Wednesday, February 24, 2016

Kipi kasza!

Today I decided to write some reviews on the Polish cookbooks I bought recently. They're mainly about  groats in our menu - how to choose them for different purposes, how to properly cook them and what to serve them with. Generally I'm very pleased with the recipes and I'm going to share the ideas on the blog. *^v^*

Wbrew tytułowi wpisu mam nadzieję, że żadna kasza nam nigdy nie wykipi, potem jest problem z myciem kuchenki.... 

Dzisiaj o książkach, które kupiłam w na początku tego roku, już pokazuję, co tym razem zamieszkało w mojej kuchni.
Od niedawna przeżywam mały renesans kaszowy - częściej niż kiedyś sięgam po różne kasze: mój ukochany pęczak i drobną kaszę jęczmienną, mniej ulubioną gryczaną, odkrywam nowe kasze - bulgur, który pokochałam od pierwszego ziarenka (gotowaną pszenicę lubię od dawna), jaglaną, która podobno jest super zdrowa, mograbieh czyli gigantyczny kuskus (który jest w zasadzie makaronem, nie kaszą, hihi....). Żeby lepiej poznać smaki i pomysły na różne kasze kupiłam kilka książek z przepisami i oto moje pierwsze wrażenia na gorąco.




Po pierwsze, wybrałam książkę Mai Sobczak "Qmam kasze czyli powrót do korzeni". Maja Sobczak prowadzi bloga kulinarnego pod adresem qmamkasze.pl i tam znajdziemy wiele przepisów nie tylko z udziałem kasz.    
Książka od razu zaintrygowała mnie nietypowymi zdjęciami - to nie są pięknie wystylizowane fotografie kulinarne a często skrawki rzeczywistości złapane w kadr niby przypadkiem, ale to dobrze, bo pięknie oddają ogólną atmosferę książki i smakowitość potraw, a patrząc na niektóre blogi lub książki kulinarne można powiedzieć, że ilość bibelotów na zdjęciach i sposób ich aranżacji sprawia, że to one są ważniejsze od składników i samej potrawy.  
Książka jest napisana w taki sposób, w jaki zostały zrobione zdjęcia - czuć osobistą perspektywę autorki, a i podział na rozdziały jest nietypowy, bo mamy tu Początek (śniadanie lub przystawkę), Środek (sycące dania obiadowe) i Słodki Koniec (desery lub podwieczorki). *^o^*
Dodatkowo podoba mi się, że przepisy są pomyślane na "1-2 porcję od razu do zjedzenia". Jest nas w domu dwoje i czasami mam problem z dużą ilością jakiejś potrawy, bo nie wszystko dobrze się przechowuje i odgrzewa, no i nie zawsze mamy ochotę jeść kilka razy pod rząd to samo... Tutaj nie ma tego problemu, dania są akurat na jeden posiłek! *^v^*

Jedyne, co mogę tej książce zarzucić, to fakt, że większość przepisów jest świetnych... do ugotowania na wiosnę i latem! Dobór warzyw i owoców sugeruje nowalijki i świeże egzemplarze, prawie nie ma potraw z zimowymi warzywami korzeniowymi. Na pewno będę często sięgać do tej książki w cieplejsze miesiące roku. Przetestowałam już jedną z sałatek i był to świetny wybór! 
Gotujemy kaszę jęczmienną, pieczemy kilka marchewek skropionych olejem sezamowym, filetujemy pomarańczę, prażymy na sucho łyżkę czarnego sezamu, siekamy garść liści bazylii. Mieszamy wszystko i łączymy dressingiem z oleju sezamowego, soku z pomarańczy, pieprzu i soli. Pycha!!!



***

Druga książka wpadła mi do koszyka przypadkiem, bo księgarnia "podpowiedziała" mi ten wybór i nie żałuję. To "Kipi kasza" Pawła Łukasika i Grzegorza Targosza. Znowu są to blogerzy kulinarni, można ich znaleźć pod adresem gotowaniezpasja.pl.
Książka zaczyna się porządnym kaszowym almanachem - charakterystyka kasz z notkami historycznymi i dietetycznymi, sposoby przechowywania i przygotowywania kasz. Dalej przepisy są podzielone na kategorie: sałatki, zupy, dania główne, kolacje i desery. Przy każdym przepisie mamy ilość porcji, czas przygotowania oraz takie informacje jak: danie wegetariańskie/z mięsem, bez glutenu. Dania są nieskomplikowane (po kilka składników) ale autorzy proponują niebanalne połączenia, a zdjęcia są smakowite i zachęcają do gotowania!

Z tej książki wypróbowałam na razie przepis na placki z kaszy manny i serka homogenizowanego, z pomarańczami i miodem. Pomysł super smaczny, jednak 300 g serka i 10 łyżek kaszy manny nie wykarmią czterech osób, jak uważają autorzy! Z tych ilości wyjdzie nam osiem placuszków - one są naprawdę niewielkie, na każdy z nich zużyłam czubatą łyżkę masy.



***

Następnie książka, którą chciałam kupić już od dłuższego czasu, "Swojsko. Karolina na tropie polskich smaków" Karoliny i Macieja Szaciłło.
Autorzy dosłownie wyruszyli w Polskę i przejechawszy 2500 km zbierali wegetariańskie przepisy próbując odpowiedzieć sobie na pytanie czym tak naprawdę było polskie chłopskie jadło. Odpowiedzi następnie przedstawili w rozdziałach: zboża, warzywa i owoce, ziemniaki, strączkowe, orzechy i pestki, oleje i inne tłuszcze, sery i nabiał, zioła przyprawy i miód oraz Wigilia. Dużo jest w tej książce historii do poczytania, bo ludzie, do których zawitali autorzy mieli sporo do opowiedzenia. Niektóre przepisy są proste, swojskie, ale duża część to interpretacje autorów i współczesna kuchnia niektórych z bohaterów ich książki, bo coś mi się nie chce wierzyć, żeby chłopi na polskiej wsi 100 czy 200 lat temu używali w kuchni klarowanego masła, oleju kokosowego, asafetidy, curry, tofu, gotowali dal albo halawę.... *^w^*
Z tej książki jeszcze nie testowałam żadnego przepisu.


***

Na koniec zostawiłam książkę, która mnie trochę zaskoczyła... "Jaglany detoks" Marka Zaremby kupiłam w celu oswojenia naszej kuchni z kaszą jaglaną.
Ta podobno najzdrowsza z kasz nie mieszkała w naszej spiżarce. Nie jadało się jej w moim domu rodzinnym, sama też jakoś po nią nie sięgnęłam, raz ją ugotowałam i była niesmaczna... Postanowiłam więc kupić książkę dedykowaną temu rodzajowi kaszy i poznać wroga, nauczyć się, jak się to dziwadło gotuje i z czym najlepiej zjada.
Autor jest dietoterapeutą co zapowiadało rzetelność zawartych w książce informacji i rzeczywiście rozdziały charakteryzujące kaszę jaglaną, inne kasze, rośliny i przyprawy wyglądają na bardzo fachowe. Znajdziemy tu mnóstwo informacji o kuchni makrobiotycznej i medycynie holistycznej Św. Hildegardy z Bingen, bo to są podstawy odżywiania na jakich opiera się autor. Postuluje on sezonowość potraw i odżywianie zgodnie z zegarem biologicznym narządów (z tą teorią spotkałam się po raz pierwszy). Mądrze pisze o aktywności fizycznej, o psychologii nadmiernego kupowania jedzenia, o wpływie pożywienia na każdy z naszych narządów i usprawnianiu ich pracy odpowiednim jadłospisem. Pomysł kilkudniowych jaglanych postów wydaje się interesujący ale do mnie takie posty nie przemawiają, szczególnie, że zabronione są wtedy m.in. produkty mleczne a ja nie istnieję bez mleka, kefiru czy jogurtu, więc potraktowałam to jako ciekawostkę.

Niestety, przepisy zaczynają się na 212 stronie z 330 stron, a cała wcześniejsza teoretyczna część książki, szczególnie od rozdziału o Świadomości, jest przesycona religijnymi poglądami autora, z których możemy się na przykład dowiedzieć, że joga jest dla chrześcijanina złem wcielonym, nie posmakujemy życia w pełni jeśli zerwaliśmy więzi z Bogiem i w ogóle nie mamy co siadać do stołu bez Bożej miłości... I w porządku, takimi zasadami w życiu kieruje się autor i bierze je za jedyne słuszne, ale na serio uważam, że na okładce powinien być podtytuł, że jest to poradnik dla chrześcijan.  
Same przepisy z udziałem kaszy jaglanej w drugiej połowie są całkiem do rzeczy i na pewno będę z nich korzystać, i kto wie, może pokuszę się o wypróbowanie jednego czy dwóch dni z przykładowego detoksu, bo znajdziemy też w tej książce proponowane tygodniowe zestawy dań na trzy posiłki dziennie, wegetariańskie i dla wszystkożerców.

***

I to tyle na razie, moje pierwsze wrażenia z najnowszych zdobyczy kulinarnych. Obiecuję niebawem zebrać też w jednym wpisie śniadania mojego męża, które sobie dzielnie robi każdego dnia i czasami nawet uwiecznia aparatem, a jest na co popatrzeć. *^v^*

Patrzyłam niedawno na miesięczną prognozę pogody i wiecie, że zimy to już raczej nie będzie?... No, chyba, że zrobi nam siurpryzę i wróci śnieżycą na Wielkanoc, jak kilka lat temu! ^^*~~ Jestem mocno obrażona na anomalie pogodowe i planuję przeprowadzkę na Alaskę! Oraz powoli szykuję się do mniej zimowych uszytków, niestety wełniane kraciaste kiecki będą musiały poczekać w szafie do przyszłego sezonu (o ile w ogóle kiedyś zima do nas jeszcze przyjdzie, ech......).
I tym optymistycznym akcentem Was żegnam i do następnego przeczytania! *^-^*~~~~

 

Sunday, February 14, 2016

Zakichane Walentynki...

Ach, nie, nie, bardzo lubimy i obchodzimy!
Tylko w tym roku obydwoje jesteśmy zasmarkani i niestety nasze obchodzenie ogranicza się do siedzenia w domu i jedzenia walentynkowego deseru w kształcie serca. *^o^*
We love Valentine's Day and celebrate it every year but this season we got a terrible cold, both of us, so we only concentrated on staying at home warm and cosy, with a heart-shaped dessert I made. *^o^*




Chciałam zrobić coś w miarę lekkiego ale odświętnego i trafiłam na przepis na mrożony tort bezowy tiramisu. Mój tort zrobiłam tylko z 1/3 składników na dwuosobowy deser, żeby nie wyszedł ogromny i nie trzeba go było jeść cały tydzień, ale i tak wyszło bardzo dużo bezy, spokojnie mogłam użyć 1/6 składników. Nie wiem, co zrobiłam nie tak, ale mój krem do przekładania blatów wyszedł bardzo płynny... Włożyłam go do zamrażarki na 20 minut zanim zabrałam się za smarowanie blatów ale i tak część pozostała lejąca się i stąd torcik z każdej strony oblepiony kremem. Pewnie gdybym miała foremkę w kształcie serca dokładnie o wymiarach upieczonych blatów to łatwiej by mi było złożyć tort w całość. Ale w sumie najważniejszy jest smak, a ten zachwyca - lekkie nie za słodkie kawowe lody w chrupiącej bezie, dla mnie bomba! Uważajcie, żeby podczas robienia kremu nie wyjeść wszystkiego przed posmarowaniem nim blatów! ^^*~~
I wanted to make something light but festive and and found this recipe for a frozen meringue tiramisu cake. I used 1/3 of the ingredients because I wanted a small treat for the two of us and I could easily use 1/6 of them, I still got a lot of meringue batter! I don't know what I did wrong but my cream came out very runny... I had to place it into the freezer for 20 minutes before I could start assembling the cake and even then part of it was still liquefied, hence the look of my cake with the cream all over. If I had a baking form in the heart shape exactly the size of my cake it would have been much easier but I didn't. Anyway, the most important is the taste and it's perfect - not too sweet coffee ice-creams in between crunchy meringue! Just be careful not to eat all the cream before assembling the cake! ^^*~~



I tradycyjnie zrobiłam dla męża kilka czekoladek. Miałam szeroko zakrojone plany na czekoladki, trufelki i inne takie, ale niestety z powodu choroby byłam zmuszona pójść po najmniejszej linii oporu i wymieszać 100 g rozpuszczonej karmelowej czekolady z 7 g herbaty matcha, i tak powstały zieloniutkie "babeczki". Trudno, bardziej fikuśne pomysły wykorzystam innym razem.
And as a tradition I made some chocolates for my husband. I had big plans on different shapes and tastes but as I was sick I stayed with my trusty recipe - 100 g of melted white caramel chocolate and 7 g of matcha tea. Next time I'll work on something more elaborate.




Od poniedziałku chorujemy obydwoje, stąd brak wpisów i w sumie brak u mnie postępów rękodzielniczych. (Głównie smarkałam i spałam. No nie, uszyłam jedną prostą spódnicę jeansową, pokażę kiedyś jak będzie okazja. To w kratę to sukienka zimowa, która też czeka na zdjęcia.) 
We've been sick all week hence the lack of posts and no crafts done, I mainly sneezed and slept. Well, I also sewn a simple jeans skirt, I'll share it when I get a chance to leave the house and have the photos taken. The plaid one is the Winter dress I made in January and it also waits to be photographed.)




Za to nadrobiłam zaległości czytelnicze, skończyłam "Życie towarzyskie elit PRL" (wszyscy - aktorzy, pisarze, piosenkarze, politycy, sportowcy - pili na umór i w sumie nie rozumiem, jak się komukolwiek udało coś stworzyć, zaprezentować, rządzić krajem czy zdobywać medale... Jedyną wspomnianą grupą, która nie gustowała w alkoholu był gdański teatr studencki Bim Bom, a jednostką - Wojciech Jaruzelski!) i "Sławne pary PRL" Sławomira Kopra. Doczytałam "Rhesus Chart" Strossa (to w mojej opinii najlepsza jego książka!) i szybko uwinęłam się z "Prezenterkami" Aleksandry Szarłat (pierwsza część książki bardzo ciekawa, opowiada historię początków i rozwoju Telewizji Polskiej, druga część - wywiady ze spikerkami, to głównie natarczywe pytania o polityczne aspekty pracy w telewizji, jakby autorka koniecznie chciała usłyszeć rewelacje o współpracy z władzami i kto był agentem, słabe... A Bożena Walter w niemal każdą odpowiedź wplata myśl "a w TVN to jest ZUPEŁNIE inaczej" w znaczeniu "lepiej, bardziej profesjonalnie i w ogóle cacy"...). Ogólny wydźwięk książki ponury - kiedyś to była zupełnie inna telewizja, od zmian ustrojowych wszystko się skomercjalizowało i zeszło na psy, a najfajniej było w latach 70-tych i 80-tych. Niestety nie mogę tego w żaden sposób ocenić, bo ani nie jestem pracownikiem TVP ani od wielu lat jej widzem.
Teraz na telefonie wróciłam do ebooka "Seveneves" Stephensona a w wersji papierowej zaczynam biografię Wisławy Szymborskiej. Przeczytałam dopiero dwa rozdziały ale już wiem, że będzie to prawdziwa uczta literacka!
All I could do was to read so I finished two books by Sławomir Koper, I finished "Rhesus Chart" by Stross (his best Laundry Files book in my opinion) and I read the book about the history of Polish Television's (first part is interesting but then the author decided to interview some of the tv announcers and asks mainly about their connections with the communist government, which were none... Boring and a poor choice...). Now I went back to the ebook "Seveneves" by Stephenson and started the biography of the famous Polish poet Wisława Szymborska's.


To ja się oddalę do smarkania i picia herbaty z imbirem i syropem z pigwowca, a Wam życzę wspaniałych Walentynek!!! *^-^*~~~
So, let me now go back to sneezing and drinking hot tea with ginger and Japanese quince syrup, and have a great Valentine's Day!!! *^-^*~~~

Wednesday, February 03, 2016

Kwiaty na lodowcu

Coś uszyłam. Ale Wam tego nie pokażę, bo ciuch jest przeznaczony na syberyjską zimę, a chwilowo mamy wietrzne przedwiośnie, no to najpierw pokażę coś innego, bardziej odpowiedniego na aktualną porę roku.
I've sewn something. But I won't show it yet because I made something very warm for the severe Winter, and currently we have a windy early Spring in Poland. So first I'll show you something more suitable for the season.





Inspiracją dla dzisiejszego stroju było zdjęcie sukienki znalezione gdzieś w Sieci - urzekła mnie kolorem, kwiatowym wzorem, obfitością spódnicy. Długo szukałam podobnego materiału i oczywiście nie trafiłam na identyczną wersję, ale taką, która mi do tego modelu bardzo przypasowała. W sklepie z tkaninami Kameleon kupiłam stalowoszary batyst w duże kwiaty a w Textilmarze batystową podszewkę w kolorze Szarość Lodowca (postanowiłam dodać podszewkę dla zwiększenia objętości/masy sukienki). Przedstawiam Kwiaty na Lodowcu.
For today's outfit I was inspired by some dress from the Internet - I loved the colour of the fabric, the big flowers, the full skirt. I kept looking for a similar fabric for a long time and of course I didn't get exactly the same one, but the one that suited this project. I bought my patterned cotton batiste in one online shop and a plain grey batiste in another, because I decided I want to add lining to this dress and give it more texture and weight. Please meet the Glacier's Flowers.




Od razu wiedziałam, że sięgnę po jeden z wygodniejszych i moich ulubionych wykrojów na górę sukienki - wykrój na retro bluzkę z kimonowymi rękawami z holenderskiego magazynu Libelle nr 14 z 1951 roku. Dodałam jej kryty suwak z boku. Spódnica to po prostu mocno zmarszczone dwa 1,4 metrowe prostokąty. Dla porządku dopiszę, bo może ktoś zapyta - na ustach mam moją najnowszą szminkową miłość, Maybelline Creamy Matte w kolorze 965 Siren in Scarlet.
I knew from the beginning I'd use my good old trusty retro blouse pattern for the top part of that dress, it has a kimono sleeves and is very comfortable. I added the zipper in the side. The skirt is just two 1,4 m rectangles gathered. My dress is accompanied by my recently favourite lipstick - Maybelline Creamy Matte 965 Siren in Scarlet.




Niestety, batyst nie jest tkaniną idealną, gniecie się jak diabli i nie za bardzo nadaje się do noszenia pod swetrami i płaszczami... (zdjęcia robiliśmy po tym, jak przejechałam kawałek miasta dwoma autobusami i szłam w wietrznej atmosferze, tak więc trochę się zdążyłam nagimnastykować ^^*~~) Przy temperaturze plus 8 stopni było mi w tej sukience akurat, chociaż na razie zawiśnie w szafie i następnym razem wyjmę ją, kiedy będzie można wyjść na zewnątrz z gołymi nogami, w sandałach! ^-^*~~
Unfortunately the cotton batiste creases like crazy and it's no perfect to wear under the sweaters and coats... (we took the photos after I travelled across the city on two buses and walked in the crazy wind so I gave this dress quite a good exercise ^^*~~). At the temperature of 8 degrees C I was quite comfortable in it but I'm going to hang it in my closet for now and wear it again when the weather is warm enough to have bare legs and sandals! *^-^*~~




Zdjęcia jak widać robione przy bardzo wietrznej aurze, ale nie chciałam czekać do kwietnia. A czemu w ogóle zabrałam się za ten batystowy projekt właśnie teraz, zimą? Bo zebrałam się w sobie i wykańczam zaległości, które powycinałam jeszcze na jesieni i zalegają mi w kawałkach na manekinie i na półkach... Dzięki temu skończyłam jeden projekt z kraciastej wełny, jeden z kwiatowego batystu i jako kolejny czeka w kolejce drobna bastystowa łączka o strukturze jedwabiu (lejąca się tkanina, na upalne lato!). Na pewno wprowadzi mnie ona w planowanie sukienek na wakacje. *^O^* Ale o tym będzie w swoim czasie.
As you can see we took photos in heavy wind but I didn't want to wait till April. And why on Earth I even thought about working with batiste right now in Winter? Because I decided to get rid of the UFOs that I cut in Autumn and left on the mannequin and the shelves... I finished one plaid woollen dress, I finished this cotton dress and the next one is a thin silky flowy batiste with a pattern of tiny flowers, a typical hot Summer project. It will definitely wind me up for the dress planning for our holidays. *^O^* More about that in due time.  




A po zdjęciach poszliśmy na obiad do gruzińskiej restauracji Granat na warszawskiej Ochocie, serdecznie polecam!
After photo shoot we went for lunch to the Georgian restaurant, delicious!



I jeszcze mały update drutowy - od zeszłego tygodnia rękawiczka ani drgnęła, bo w tajemniczy sposób uszkodziłam sobie kciuk lewej ręki i nie byłam w stanie trzymać drutów. Na szczęście już mi się polepszyło i planuję podjąć pracę nad przyrostem rękawiczki, chociaż nie dzisiejszego wieczora, bo idziemy do kina! *^o^*
Pozdrawiam serdecznie i do następnego wpisu!
A small knitting update - I haven't touched the needles since last week because something happened to my left thumb and I couldn't hold the needle. It finally got better and I want to start working on the glove again, but not tonight because we are going to the movies! *^o^*
Love you and see you next time!