Monday, March 27, 2023

DOJadanie, tydzień V



 

Wiosna!!! Wiosna!!!... *^O^*~~~ Przynajmniej w kalendarzu, chociaż za oknem też już pięknie, zmieniłam moją puchową kurtkę-kołdrę na wełniane płaszcze i już czuję się lżej.

 


Czytam "Rześko" i w rozdziale marcowym jest kilka bardzo ciekawych pytań, które można sobie zadać. Na przykład, czy przechowuję rzeczy z przeszłości, bo nie chcę czegoś odpuścić - mnie takiej jaka byłam kiedyś? Nigdy o tym tak nie myślałam, że to o to chodzi, że trzymamy się kurczowo przedmiotów, bo stwarzają one iluzję, że tamto życie jeszcze nie minęło albo wkrótce wróci, bo nie chcemy się pogodzić ze zmianą. I nie mówię tutaj o kilku miłych pamiątkach czy przedmiotach sentymentalnych związanych z miłymi wydarzeniami z naszego życia. Mówię na moim przykładzie o sukienkach. 

Kiedy zaczęłam je szyć to zaczęło mi ich szybko przybywać, zmieniała się moja sylwetka, mój styl ewoluował a ja wciąż mam większość kiecek, które kiedykolwiek przeszły przez moje ręce przez ostatnie 15 lat. Tak, części się pozbyłam. Tak, pozostały takie, które kocham ale od trzech lat się w nie nie mogę zmieścić i jakoś nie zanosi się, żeby to się miało zmienić... Albo takie, które miałam na sobie raz w życiu i wciąż nie potrafię się z nimi rozstać, a przecież wyraźnie widać, że wcale nie są moim pierwszym wyborem, kiedy sięgam do szafy! 

Kiedy wróciłam z pierwszego wyjazdu do Japonii ostatnią torebkę kiepskiej supermarketowej japońskiej herbaty trzymałam w szafce chyba przez kolejne trzy lata, do następnego wyjazdu... Bo ta torebka herbaty trzymała mnie w iluzji, że wciąż tam jedną nogą jestem, że to się nie skończyło tak ostatecznie, że nie do końca wróciłam do codzienności w Polsce. 

A wiecie, jak to jest - jak się człowiek kurczowo trzyma jednego brzegu rzeki, to nie dotrze do drugiego. Chyba warto patrzeć w przyszłość, a nie ciągle oglądać się za siebie... Temat niełatwy, na pewno do przepracowania.




Wciąż sprzątam. Zrobiłam porządek w dwóch szufladach i szafce z przyprawami i sosami, kiedy mi się tyle tego nagromadziło?!.... Dokupiłam pojemniki, mniej więcej pogrupowałam przyprawy regionami (polskie, japońskie, indyjskie, inne), z przodu ustawiłam te po które sięgam częściej. Wróciłam też do porannego szczotkowania ciała na sucho (przypomniałam sobie, jak to cudownie porusza wszystkie komórki i budzi człowieka! *^O^*) i kupiłam czyścik do języka. Po co czyścić język możecie przeczytać w Sieci, ja kiedyś używałam do tego brzegu łyżeczki, ale to nie było komfortowe, czułam się jak dziecko u lekarza, któremu doktor wkłada do gardła szpatułkę... Na szczęście czyścik sprawdza się dużo lepiej! I zaobserwowałam, że od kiedy jestem na diecie wegańskiej mój język każdego ranka prawie nie ma nalotu do usuwania, inaczej było kiedy jedliśmy produkty odzwierzęce.



 

***

 



Zeszły tydzień zaczęłam z wysokiego C - nastawiłam bigos. *^v^* Ale nie taki tradycyjny, na bazarze kupiłam kiszoną kapustę z warzywami korzeniowymi, czosnkiem i przyprawami. Do tego zamiast zwyczajnej słodkiej kapusty dodałam główkę włoskiej.




 

Do kapusty poszły namoczone we wrzątku suszone podgrzybki (20 g) wraz z wodą, przyprawy (liść laurowy, ziele angielskie, kminek, tymianek, wędzona papryka, pieprz), puszką pomidorów, kieliszek czerwonego wina,  duży chlust sosu sojowego, pokrojone w kostkę wędzone tofu (200g) i śliwki wędzone. Wszystko to dusiło się powoli z przerwami przez dwa dni, a ja sobie to dosmaczałam solą, sosem sojowym, pieprzem.

 


 

Nie zabrakło japońskiego śniadania.


Były grzanki z groszkiem, miętą i fetą z Violife.



Na obiad były np.: kotlety z fasoli z ryżem i daniem kare z Wege Michy, do tego ogórki kiszone z bazarku.

 



 

Albo tarta ze szpinakiem i grzybami.

Wymyślałam ja na bieżąco: spód był kupny.

- spodnia warstwa to gęste ciasto naleśnikowe z 2 "jajek" Veggs, 1 szkl. mleka roślinnego, 0,5 szkl. mąki, 3 Ł płatków drożdżowych, duża szczypta gałki muszkatołowej, sól, pieprz i pęk posiekanego szpinaku.

- na wierzch dałam podsmażone na oleju: posiekane 3 ząbki czosnku, posiekaną drobno 1 dużą cebulę, pokrojone w półplasterki 2 wielkie pieczarki

Zapiekłam wszystko ok. 30 minut w 200 stopniach. Przed pieczeniem posypałam wierzch tartym "serem" wegańskim typu parmezan, ale nie miał on żadnego smaku, dał tylko efekt ozdobny...



Mąż zrobił makaron z bazyliowym pesto.

 

Zrobił makaron i zrobił pesto. *^o^*~~


Przy okazji spróbowaliśmy wegańskiego parmezanu i o dziwo, mimo podejrzanie białego koloru to jest produkt bardzo zbliżony smakiem i konsystencją do prawdziwego sera dojrzewającego!...


 

Zrobiłam zupę luźno inspirowaną koreańską kimchi jigae. Moja wersja była daleka od oryginału, ale chciałam trochę wyczyścić lodówkę, więc wyglądało to tak:

- podsmażyłam na oleju 1 posiekaną cebulę i 1 dymkę

- dorzuciłam ok. 200 g domowego kimchi

- dodałam 900 ml wegańskiego bulionu, 0,5 puszki pomidorów, 2 Ł sosu sojowego, 1 Ł oleju sezamowego, 

- do tego poszło: garść pokrojonych pieczarek, 200 g twardego tofu pokrojonego w kostkę, 200 g klusek ryżowych tteobokki, pod koniec dorzuciłam sporą garść pokrojonego szpinaku i 1Ł pasty gochugaru




 

Na deser był np.: wegański pączek z Piekarni Putka, jeden z najlepszych jakie jadłam w moim życiu! *^V^*


W Biedronce znalazłam coś nowego - włoska pinsa do upieczenia z dodatkami. Pinsa nazywana jest rzymską odmianą pizzy, zrobiona jest z trzech rodzajów mąki: pszennej, ryżowej i sojowej.


Nałożyłam na nią sos z pomidorów, oliwki, pieczarki, kapary, karczochy, bazylię, posypałam wegańskim parmezanem. Bardzo pyszna odmiana pizzy!

 

Nastawiłam kimchi. Pudełko zapałek dla porównania rozmiarów, to jest 5 litrowy słój. *^v^*

 


 

***

 


 

W zeszłym tygodniu były pierwsze spacery bez szalika! *^0^*~~~  I pierwsze wiosenne burze. W Tokio już kwitną sakury, do wyjazdu do Japonii 36 dni. 

 


 

Monday, March 20, 2023

DOJadanie, tydzień IV

 

W zeszłym tygodniu była jeszcze czapa i szalik, ale już czuć było ciepło, a ptaki śpiewały jak szalone!... Byle do wiosny (kalendarzowej), to już jutro! *^0^*~~~ 

 


Są dwa kosmetyki, które zabrałabym ze sobą na bezludną wyspę - krem do rąk i balsam do ust. Obydwa schodzą u mnie bardzo szybko i kupiłam teraz olejankę ziołową od Tyma Herbs. Lubię ich produkty, używam od lat mazideł, olejanek, olejów, mieli zimą wspaniałe delikatne mydło do mycia twarzy, piję ich ziołowy napar z maliną i lipą na przeziębienie. A teraz testuję balsam do ust i na razie jestem z niego bardzo zadowolona. Tym bardziej jest mi teraz potrzebny, bo regularnie nakładam kolorowe szminki, a niektóre mają matową formułę, a wszyscy wiemy z czym to się wiąże, jak coś jest matowe i trwałe to nie może być jednocześnie nawilżające. Nałożony wieczorem przed snem powoduje, że rano moje usta są naprawdę nawilżone, miękkie, nie spotkałam wcześniej takiego produktu.  I pachnie, bardzo delikatnie, czymś co przywołuje mi na myśl wspomnienia z dzieciństwa, nie potrafię tego nazwać ale bardzo przyjemnie mi się używa tego balsamu. *^-^*~~~



Ogarnął mnie duch sprzątania, tym bardziej, że przez pięć dni byłam sama w domu a wtedy jakoś łatwiej i chętniej mi to idzie! Pozbyłam się starego wózka zakupowego w którym na balkonie trzymałam kolekcję niepotrzebnych słoików... Zrobiłam przegląd szafki z zapasami puszek, makaronów, przypraw. Zajęłam się szufladą wstydu w komodzie w przedpokoju. Zostawiłam w szafie sukienki, które zamierzam nosić tej wiosny i lata a pozostałe (zimowe, za małe, inne) schowałam do walizki. Uprałam wszystkie ścierki domowe. Zwiędnięte narcyzy zamieniłam na tulipany. Kto wie, może nawet umyję w tym tygodniu okna?... *^0^*~~~ Wyciągnęłam też zeszyty do japońskiego, spróbuję przypomnieć sobie trochę przed wyjazdem, na pewno mi się to przyda na miejscu. Stres level 500%, jak sobie możecie wyobrazić!


***

 

DOJadanie trwa. W zeszłym tygodniu nie zabrakło miski congee z grzybami na śniadanie. *^-^*

 

W sobotę była patelnia ze strączkami - soczewica, pomidory, zioła, do tego silken tofu doprawione czarną solą i odrobina pasty truflowej, którą mąż przywiózł z podróży służbowej do Mediolanu. *^v^*




Pierogi wegańskie na lunch - znane i lubiane!


Dostałam jedzenie w prezencie! *^v^* Od wegańskich znajomych dostałam domowe kotlety z różności, PRZEPYSZNE!!! Mam nadzieję, że będą umieli odtworzyć ten przepis, bo chcę tego jeść więcej. 




Zrobiłam dwa dodatki do japońskich dań - po pierwsze ostry lub łagodny dressing do sałatek (u mnie łagodna wersja), pasuje również do duszonych warzyw, tofu, nawet do gotowanego kurczaka albo grillowanej karkówki. (przepis pochodzi z vloga Nami's Life)

- drobno posiekana dymka

- 3 Ł sosu sojowego

- 3 Ł octu

- 1 Ł oleju sezamowego

- 1 Ł cukru

- 1 ł pasty Doubanjiang (ostra pasta sojowa) LUB 1 Ł słodkiego sosu chilli

- 1 ł tartego imbiru

- 1 ł nasion sezamu

Zjadłam go jako sos do podduszonego szpinaku.




Zrobiłam też konbu no tsukudani, czyli glony konbu duszone w sosie sojowym. Pasują na przykład do silken tofu na zimno, są słodko-słone, lekko chrupiące.

  • 100g suszonych glonów kombu
  • 4 Ł octu
  • 2 Ł sosu sojowego
  • 6 Ł sake
  • 2 Ł mirinu
  • 2 Ł cukru
  • 1 ł soku ze startego imbiru

Glony namoczyć w niewielkiej ilości wody aż zmiękną i dadzą się łatwo pokroić (w dużą kostkę albo w paseczki). Dolać ocet i odstawić na godzinę, aż glony zmiękną i zrobią się śliskie. 

Przełożyć glony z płynem do garnka o grubym dnie, dodać resztę składników i dusić na małym ogniu do miękkości, aż płyn wyparuje. Można dolewać wody w miarę potrzeby. Przełożyć do słoika i przechowywać w lodówce.



W piątek wyciągnęłam z zamrażarki wigilijne pierogi.


Na kolację był bigos - bardzo smaczny! Ale wciąż mam zamiar ugotować swój własny i mam na niego dwa pomysły, jeden dość rewolucyjny. ^^*~~


W sobotę zrobiłam wegańskie nabe - japoński kociołek rozmaitości. Były grzyby, tofu, marchewka, shirataki, konyak, kapusta i korzeń lotosu, to co wymiotłam z lodówki na szybko. Zaplanowaliśmy też następny kociołek z fajniejszymi składnikami na następną sobotę!



A w niedzielę po zakupach poszliśmy na obiad do VegeLove. Ja wzięłam ramen, Robert - burgera jalapeno, a na deser była baklava i mus czekoladowy. Wszystko pyszne!!!


(już bez czapki, hurra!)




***


Robert przez pięć dni był służbowo w Mediolanie. Wegańskie jedzenie w kraju pizzy, dojrzewających wędlin i makaronu z parmezanem to trochę wyzwanie, ale dał radę! A było tak - najpierw pyszny lekki wegański burger na lotnisku w Monachium w Hand im Gluck - Zeitgeist czyli wegańska alternatywa kurczaka w panierce.

 


 

Już na miejscu jadał na przykład ziemniaczki pieczone z sosem.  



 

Podobno najsmaczniejszy makaron aglio olio con peperoncino jaki Robert w życiu jadł. *^v^*



 

Seitan, makaron, ciecierzyca i insze inszości, wszystko pyszne, bo w wegańskiej knajpce.

 


 

Znowu makaron i szpinak, wszystko najsmaczniejsze!



A tu śniadanie.

I lunch na lotnisku w Mediolanie.

 

Przekąska na lotnisku we Frankfurcie.


***

 

Mąż przywiózł mi suweniry z podróży - szkicownik do akwareli Moleskin i szminkę od Kiko Milano (Gossamer Emotions Creamy Edition #114 Liczi). Wiem, że kosmetyki Kiko można dostać w Polsce, ale to taka nasza tradycja, że kiedy Robert jest w Mediolanie służbowo to przywozi mi szminkę od Kiko. *^v^* Do szkicownika zamierzam dziś się dobrać i potestować ten papier, dawno nie trzymałam pędzla w dłoni, czas to nadrobić. 

Miłego tygodnia! ^^*~~