Monday, January 29, 2024

Ugotowałam ścierki

Tydzień zaczęłam od ugotowania ścierek.

 


 

Nie, to nie jest nowa japońska potrawa!... >0< To tradycyjna metoda porządnego uprania ścierek kuchennych i powiem Wam, że byłam w szoku, bo do gotowania wrzuciłam ścierki PO PRANIU, a i tak woda była czarna... 3 l wody, kilka pompek płynu do zmywania naczyń i pół szklanki sody oczyszczonej, do tego wrzucam ścierki (mieści się 6-8) i gotuję ok. 20 minut od zagotowania, czasami ugniatając końcem drewnianej łyżki. Potem odcedziłam ścierki, przepłukałam zimną wodą, żeby dało się je przełożyć do miski, a potem do pralki, i puściłam normalne pranie z płynem do białego. No, nie powiem, jest różnica! 

Poza tym, to był tydzień #niczymniewyróżniającysię.

 


 

Gyudon ugotowałam. Kupiliśmy świetną wołowinę krzyżową (w Beefshopie), więc ugotowałam gar cieniutko pokrojonych plastrów w japońskim sosie, prawie jak w naszym ulubionym barze Yoshinoya! ^^*~~ (Przy okazji, notatka dla siebie ku pamięci - 700 g wołowiny rozmraża się w lodówce 12 godzin, po tym czasie jest dobre do cieniutkiego pokrojenia.)



 

A w niedzielę mąż nawyciskał klusek z dziurką! *^V^* 


 

Użyliśmy formierki do makaronu - przystawki do miksera i wyszedł przepyszny!!! Mamy sześć wykrojników dla różnych kształtów, wystarczy zagnieść kulę ciasta i potem tylko włączyć mikser, i kluski same wyłażą z maszyny! My tylko musimy obcinać je na wybranej długości, a potem oczywiście ugotować i podać z wybranym sosem - wczoraj było ragu z mielonej wieprzowej łopatki. *^v^*

 


 

Przyszła metalowa kasetka i półkostki, więc wycisnęłam gwasze do palety i zrobiłam kartę kolorów, ale jeszcze ich nie testowałam (poza drobnymi dodatkami do akwarelowego ptaka). Za to udało mi się usiąść do malowania akwarelami, co zamierzam powtarzać częściej w tym tygodniu, chociaż na poniedziałek zaplanowałam sprzątanie szafki łazienkowej, zobaczymy jak mi to pójdzie!... 

 


 

Poniedziałek przywitał nas słońcem i całkiem ciepłym porankiem (przynajmniej w Warszawie, mam nadzieję, że u Was też tak było!). W tym tygodniu czekają mnie fajne rzeczy, nie mogę się doczekać! ^^*~~

Monday, January 22, 2024

W balii


 

Zawsze kiedy wracam do domu po wyjeździe to czuję się, jakby minęło bardzo dużo czasu i muszę się na nowo przyzwyczaić do wszystkiego. Na przykład do tego, że w poniedziałek do godziny 12:00 nie ma co iść na zakupy do supermarketu Leclerc, bo są puste półki i pracownicy dopiero niespiesznie zaczynają uzupełniać towar...... 

Albo do pogody muszę się przyzwyczaić, przypomnieć sobie, że jest styczeń w Polsce, a to oznacza śnieg i mróz! To akurat wcale mi nie przeszkadza, bo jak jest zima to musi być zimno, więc się ubieram na cebulkę i cieszę się słoneczkiem na śniegu. *^V^*   



Wróciłam i zabrałam się do gotowania. Tym razem postanowiłam, że w ogóle nie chowam na półkę nowych książek kucharskich, tylko od razu idą w obroty! Na początek "Małe nabe - znakomicie przygotowany gorący kociołek" Masami Kobayashi. Strona 14, kurczak, kapusta, imbir, marynowany musztardowiec i grzybki enoki (mój dodatek). Używam 14 cm średnicy koreańskich garnków żeliwnych, bo nie mogę dostać w Polsce japońskich glinianych kociołków z pokrywą, może następnym razem przywiozę sobie takie z Japonii.

 

 

We wtorek sięgnęłam po inne książki - nowy nabytek "Parujący kociołek" Hatsue Shigenobu i książkę z mojej półki "Nie marnuję jedzenia". Millefeuille z kapusty i wędzonego boczku, do tego dorzuciłam plastry daikona. Jako dodatki pak choy podsmażona z marynowanym musztardowcem i jajkami oraz boczniaki mikołajkowe usmażone na ghee, i podduszone z dodatkiem sosu sojowego i sake - pierwszy raz jedliśmy tę odmianę boczniaków i są PRZEPYSZNE!!! Mają zupełnie inną strukturę i smak niż boczniaki ostrygowe.

 


Mąż we wtorek zapytał "To teraz ciągle będą na obiad kociołki nabe?..." Nie byłam pewna, czy to nadzieja czy zarzut, ale okazało się, że jemu tak samo się to podoba jak mnie! *^O^* Miska gorącego bulionu z warzywami, tofu, mięsem, makaronem lub pierożkami, to idealne danie na zimowy obiad. Pewnie będę gotować inne zupy, które też lubimy, ale na razie jestem zafiksowana na kociołkach! ^^*~~

W środę obiad był na szybko, bo załatwiałam sprawy na mieście, więc zainspirowałam się bulionem z książki "Mały kociołek", str. 20 - dashi, pasta miso, sake i szczypta cukru. Do tego wrzuciłam kupne pierożki gyoza, pak choy i korzeń lotosu. Na koniec wszystko posypane czarnym sezamem i skropione olejem sezamowym. Jako dodatek zrobiłam na szybko surówkę z ogórka i paluszków krabowych w sosie sojowym.

 


 

W czwartek zrobiłam makaron soba w gorącym bulionie, do tego szpinak z dressingiem z pastą miso i danie zainspirowane serialem "Solitary gourmet" - klopsiki jedzone w połówkach surowej chrupiącej papryki, coś pysznego! *^V^*

 

 

***

 

 

 

Nasz wyjazd do Japonii nie był nastawiony na zwiedzanie, bo wiedzieliśmy, że zimą pogoda nie pozwoli nam tak swobodne chodzenie po mieście, po parkach i świątyniach. Za to robiliśmy zakupy i jak zawsze przywiozłam sobie to, co mnie cieszy najbardziej - trochę ceramicznych naczyń, książki kucharskie, japońskie gwasze marki Holbein (kupiłam komplet czterech zestawów za cenę niewiele wyższą niż jedno pudełko w Polsce...), mamy trzy rolki ręcznie tkanego jedwabiu ze sklepu z używanymi kimonami, mąż ma nowego jinbeia. I właściwie tyle.

 


Jak widać tym razem postawiłam na kociołki - trzy książki poświęcone nabe, a do tego coś, czego szukałam od lat, mianowicie przepisy na takikomi gohan, czyli ryż gotowany od razu z dodatkami, są najróżniejsze pomysły, japońskie i z reszty świata, bardzo się cieszę z tej pozycji!

 

 


I patrząc na to, co ja przywożę z Japonii przypomniałam sobie taką scenę - siedzieliśmy w barze sushi i okazało się, że obok usiedli Polacy, młoda dziewczyna z rodzicami. I ona, będąc pierwszy raz w Japonii i spędzając trzy dni w Tokio - TRZY DNI!... - zapytała, co polecamy zwiedzić w tym mieście... *^0^* Przyznaję, że mnie zatkało i nie wiedziałam, co jej powiedzieć. Po pierwsze, Greater Tokio zajmuje powierzchnię o przekątnej długości trasy Warszawa-Łódź i liczy się na około 30 milionów mieszkańców, jak na tak dużej powierzchni i ludzkiej różnorodności wybrać kilka rzeczy do zobaczenia w trzy dni?....... A po za tym uświadomiłam sobie, że ja nie potrafię polecać żadnych atrakcji turystycznych, bo my nie jeździmy do Japonii po atrakcje turystyczne. Jeździmy żeby wtopić się w miasto, zgubić w uliczkach, posiedzieć w parkach, trafić na festiwal z tańcami i stoiskami z ulicznym jedzeniem, pojeździć fajnymi pociągami, nasiąknąć tym stanem umysłu, tą stylistyką otoczenia, zjeść dużo smakowitości... Tak, świątynie są piękne, punkt widokowy na Sky Tree zapewne zapiera dech w piersi (wciąż nie byliśmy), owszem, oglądamy anime i mąż kupuje czasami figurki na Akibie, ale my tam jeździmy przede wszystkim po to, żeby tam pobyć, zasmakować codziennego życia i pomarzyć, że może kiedyś uda się tam zamieszkać.  

 


 

REMONTOWO - mimo, iż nas nie było, to w Polsce już się różne rzeczy działy. Na przykład, udało mi się wreszcie zamówić okna, firma remontowa dogadała się z firmą od wymiany okien! Poza tym, we wtorek po powrocie spotkaliśmy się z panią architekt od kuchni i obgadaliśmy ostateczny projekt po naszych poprawkach. Doprecyzowaliśmy też kosztorys remontowy. Teraz już tylko łapać za młotek i rozwalać ścianę!... ^^*~~




W każdym razie, wróciliśmy i od razu rzuciliśmy się w wir towarzyskich zobowiązań, to znaczy pojechaliśmy w piątek świętować urodziny kolegi na jego działce pod Warszawą. A świętowanie uświetniła wynajęta balia z podgrzewaną wodą, z której wszyscy ochoczo korzystali, wygodnie zmieściło się w niej siedem osób i mimo minusowej temperatury i śniegu dookoła nam było ciepło i przyjemnie. *^v^*  (Gorzej było, kiedy nadszedł czas opuszczenia balii, bo plastikowe schodki pokryły się cienką warstewką lodu a potem trzeba było jakoś wskoczyć w buty, owinąć się ręcznikiem i lecieć do nagrzanego domku, żeby się wysuszyć i przebrać!... >0< Ale i tak było warto! Morał na przyszłość z tego taki - kupić wielki puchaty ręcznik kąpielowy, zawinąć się w niego i prosto z balii wskoczyć w kalosze, próby wycierania nóg i zakładania skarpet to był błąd i niepotrzebna strata czasu na mrozie...)

 


W tym tygodniu mam wreszcie zamiar znaleźć czas na malowanie ptaków i potestować gwasze, nic nie wiem o malowaniu tymi farbami, do tej pory używałam tylko bieli do uzupełniania obrazów akwarelowych, przede mną nauka czegoś nowego, ha! *^0^*~~~

Monday, January 15, 2024

Jesteśmy z powrotem!

 


No to jesteśmy z powrotem! *^V^*~~~

 


 

Wróciliśmy w sobotę późnym wieczorem i zaskoczyła nas zima i śnieżyca, w której trzeba było zejść po schodach samolotu i prześlizgać się po rozmoczonym śniegu do autobusu. I tak pocieszam się, że ja miałam zimowe trapery, długie spodnie, merynosowe bluzy, wełniany płaszcz, szal i czapkę, a pan który z nami leciał z Frankfurtu ewidentnie zaczynał podróż w ciepłych krajach, bo był w szortach i cienkiej bluzie, a dodatkowo z podsłuchanych rozmów z jego towarzyszką wynikało, że w tychże ciepłych krajach nie zapakowali ich bagaży do samolotu, więc nawet nie miał się w co ubrać...  

Nasze walizki (chociaż też prawie nie obyło się bez zamieszania, ale na szczęście mój mąż jest spostrzegawczy!...) wyjechały z samolotu jako pierwsze - PIERWSZE!!! *^O^*~~~, tak więc bardzo szybko mogliśmy opuścić lotnisko i pojechać do kotów! Na razie odsypiamy jetlag, rozpakowujemy się i ogarniamy nowy tydzień w pracy, dziś daję tylko znać, że spokojnie wróciliśmy do domu. ^^*~

 



Monday, January 08, 2024

Start!

 

 

Siedzi sobie człowiek w hotelu z gorącymi źródłami i zapomina o bożym świecie, a przede wszystkim zapomina, że Japonia to wulkaniczna wyspa targana trzęsieniami ziemi... I nagle przychodzą ostrzeżenia z aplikacji w telefonie, po chwili zaczyna piszczeć telewizor, hotel się buja i za moment na wszystkich kanałach nie ma już normalnego programu tylko informacje o sile trzęsienia i zasięgu, i ostrzeżenia o tsunami!...  Najbardziej przerażający jest moment, kiedy człowiek patrzy na ekran telefonu i rozchodzącą się falę uderzeniową która od epicentrum zbliża się do miejsca, gdzie się znajdujemy, a z telewizora słychać krzyk komentatora "Ostrzeżenie o silnych wstrząsach!!! Proszę się przygotować na uderzenie!!!"... (Na serio on się drze na cały głos, żeby ktoś kto ma włączony telewizor a jest np.: w innej części domu usłyszał i miał szansę zareagować. Tak samo jak ostrzeżenie z aplikacji w telefonie daje nam to kilkanaście sekund na reakcję i to może się wydawać za mało na cokolwiek, ale w 20-30 sekund można wybiec z domu albo chociażby otworzyć na oścież drzwi lub okna - gdy zawali się szafa i zablokuje przejście to może damy radę się przecisnąć obok niej, bo drzwi już będą otwarte!, można też zdążyć schować się pod mocny stół, przykryć futonem, żeby nam się na głowę nie posypało lub np.: wyłączyć gaz na kuchence czy zakręcić kran.)


 

Najsilniejszy wstrząs w epicentrum Noto, Ishikawa miał siłę 7.6, u nas w Nasushiobara już tylko 4, ale to było najsilniejsze trzęsienie jakiego doświadczyliśmy. Nie było to przyjemne, jak zawsze zresztą, hotel się pobujał przez kilkanaście sekund, potem z hotelowego radiowęzła usłyszeliśmy, że nic w naszym hotelu nie ucierpiało (gaz, prąd, woda, itd). Wstrząsy wtórne były na tyle słabe, że już ich nie odczuliśmy. Jednak takie chwile przypominają, jak ulotna jest nasza pewność, że mamy wszystko pod kontrolą. Na szczęście tsunami podniosło fale tylko na 5 metrów w Noto, 3 m na wybrzeżu w Ishikawa i ok. 1 m na pozostałej części zachodniego wybrzeża (dla porównania - w 2011 roku w Fukushimie tsunami wywołało fale o wysokości 40 metrów!...), ale i tak zniszczenia były rozległe, tysiące domów bez prądu, wiele zniszczonych lub zawalonych, są ofiary w ludziach. Wstrząsy w prefekturze Ishikawa, już na szczęście trochę słabsze, powtarzały się w kolejne dni.




W każdym razie, następnego dnia wróciliśmy do Tokio. Pierwszą z informacji jaka nas powitała z telewizora była ta o zderzeniu się samolotu rejsowego z Sapporo z małym samolotem Japońskiej Straży Przybrzeżnej na pasie startowym lotniska Haneda w Tokio... 5 osób z małego samolotu zginęło, z rejsowego uratowali się wszyscy pasażerowie i załoga, ale pożar gaszono jeszcze wiele godzin i przez dwa dni nieczynne były cztery pasy startowe i wiele lotów krajowych odwołano, a mnóstwo ludzi chciało wrócić do domów po kilku dniach wolnego na Nowy Rok i dla nich koleje podstawiły dodatkowe składy shinkansenów. Nie wiem, co tu się dzieje, ale rok 2024 zaczął się dla Japonii z wysokiego C, jak w filmach Hitchocka!... Mam nadzieję, że teraz już nie będzie więcej żadnych tego typu niespodzianek przez długi czas, tym bardziej, że za tydzień chcemy spokojnie wrócić do domu!...

 


 

***

Tuż przed wyjazdem kupiłam 2 m wełny z lnem i uszyłam coś na kształt japońskiego haori - narzutkę o prostym wykroju opartym na prostokącie, z długimi zwężanymi rękawami i paskiem, i oczywiście z kieszeniami. Chciałam coś ocieplającego co mogę założyć i do spodni i do sukienki, a ten materiał jest idealny - miękki, cienki ale ciepły, chociaż nie grzeje nadmiernie. 

 


 

W onsenie nosiliśmy albo yukaty albo samue - czyli komplet bluza kimonowa z długimi rękawami plus długie spodnie (podobne do jinbeia, który ma krótkie rękawy i nogawki). Tu jak widać samue było w upojnym szarym kolorze i przy moim mężu, który nosił swojego prywatnego kolorowego jinbeia wyglądałam jak uboga krewna!... *^w^* Chyba też zacznę wozić własne ubrania onsenowe, bo zazwyczaj japońskie rozmiary nie przewidują ludzi wysokich i większych w obwodzie, nawet kiedy byłam chudsza to yukaty były na mnie za krótkie i rozchodziły mi się na biodrach...

 

Uszyłam też wełniany płaszcz. 

 


 

Chciałam coś ciepłego ale o długości do pół uda, bo nie chciałam ciągnąć ze sobą mojej długiej pikowanej kołdro-kurtki, w końcu w styczniu nie miało być w Tokio aż tak zimno jak w Polsce (i nie jest! Jest ok. 12-16 stopni i słońce. *^V^*).  

 

 

Znowu prosty krój pudełkowy, który lekko rozszerza się ku dołowi. Przody mają skosy, żeby coś ciekawego się tam na dolnym brzegu działo. Do tego przepikowany kilka razy kołnierz, który przechodzi w przednią listwę oraz kieszenie w bocznych szwach. Płaszcz ma też pasek z tego samego materiału, ale odkryłam, że bardziej mi się podoba, kiedy zakładam do niego czerwony skórzany pasek, który wyciągnęłam z własnych jeansów! ^^*~~

 

 

Płaszcz podszyłam wiskozową podszewką. Rozważałam pikówkę, ale uznałam, że wełna w zupełności mi wystarczy dla zatrzymania ciepła w temperaturze około 10 stopni a zawsze można pod spód założyć pikowaną bluzę czy grubszy sweter. W komplecie z wełnianą chustą zamotaną na szyi jest świetnym otulaczem na słoneczną zimę tokijską. 

 


 

***

 

Czajka pytała o wnętrze Slow Plannera, więc zrobiłam kilka zdjęć przykładowych stron. Każdy miesiąc zaczyna się tak:

 


 

(kliknij żeby powiększyć)

 

(kliknij żeby powiększyć)

 

Jak widać są pewne podpowiedzi, ale też puste ramy do samodzielnego wypełnienia własnymi treściami, przemyśleniami, wnioskami, zadaniami na dany miesiąc. 

 


 (kliknij żeby powiększyć)

Każdy tydzień ma miejsce na kilka zapisków każdego dnia ale też na podsumowanie za co w danym tygodniu byliśmy wdzięczni, co mi się bardzo podoba, bo narzekać to zawsze umiemy, ale pomyśleć o tym co było miłe i fajne nie pamiętamy. A tu możemy sobie o tym przypomnieć i zapisać.  Jest też podsumowanie całego miesiąca.


 

***

 


 

Pierwszy tydzień w Japonii minął i mimo, iż jestem tu ósmy raz to jak zawsze mam nerwowe myśli, że nie zdążę odwiedzić wszystkich miejsc, które odwiedzić bym chciała (chociaż tym razem nie mieliśmy żadnych konkretnych planów...), że nie zjemy wszystkiego co warto (opycham się rybami, natto, ryżowymi waflami i cukierkami o smaku winogron!... ^^*~~), że zapomnę kupić coś co zaplanowałam (ale już mam prawie wszystko co miałam na liście!). 

 


 

Poza tym, wrzuciliśmy na luz i nie spinamy się na zwiedzanie do upadłego, chociaż pogoda wręcz zachęca do spacerów, pełne słońce i 12-16 stopni to ciepła wiosna a nie styczeń! *^V^* Będąc tu na wakacjach zawsze myślę, jak by się tu żyło na stałe, jak by to było wracać pociągiem z zakupami na swoją stację, do własnego domu a nie do hotelowego pokoju, kupować produkty do ugotowania posiłku a nie gotowe dania do podgrzania w hotelowej mikrofali. Może kiedyś to marzenie się spełni, kto wie? 

 


 

W każdym razie, jeszcze pięć dni, staram się nie myśleć o sobotnim piętnastogodzinnym locie do Frankfurtu a potem jeszcze o 2 godzinach w samolocie do Warszawy. Ale już strasznie strasznie tęsknię za kotami!!!