Thursday, April 29, 2021

Melduję się!

Trochę się nie odzywałam. Po cotygodniowych wpisach z DOJadania zrobiłam sobie przerwę ale dawno już nie było nic o malowaniu, dzierganiu, szyciu. 

 


 

Nie ma co ukrywać, źle weszłam w ten nowy rok i musiałam się trochę wycofać i sobie z tym jakoś poradzić. Źle w sensie psychicznym. Nawet nie wiem dlaczego, sylwester był super w towarzystwie najbliższej przyjaciółki i jej męża, potem nic takiego złego się nie działo, nawet coś dziergałam, coś szkicowałam, piekłam ciasta, kupiłam rower!... Ale mój nastrój spadał - stopniowo docierało do mnie, że końca pandemii nie widać a wręcz się nasila, znowu nie ma szans na wyjazd do Japonii w tym roku. Ta niewiadoma, która w zeszłym roku była nawet fascynująca i motywowała mnie do życia z dnia na dzień stała się ciężarem nie do zniesienia. Zaczęłam tracić z oczu sens i cel kolejnego dnia, najchętniej zakopałabym się pod kołdrą i nie wychodziła przez najbliższe pół roku, czytałam tylko kolejne części "Kosmicznego szpitala" Jamesa White'a (genialna seria!!! bardzo dziękuję za jej polecenie!!! *^0^*). 

 


 

Nie chciałam o tym pisać, bo musiałam sobie sama z tym poradzić, nic co by ktokolwiek mi powiedział nie zadziałałoby na moją głowę. Zdroworozsądkowe argumenty rozumiałam, ale to nie równało się zmianie mojego nastroju i podejścia do świata. 

 


 

Jak już wiecie, w styczniu kupiłam rower. Styczeń i luty nie były przyjazne rowerowaniu, dopiero w marcu rozkręciłam się na dobre zrobiwszy ponad 300 km, a w kwietniu na serio pokochałam jeżdżenie na rowerze i lada dzień dobiję do 400 km! ^^*~~ Jeśli śledzicie mojego Instagrama to na pewno zauważyliście, że w kwietniu wrzucam głównie zdjęcia z rowerowych wycieczek, bo teraz prawie już zapomniałam, jak to jest chodzić, cokolwiek trzeba załatwić na mieście - zakupy, wizytę u kosmetyczki czy lekarza, oddanie książek do biblioteki, wychodzę z domu z rowerem. Tak jest szybciej, zdrowiej i bezpieczniej.

 


Nie to, żeby jeżdżenie rowerem było zawsze miłe, łatwe i przyjemne. Nawet, jeśli są ścieżki, to można na nich spotkać najróżniejszych użytkowników drogi, że wymienię tylko kilka przypadków, jakie udało mi się spotkać - grupy dzieci w najróżniejszym wieku od malutkich ledwo ruszających nóżkami do nastolatków bawiące się na ścieżce na rowerach, hulajnogach, wrotkach, dorosłych (czasem dwoje na raz!) szusujących na elektrycznej hulajnodze, koleżanki jadące obok siebie i plotkujące, które za nic nie zjadą jedna za drugą, gdy z naprzeciwka jedzie rowerzysta..., wyścigowcy rowerowi bijący rekordy prędkości, rowery zaparkowane na ścieżce albo ludzie stojący z rowerem na ścieżce, bo musieli odebrać telefon..., psy bez opieki albo pies po jednej stronie ścieżki, właściciel po drugiej a smycz napięta pomiędzy nimi w poprzek ścieżki, ale także takie kurioza jak: matka pchająca przed sobą szeroką podwójną spacerówkę dla bliźniaków i strzelająca na rowerzystów piorunami z oczu albo osoba prowadząca po ścieżce wózek inwalidzki z niepełnosprawnym, podczas gdy obok był szeroki chodnik! O wchodzących znienacka na ścieżkę bez patrzenia pieszych już nie wspomnę... No i oczywiście ścieżki rowerowe idealnie nadają się do zaparkowania wszelakich samochodów służb miejskich, elektrycznych, itp. O dziwo, muszę pochwalić kierowców, którzy przyzwyczaili się już do uważania na rowerzystów na ścieżkach i ładnie przepuszczają, tylko raz pewna pani prawie mnie rozmaśliła na asfalcie, bo na hurra przecięła ścieżkę rowerową wyjeżdżając z bocznej uliczki i kompletnie nie patrzyła w prawą stronę (w ostatniej chwili hamowała też para pieszych z wózkiem idąca obok mnie po chodniku...). 




Poznałam cały przekrój ścieżek rowerowych w Warszawie - szerokich wygodnych asfaltowych i wąziutkich ułożonych z kostki Bauma (kto to wymyślił?!...) albo starych płyt chodnikowych (sic!), ścieżki prowadzące mnie z punktu A do B oraz takie, co znienacka kończą się nigdzie - w krzakach, w ścianie budynku, bez widocznej konieczności przechodzące na kilka metrów na drugą stronę ulicy po to, żeby za chwilę wrócić z powrotem. 

 


 

Zaliczyłam pierwszy upadek z roweru, i to wcale nie podczas jazdy!... *^w^* Stojąc na łące próbowałam zejść z roweru i mój błędnik zadecydował, że lecimy na ziemię!... Wciąż zwalniam przed zakrętami i kiedy mam minąć blisko ustawione słupki albo pojechać po wąskiej polnej dróżce, mój zwichrowany błędnik nie daje sobie rady w takich sytuacjach i wolę zejść z roweru i go przez chwilę poprowadzić niż fiknąć na glebę. Ale wyraźnie zauważam już poprawę mojej kondycji, jestem w stanie przejechać 20 km i nawet tego nie zauważyć. Bardzo się cieszę, że rower kupiłam w styczniu bo miałam czas, żeby się na nowo wdrożyć w jazdę, przyzwyczaić do innych rowerzystów mijanych z naprzeciwka. Dzięki wycieczkom rowerowym poznałam wiele pięknych miejsc wokół Warszawy, karmiłam w Konstancinie wiewiórki orzechami i widziałam sarny na łące! 

 

 

***

Z innych wieści - zapisaliśmy się na szczepienie przeciw Covid! Z kolejnych wiadomości - piekarnik wciąż nie działa, a zepsuł się ok. 15 marca, przypominam..... Po prawie trzytygodniowym oczekiwaniu na pierwszą wizytę serwisanta doczekaliśmy się tylko wymiany jednej części co nie zaowocowało naprawą. Na drugą wizytę serwisanta czekaliśmy trzy tygodnie i w tym momencie zrezygnowaliśmy z gwarancji u Amici i zgłosiliśmy wniosek o rękojmię w sklepie EuroRtvAgd. Dzisiaj byli serwisanci i stwierdzili uszkodzenie czujnika w drzwiach, który oczywiście trzeba zamówić!..... Czyli kolejne dni albo tygodnie oczekiwania na naprawę. Jestem o kilka centymetrów od odżałowania tych 1300 złotych i wywalenia tego piekarnika na elektrośmieci!!! (czego nie omieszkałam im powiedzieć!)

Poza tym, przed nami nowy duży projekt, który mnie jednocześnie ekscytuje i przeraża, bo jak wiadomo ja nie znoszę żadnych zmian. Ale wygląda na to, że ta zmiana będzie na lepsze, przynajmniej pod kilkoma względami. Wszystko opiszę w szczegółach, jak tylko ustalimy szczegóły i ruszą prace! *^o^*



Majówkę planujemy spędzić w domu (Robert pracuje) i oczywiście na rowerach. Brzydsza pogoda nas nie zniechęca, przeciwnie - im gorsze warunki tym mniej ludzi na zewnątrz i tym mniejsze korki na ścieżkach rowerowych! *^v^* Życzę Wam miłego początku maja i do następnego razu, kiedy opowiem Wam o naszym nowym sprzęcie kuchennym! ^^*~~

 

Saturday, April 03, 2021

DOJ 2021 - podsumowanie

Japońskie śniadanie - ryż ze śliwką suszoną i szczypiorem, zupa miso z korzeniem lotosu, glonami wakame, kawałkami konnyaku, daikonem, grzybami shitake, ogórki z sosem sojowym i hiyayakko.
 

 

Oficjalnie koniec tegorocznego DOJadania i napiszę garść wniosków z tegorocznej edycji. W tym roku postawiliśmy na prostotę. Owszem, było trochę dań hinduskich czy tajskich składających się z dużej ilości składników i przypraw, ale podstawą naszego żywienia były czyste smaki warzyw - najbardziej ulubiony i najczęstszy obiad: gotowane ziemniaki, ciepła jarzynka (fasolka, kalafior, brukselka), surówka z 1-2 składników (marchewka z jabłkiem albo daikonem, buraczki z jabłkiem, czerwona kapusta), kotlet warzywny.

 

Kitsune soba - makaron gryczany, smażone tofu, cukinia, szczypior, bulion warzywny.


Z wyjątkiem "mortadeli" wegańskiej nie kupowaliśmy żadnych podróbek wędlin. W lutym kupiłam duży 400 g jogurt naturalny kokosowy i drugi waniliowy sojowy, i po zjedzeniu niewielkiej ilości zostawiliśmy je w lodówce na długie tygodnie, aż je wyrzuciłam, bo spleśniały... Kupiliśmy też jeden "biały serek" do smarowania i jeden "typu feta" - ten pierwszy poszedł do jakiegoś deseru na początku DOJadania, ten drugi Robert zjadł w jakichś sałatkach. Za to na kanapkach pojawiały nam się pasty warzywne i pasztety, w zasadzie trudno jest trafić na takie ze złym składem i smakiem, więc wybór był ogromny! Prawie nie tykaliśmy masła orzechowego - przy poprzednich DOJadaniach jeden z podstawowych składników naszych kanapek, za to hojną garścią dodawałam do potraw czarną sól Kala Namak i płatki drożdżowe.

W ogóle, półki sklepowe w tym roku tak pięknie zapełniły się produktami wegańskimi, że mieliśmy niesamowicie ułatwione zadanie! Do sklepu szło się w trzy miejsca - tam, gdzie woda, tak gdzie dział warzywno-owocowy i do półki bio-eco wege (w Auchan i Leclercu te produkty są obok siebie). Jedzenie dla wegan było na wyciągnięcie ręki w Biedronce i Lidlu, a nawet w Żabce!

Niestety przez cztery ostatnie tygodnie DOJadania byłam pozbawiona piekarnika... Czy ja pisałam o tym, że zepsuł nam się stary piekarnik? No to kupiliśmy nowy, tej samej firmy Amica, oczywiście inny nowszy model najeżony elektroniką. Niestety nowy piekarnik zepsuł się po miesiącu i dwóch dniach (sic!), a ponieważ minął czas na oddanie go do sklepu to trzeba było go naprawić w ramach gwarancji. A ku mojemu zdziwieniu na kontakt ze strony serwisu firmy Amica musieliśmy czekać półtora tygodnia, a na przyjazd serwisanta dodatkowy tydzień... Cóż z tego, że w końcu przyjechał i nawet wymienił jedną część elektroniki, skoro po jego wyjściu piekarnik nadal nie działał prawidłowo (pan przy nas włączył piekarnik, poczekał 3 minuty aż ten nagrzał się do 170 stopni i powiedział "o, działa!" i poszedł... W ten sposób "działał" też wcześniej, tylko po kilku minutach zaczynał wariować, pikać, blokować przyciski, zrzucać temperaturę...), i skończyło się na kolejnych telefonach do serwisu, i wciąż czekamy na kontakt z ich strony...

Ponieważ w piekarniku kompletnie zwariowała elektronika i nie dało się go używać,  pożegnaliśmy się na jakiś czas z domowym chlebem, focaccią, preclami... Co zabrało nam z jadłospisu kilka naszych podstaw żywieniowych!!!




 

Dodatkiem do DOJadania stały się w tym roku wycieczki rowerowe - w marcu zrobiłam 313 km!... A Robert 423 km! Najtrudniej było wyjść z domu, szczególnie kiedy było jeszcze bardzo zimno, to całe ubieranie się w wiele warstw - bluzka i rajtuzy z merynosa, spodnie, softshell, kurtka wiatrówka, szaliki, czapki, kaski, maseczki.... Ale jak już byłam na zewnątrz, to wsiadałam na rower i mogłam jechać i jechać, dużo dłużej niż bym kiedykolwiek przypuszczała! Udawało się nawet zrobić ponad 30-stokilometrowe wycieczki oraz jedną 40-stokilometrową! *^o^*

 



Zrobiliśmy badania - lipidogram pokazał dużą poprawę we wszystkich składowych, oczywiście spadł nam poziom cholesterolu, ale też - co nas szczególnie cieszy, spadł poziom trójglicerydów. W poprzednich latach działo się coś dziwnego - po DOJadaniu trójglicerydy szybowały nam w kosmos dużo powyżej normy, co było dziwne, bo przecież odstawialiśmy tłuszcze zwierzęce... A teraz spadły i nasza teoria jest taka, że po pierwsze, w poprzednich latach zjadaliśmy bardzo duże ilości wegańskich "serów" i masła orzechowego, czyli tłuszcz zwierzęcy zastąpiliśmy bardzo dużą ilością tłuszczu kokosowego i orzechowego. W tym roku w zasadzie wcale nie sięgaliśmy po masło orzechowe i "sery", jedząc dużo czystych warzyw, a do tego, po drugie, dołączyliśmy bardzo dużą ilość aktywności fizycznej w postaci rowerowych wycieczek. Obydwoje schudliśmy po 3,5 kg, co daje bardzo przyjemną ilość jak na półtora miesiąca. *^o^*

Dzisiaj oficjalny koniec DOJadania i rozważaliśmy, co dalej zrobimy z takim sposobem żywienia, który nam się tak bardzo spodobał w tym roku. Zdecydowaliśmy, że będziemy utrzymywać trzy dni wegańskie i dwa wegetariańskie w tygodniu, natomiast jeśli najdzie nas ochota na mięso, zjemy je w weekendy.

W zeszły poniedziałek nastawiłam zakwas na żurek - będzie z kiełbasą, mamy też jajka, sałatkę jarzynową z wegańskim majonezem, wędzonego łososia, wegańskiego mazurka (do którego spód upiekłam w starym opiekaczu do tostów!). ^^*~~ Mamy 24-letnią mikrofalówkę z wbudowanym grillem i programem do pieczenia drobiu, więc zrobimy sobie w święta pieczonego kurczaka i kacze piersi. Niestety, nie upiekę na razie ani chleba ani pizzy, na to trzeba będzie poczekać aż ktoś naprawi nasz piekarnik albo szlag mnie trafi i kupię inny sprzęt a tego dziada wyrzucę na elektrośmieci!.....