Monday, August 28, 2023

Skubany!...


 

Kupujecie słonecznika do skubania? Ja kiedyś byłam nałogowcem i całe lato skubałam jak szalona, potem na wiele lat zapomniałam o tym, a w zeszłym tygodniu Robert kupił mi słonecznika i nie mogłam się od niego oderwać!... >0<




Tak sobie pomyślałam o czymś, w związku z moim poprzednim wpisem a propos mojej tuszy - po pierwsze, kiedy ktoś bardzo schudnie żałujemy go bo zakładamy, że pewnie zapadł na jakąś poważną chorobę, natomiast gdy przytyje to jesteśmy przekonani, że się objadał leżąc na kanapie czyli zaniedbał, zapuścił. Choroba nie jest w naszych głowach pierwszym wyborem, a często niestety to jest przyczyna. Oczywiście generalizuję, nie każdy tak myśli, ale wiecie o co mi chodzi. A po drugie, kiedy ktoś schudnie, to albo nic nie mówi albo po prostu mówi że stracił kilogramy, kropka. Przeważnie wtedy zbiera pochwały i zachwyty. A kiedy ktoś przytyje - od razu się tłumaczy, że powodem było to czy tamto, np.: choroba, żeby ktoś nie pomyślał, że to z lenistwa i nas nie oceniał. 

Te dwa spostrzeżenia nie mają nic na celu poza zauważeniem tych faktów, zazwyczaj się nad tym nie zastanawiałam, ale kiedy kwestia przybrania na wadze dotknęła mnie osobiście przyszły mi do głowy.

Poza tym, druga sprawa - kto zdecydował, że zdanie "jaka gruba/chuda osoba" jest pejoratywne? To przecież stwierdzenie faktu, ktoś jest chudy, ktoś jest gruby, ktoś jest średni. Tak samo ktoś jest wysoki, niski, średniego wzrostu. Kiedy to się stało, że zwyczajne stwierdzenie faktu stało się obelgą? Dlaczego nas to obraża? Podobno żadne słowa nie są w stanie nas obrazić, jeśli nie mamy w sobie gotowości na to obrażenie, to my decydujemy jak zareagujemy na cudze słowa, więc dlaczego przeważnie postrzegamy zwykłe stwierdzenie faktu jako atak na naszą osobę? I dlaczego "gruby" jest obraźliwe, a "chudy" jest przesłaniem pozytywnym, jakby szczupła sylwetka była równoznaczna ze zdrowym człowiekiem, dobrze wiemy, że nie zawsze tak jest! I po co w ogóle mówi się do kogoś "ale jesteś gruby/chudy!", przecież ta osoba ma oczy i lustro, i doskonale widzi, jak wygląda, a jednak to zdanie często wyrywa nam się z gardła na widok kogoś, kto zmienił swoją objętość. 

Ot, takie moje zeszłotygodniowe przemyślenia. ^^*~~


 

***

 

Marzena prosiła mnie o kilka słów na temat możliwości żywieniowych dla wegetarian w Japonii i podczas wakacji starałam się zwracać na to uwagę. Nie szukaliśmy specjalnie wegetariańskich miejsc do jedzenia, ale zauważałam je na mapie Tokio częściej niż w poprzednich latach, pojawiały się nawet restauracje wegańskie. 

 


 

Jeśli wegetarianin będzie chciał zaopatrywać się w jedzenie w sklepach - supermarketach albo konbini, będzie miał bardzo dużo dań do wyboru. Sklepy oferują świeże warzywa i owoce, to oczywiste, ale poza tym mamy wybór sałatek, kanapki (z jajkiem albo na słodko z bitą śmietaną i owocami), onigiri (np.: z umeboshi, siekaną kapustą, glonami), tofu, natto (fermentowana soja), dania obiadowe (np.: makaron z warzywami, pierożki), przekąski typu gotowane edamame, warzywa w tempurze, jajka ugotowane na twardo lub na miękko, gorące pieczone słodkie ziemniaki prosto z pieca. Jak widać na poniższych zdjęciach, wszystko jest opisane również po angielsku, więc wiemy po jakie smaki sięgamy. Jest też duży wybór jogurtów (pitnych i gęstych), mleko (krowie, sojowe i migdałowe), krojone owoce, desery galaretkowe, słodkie bułeczki. Tylko twarożku nie znajdziemy... ^^*~~







Jeśli chodzi o jedzenie na mieście - wegetarianie znajdą coś dla siebie w knajpkach ogólnoskładnikowych, ale trzeba brać pod uwagę, że nawet dania nie zawierające mięsa mogą mieć element odzwierzęcy pod postacią bulionu, w którym się gotowały albo sosu opartego na bulionie zwierzęcym, nie dowiemy się tego z opisu w karcie. W barach typu kushikatsu czyli "smażone małe porcje na patyczku" wegetariańskie będą warzywa grillowane lub smażone w tempurze. Możemy zjeść np.: okomomiyaki bez mięsa (smażony placek z siekanej kapusty z dodatkami, zalany ciastem naleśnikowym), ale najpewniej zostanie on polany sosem okonomi (normalny nie jest wegetariański, w sklepach są wegetariańskie wersje) i posypany płatkami suszonej ryby bonito. Koleżanka która chciała odpocząć od mięsa zamawiała frytki, edamame, pierożki z warzywami, zimne silken tofu, ale ona nie jest wegetarianką i nie przeszkadzał jej element odzwierzęcy w daniach. Czyli lepiej poszukać barów wegetariańskich, co aktualnie jest proste, jak się wpisze na mapie Google Tokio "vegan" lub "vegetarian restaurants" to wyskakuje naprawdę dużo do wyboru, wysoko oceniane! Co ciekawe dla wegan, w kawiarniach dostaniemy kawę z mlekiem krowim. Wyjątkiem jest podobno tylko Starbucks, który oferuje mleko sojowe, wiem to od koleżanki mieszkającej w Tokio, napoje ze Starbucksa są dla nas bardzo za słodkie i nie kupujemy tam. 

A już pobyt w tradycyjnych japońskich ryokanach z opcją wyżywienia to raczej na pewno uczta mięsno-rybno-warzywna, nigdy nie widziałam podczas robienia rezerwacji żeby był w ogóle wybór kuchni mięsnej/niemięsnej. Jeśli trafimy na hotel w którym posiłki serwowane są na stołówce pod postacią szwedzkiego stołu, to być może damy radę wybrać dania bez mięsa (ale nie będziemy wiedzieć, czy nie ma w nich np.: bulionu na bazie mięsa lub suszonej ryby), jeśli w pakiecie jest kaiseki podawane do naszego stolika, to połowa posiłku będzie się składała z mięsa czerwonego i/lub białego, ryb, owoców morza, będzie zupa na bazie bulionu rybnego, itd.


***

 

Nie mieliśmy chleba na śniadanie i nie chciało mi się iść do piekarni, to upiekłam scones. Szybkie i proste, kilka składników, nie trzeba wyrabiać ani czekać, aż wyrosną, rozwiązanie idealne! Przydadzą się też, jeśli znienacka ktoś do nas wpadnie z wizytą i fajnie by było coś poskubać do herbaty, a nie ma w domu ciastek. 

(Co ja z tym skubaniem?... *^W^*)

 

 

- 200 g mąki

- 1,5 ł proszku do pieczenia

- 50 g zimnego masła pokrojonego w kostkę

- szczypta soli

- 20 g cukru

Szybko zmieszać powyższe składniki, aż będą miały konsystencję kruszonki.

Dodać: 1 jajko plus tyle mleka, żeby z jajkiem dały wspólnie 125 ml płynu.

Szybko uformować zwarte ciasto,  rozklepać na grubość ok. 1,5 cm, foremką z ostrym brzegiem wycinać kółka, posmarować resztką masy jajeczno-mlecznej i piec 15 minut w 220 stopniach.



 

Na naszym stole wylądowała dynia pod postacią gulaszu z pieczonej dynii i ciecierzycy według Jamiego, kolejny jednogarnkowy cud, przepyszny, słodziutki! Jest trochę krojenia, ale danie w zasadzie samo się robi, a potem można je zawekować i sięgać po słoiki, doprawiając wedle uznania np.: pastą curry lub ziołami czy posypane słonym serem, i zajadać z ryżem, kaszą, chlebem. *^v^*

 

 

A w niedzielę zrobiliśmy sobie makaronową przyjemność - Robert zrobił makaron a ja do niego dodałam sos carbonara. *^o^*~~~

 


 

To szybki i prosty przepis, i jeśli ktoś Wam zaproponuje carbonarę z dodatkiem śmietany to pognajcie go kijem za siódmą górę!!! Robimy tak: gotujemy osoloną wodę na makaron, w tym czasie wrzucamy na patelnię ok. 100 g pokrojonego w słupki guanciale z łyżką oliwy, i smażymy przegarniając. Do miseczki wbijamy dwa jajka, 50 g tartego parmezanu, dużą szczyptę pieprzu, lekko mieszamy. Kiedy woda się zagotuje wrzucamy makaron i gotujemy chwilę (taki cienki domowej roboty to w ogóle będzie tylko do wrzucenia i już go wyjmujemy!), wyłączamy gaz pod patelnią z guanciale i dorzucamy makaron plus łyżkę lub dwie wody z gotowania makaronu, mieszamy intensywnie. Po chwili dodajemy jajka z parmezanem i znowu mieszamy, już nie grzejąc, temperatura skwarek i makaronu wystarczy żeby stworzył się gładki sos. W razie potrzeby dolewamy jeszcze chochelkę wody spod makaronu. Podajemy posypane chmurką parmezanu. *^v^*~~~



Koniec sierpnia i wrzesień to dla mnie w tym roku czas ogarnięcia mojego zdrowia, chodzę po różnych lekarzach, robię badania, odpowiadam na różne pytania. Nie pomagam w postawieniu łatwej diagnozy - nie palę, jem mało mięsa, dobrze śpię, nie mam problemów gastrycznych, cukier, serce i tarczyca w normie. Trudno się do czegoś przyczepić i w oczywisty sposób wyjaśnić wyniki niektórych badań! Normalnie, pacjent uparty, bo pozornie zdrowy, a nie do końca... *^w^* No cóż, trzymajcie kciuki za szybką diagnozę, wtedy będzie można się zabrać za naprawienie mojego dobrostanu. Miłego tygodnia! ^^*~~

Monday, August 21, 2023

Until fat lady wears a red dress!...

Uszyłam sukienkę! *^v^*




No, już dawno temu uszyłam, jakoś w zeszłym roku na jesieni chyba, ale nie było okazji jej obfotografować, aż do teraz. Sukienka jest lniana (czerwony len kupiłam w Amstii) i jest kombinacją karczka z sukienki nr 33 z czasopisma Szycie Wydanie Specjalne 2/2019 i luźnego rozkloszowanego dołu mojego pomysłu, chciałam czegoś super długiego i obfitego, ale żeby ramiona i plecy pozostały odkryte. Karczek jest sprytnie skonstruowany z gładkiego spodu i zmarszczonej warstwy wierzchniej, wygodnie trzyma biust na miejscu. Tył jest mojego pomysłu, szelki można wiązać na trzy sposoby - na szyi i na plecach (tak jak miałam dzisiaj), skrzyżowane na plecach albo zawiązane w pionie tworząc ramiączka. W górnej części spódnicy na plecach jest wpuszczona w tunel gumka, żeby ta część ładnie przylegała do ciała.

 


 

Patrzę na siebie na tych zdjęciach i tak sobie myślę, że jeszcze niedawno nie wyszłabym tak ubrana między ludzi. W grudniu 2021 roku miałam operację, o tym wiecie. Tyć zaczęłam na rok przed operacją (mimo, iż nie zmieniłam nawyków żywieniowych, nie jest dużo, nie jem śmieciowo), a po niej miałam kłopoty z unieruchomionym barkiem, więc nie mogłam się ruszać, i kilogramów przybywało. Wiecie jak wyglądałam wcześniej, jest mnóstwo zdjęć na blogu. Teraz ważę ok. 15 kilogramów więcej niż te kilka lat temu, co po części jest wynikiem braku ruchu, a po części efektem mojej dolegliwości i operacji. Czy chciałabym schudnąć? Oczywiście. Moja aktualna sylwetka powoduje, że nie mieszczę się w kilka moich ukochanych sukienek! Operacja obejmowała usunięcie macicy i jak się okazuje nie wszystkie aktywności fizyczne są dla mnie, np.: nie wolno mi robić brzuszków. Jestem teraz pod opieką fizjoterapeuty uro-ginekologicznego i zamierzam się wszystkiego dowiedzieć o ćwiczeniach, które są dla mnie dobre, ale zanim zacznę ćwiczyć i da to efekty odchudzające minie jakiś czas. Chociażby dlatego, że do uroginfizjo powinnam była iść tuż po operacji, żeby od  razu zacząć fizjoterapię i uczulić mnie na pewne sprawy, które mogą się pojawić po tego typu zabiegu, czego nikt z lekarzy nie dopilnował i musiałam sama się tego dowiedzieć w nieprzyjemny sposób półtora roku później.  Czy do tego czasu miałabym siedzieć w domu owinięta w namiot, bo jestem gruba? Nie zamierzam! Jest lato, jest gorąco, noszę to co chcę - krótkie spodenki, bluzki na ramiączkach i tę czerwoną sukienkę. *^o^*




 ***

 


 

Kulinarnie w zeszłym tygodniu pozostaliśmy wśród letnich inspiracji - na lunch jedliśmy np.: sałatkę z młodych cukinii i ricotty (Jamie Cooks Italy).  Ricottę mieszamy z pecorino, doprawiamy solą i pieprzem. Na to idzie warstwa młodych cukinii pokrojonych w plasterki wymieszanych z dressingiem - sok z cytryny, oliwa, sól/pieprz, liście mięty. Na koniec kilka łyżeczek oliwkowej tapenady, więcej tartego pecorino i garść kwiatów cukinii i jadalnych kwiatów (u mnie malwa). Wygląda niepozornie, ale to naprawdę przepyszne połączenie, brawo Jamie! *^V^*~~~

 


 
 

Udało nam się kupić kwiaty cukinii, i zrobiłam odwróconą tartę tatin.

 


 

Najpierw zrobiłam kruche ciasto:

100 g mąki 00
40 g zimnego masła pokrojonego w kostkę
1 jajko
5 g tartego pecorino
2g soli
Zmieszać wszystko szybciutko mikserem, zagnieść w kulę, zawinąć w folię i do lodówki. 

Nadzienie z kwiatów cukinii:

15 kwiatów cukinii
8 filetów anchovies
250 g sera ricotta
1 żółtko
40 g posiekanych pistacji
4 Ł oliwy

szczypta pieprzu

 


 

Ricottę, żółtko, pieprz i pistacje mieszamy, nakładamy po łyżce nadzienia plus kawałek anchovies do każdego kwiatu i zamykamy go starannie. Następnie obsmażamy kwiaty na oliwie przez kilka minut , układamy w formie wyłożonej papierem do pieczenia, na wierzch układamy rozwałkowane ciasto (dodałam na środek resztę nadzienia, bo moje kwiaty były nieduże i został mi ser. Trochę z tym zabawy, radziłabym kupować jak największe kwiaty cukinii.) Pieczemy 30 minut w 180 stopniach C. Od razu po wyjęciu odwracamy tartę do góry nogami na talerz, kroimy i podajemy. 

 

Na deser zrobiłam mus z mleka kokosowego i mango. Jest bardzo prosty i szybki, można go zrobić przed obiadem i podać tuż po nim!

 


 

350 ml musu z mango

240 ml mleka kokosowego

60 g nasion chia

2 Ł miodu

Wszystko wymieszać, wstawić do lodówki na 15 minut. Wyjąć, wymieszać ponownie, rozłożyć do miseczek, wstawić do lodówki, wyjąć tuż przed podaniem. Można udekorować owocami lub bitą śmietaną. Z tych proporcji wychodzą cztery porcje.

 

 

W sobotę zrobiliśmy sobie wcześniejsze świętowanie moich imienin i pojechaliśmy na miasto, na obiad do Port Royal na Koszykach. I powiem Wam, że to jest miejsce, które chcę odwiedzać częściej!!! Cudownie świeże owoce morza przyrządzone tak, że nie ma się do czego przyczepić, a mówimy o restauracji w centrum Warszawy a nie w nadmorskiej miejscowości! Wszystko było pyszne, obsługa fachowa, szybka i przemiła, na pewno tam wrócimy! *^0^*~~~

 


 

Natomiast w niedzielę był obiad na bogato i deser również, chociaż miałam z nim trochę problemów... Najpierw obiad - zrobiliśmy pieczony boczek z szałwią i fenkułami plus risotto, pomysł Jamiego Olivera

 


 

Boczek koniecznie musi być ze skórą, żeby się spiekła i była chrupiąca, co nam wyszło cudownie!... To świetny pomysł na obiad kiedy zapraszamy kilka osób i chcemy ich nakarmić czymś pysznym - półtorakilowy boczek wystarczy spokojnie dla czterech - sześciu osób, z towarzyszeniem risotto i michy surówki. Kombinacja wyszła tak dobra, że mój mąż - Nie Jem Dwa Razy Pod Rząd Tego Samego Robert - zażyczył sobie zjeść dokładnie tę samą kombinację kolejnego dnia!!!... *^O^*~~~



A na deser postanowiłam zrobić tartaletki z kremem cytrynowym i bezą szwajcarską na migdałowym spodzie. I wiecie co? Nie pieczcie kruchego ciasta w upały, naprawdę nie polecam!.... Zagniotłam szybko ciasto, wylądowało w lodówce na 30 minut, a potem kiedy je wyjęłam i wycinałam foremkami koła ciasto dosłownie topiło mi się w rękach!... (był środek dnia) Jakoś wylepiłam nim foremki, ale mimo schładzania w zamrażarce upiekły się dość grube i puszyste, nie tak to powinno wyglądać... 

 


 

Za to krem cytrynowy i beza szwajcarska wyszły mi wspaniale, chociaż tyle!... *^V^* Z kolejnymi podejściami do tego deseru poczekam, aż temperatura trochę spadnie, bo 27 stopni w mieszkaniu to ewidentnie za dużo na pracę z kruchym ciastem! (ciasto do tarty z kwiatami cukinii robiłam późnym wieczorem i było chłodniej)

 

 



A z nowych gadżetów kuchennych, w zeszłym tygodniu kupiłam deskę do robienia makaronu cavatelli, garganelli, gnocchi. Zrobiona jest z orzecha, ma rowki i rolkę do formowania klusek, jest funkcjonalna ale też piękna, świetnie wykonana. Co ciekawe, firma I Wood Say ma siedzibę kilka przecznic od mojego domu, nie mogłabym zrobić zakupów bardziej lokalnie!... *^V^* Kolejny makaron będzie w prążki!

 


 

Mimo upalnego zeszłego tygodnia już czuję jesień w powietrzu... Chodzą mi po głowie sukienki bez rękawów ale też wełniany płaszcz, który czeka na realizację już drugi sezon. Wciąż jem arbuza, jednak wszędzie na stoiskach widzę już figi, śliwki, dynie... No, idzie jesień! 

Nie narzekam. Cieszę się każdą porą roku. Wycisnę z niej wszystko, co jesienne, kiedy przyjdzie czas. Ale na razie jeszcze lato! *^o^*~~~

Monday, August 14, 2023

Po królewsku

W zeszłym tygodniu do soboty byłam sama w domu, bo mąż pojechał służbowo do Londynu. Lubię te dni, kiedy bywam sama w domu, zdarza się to kilka razy w roku, mam wtedy inny rytm dnia, posiłków, inaczej rozkładam sobie czas na wszystkie czynności. Miałam rozległe plany i w sumie sporo zrobiłam, chociaż głównie skupiłam się na sprzątaniu - przejrzałam wszystkie tkaniny, które zgromadziłam, zrobiłam porządek w pudłach robótkowych na balkonie, sprzątnęłam szufladę z rzeczami "do pieczenia" w kuchni. Przy okazji robiłam sobie porządek w głowie, pozbywając się zbędnych i nieużywanych rzeczy. 




Kiedy Czajka pokazała w zeszłym tygodniu książkę Lisy Aisato "Życie" a ja znalazłam w Sieci kilka zdjęć jej zawartości i odwiedziłam stronę autorki, i od razu zamówiłam swój egzemplarz! Te ilustracje są niesamowite - ciepłe, poruszające, kiedy na nie patrzę jednocześnie czuję utulenie, uśmiech i mokre oczy... Coś mi się wydaje, że będę ją ze sobą nosić po mieszkaniu i ciągle do niej zaglądać. Jestem zachwycona wyobraźnią Lisy, łączy ona tradycyjną pracę pędzlem na papierze z wykańczaniem obrazów na komputerze (stąd wszystkie jej oryginały dostępne do kupienia to wydruki). 

Sama też trochę pracowałam ze szkicownikiem.





 ***

Zainspirowałam się przepisem Mateo Zielonki z jego strony internetowej i zrobiłam scarpinocc z ricottą, polane masłem z szałwią. Ciasto z dwóch jajek i trzech żółtek jest świetne, ale... nie wyobrażam sobie, że robię ciągle takie ciasto, co miałabym robić z pozostałymi białkami?... Ile bezy człowiek jest w stanie zjeść?!... *^0^*~~~ Pewnie w restauracji jest inaczej, w domowej kuchni tak się nie da gotować. 

 


 

W każdym razie, ciasto zagniotłam ręcznie, wyrobiłam chwilę aż było gładkie, zawinęłam w folię i poszło do lodówki na godzinę (może odpoczywać do 24 godzin). Wałkowałam je maszynką do grubości 6, można było cieniej, ale lubię mieć trochę "kluski" pod zębem, jeśli wiecie co mam na myśli. ^^*~~ Nadzienie to ricotta, tarty parmezan, skórka otarta z 1 cytryny, duża szczypta gałki muszkatołowej. Po ulepieniu pierożków wrzuciłam je do gotującej się wody a po chwili na patelnię z rozpuszczonym masłem z liśćmi szałwii. 





Z tego samego ciasta (260 g mąki daje dużą kulę ciasta!) zrobiłam następnego dnia wstążki, które zjadłam z sosem z karczochów w oliwie, czosnku i ricotty, pomysł Nigela Slatera z książki "Zielona uczta, wiosna lato". 

 



 

 

Na weekend ugotowałam stracotto czyli wołowe ragu, super danie bo samo się robi, na początku jest tylko trochę krojenia, dolewania, a potem dusi się kilka godzin na minimalnym ogniu i nawet nie trzeba do tego jakoś często zaglądać. Wyszło pyszne - gęste, treściwe, pełne smaku! Zjedliśmy je raz z kaszą gryczaną a potem tak jak proponował Jamie, z domowym makaronem.

 

 

 

A pod koniec tygodnia kompletnie zwariowałam, bo postanowiłam upiec tort!... Chyba za dużo ostatnio oglądam programów The Great British Bake Off! *^W^*

 


 

Wymyśliłam sobie coś lekkiego i letniego, więc cytrynowy biszkopt przełożony malinowym musem, dodatkowe warstwy to konfitura z rabarbaru (rabarbar przesmażony z garścią cukru) i marcepan domowej roboty. Wykończyłam kakaową glazurą i udekorowałam marcepanowymi kulami, malinami, kumkwatem, skórką cytrynową i kwiatami ślazu.

 

 

Nie miałam pojęcia, że marcepan można zrobić tak łatwo, i że domowy jest taki pyszny!!! Wystarczy wymieszać mielone migdały z cukrem pudrem w proporcji 1:1, i dodać nieco likieru Amaretto, tyle, żeby składniki dało się dokładnie wymieszać i zlepić w jednolitą masę. Mieszałam wszystko ręką w misce, jak ciasto na makaron. ^^*~~

 

 

Biszkopt upiekł mi się idealnie za to z musem miałam trochę problemów, źle ubiłam śmietanę, normalnie drama na miarę uczestnictwa w Bake Off!... >0< Na szczęście w końcu wszystko ładnie się związało po schłodzeniu. Mus malinowy mógłby być trochę słodszy, ale słodycz glazury, marcepanu i biszkoptu ładnie równoważy kwaśność musu i rabarbaru, muszę przyznać, że jak na drugi tort w życiu całkiem nieźle mi to wyszło! Odważyłabym się poczęstować Pimposhkę! ^^*~~

 


Popełniłam jeden błąd strategiczny - zamiast musu powinnam była użyć kremu malinowego. Mus zawiera żelatynę ale na początku jest bardzo płynny, dopiero po czasie spędzonym w lodówce zaczyna nieco tężeć. To oznacza, że nadaje się do wypełniania pełnych naczyń jak miski czy silikonowe formy, a nie do wlewania do rozpinanej tortownicy... A ja uparłam się, żeby zrobić tort, który od razu będzie miał ładne proste brzegi pokryte musem, więc postanowiłam złożyć tort w tortownicy o 1 cm szerszej niż upieczone blaty biszkoptowe!... ><  Jak widać, w końcu wyszło to mniej więcej tak jak chciałam, ale uczcie się na moich błędach.


Mąż z Londynu przywiózł mi w prezencie kolczyki w kształcie koron, czuję się królewsko! ^^*~~ A do tego ciekawy szkicownik akwarelowy, którego kartki są delikatnie szarawe, takie jak opaska na okładce i gumka spinająca notes. Kupiłam kilka kursów na Domestika, na pewno wykorzystam go do praktyki.

 


 

 

Kolejny tydzień przed nami, świętujecie długi weekend? My tak, chociaż we wtorek musimy pojechać do nowego mieszkania i zdemontować podłączenie okapu w kuchni... Tak, był źle podłączony do kratki wentylacyjnej, ale przez 40 lat nikt się tym jakoś szczególnie nie przejmował, a przecież przeglądy wentylacji odbywały się co roku! A teraz, kiedy już myślałam, że ta konstrukcja doczeka do remontu, to jednak spółdzielnia po majowym przeglądzie dała nam właśnie 7 dni na demontaż. Ech... *^o^*

W każdym razie, miłego tygodnia! Wracają upały, jak mówi moja koleżanka - pijcie wodę i pamiętajcie o SPF. I korzystajcie z lata! ^^*~~

Monday, August 07, 2023

No więc,

byłam u fryzjera! *^v^*

 

 

Nastąpiły zmiany kolorystyczne - ponieważ część włosów miałam rozjaśnianych, ta część była sucha i zniszczona, tak więc na razie pofarbowałam całość na ciemny kolor, trochę podcięłam po długości i będę czekać, aż mi włosy częściowo odrosną. A za kilka miesięcy może wrócę do niebieskiego? Kto wie, zobaczymy. *^v^* W dziennym świetle wygląda to tak:




Poza tym, obejrzeliśmy drugi sezon "Dobrego Omena" na Amazon Prime i polecamy tak samo jak pierwszy, o książce nie wspominając, bo to się rozumie samo przez się! Neil Gaiman i Terry Pratchett to autorzy którzy gwarantują świetną rozrywkę literacką. *^0^*

 

 

Czy Was też tak wkurza, że w sklepach 1 sierpnia pojawiły się przybory szkolne?... Jeszcze miesiąc wakacji, ale już trzeba uczniów zamęczać przypominaniem, że lada dzień wrócą do szkoły (ale to dopiero za miesiąc!). We wrześniu pewnie zeszyty zostaną zastąpione przez znicze i bombki choinkowe, brrrrrr...... Odechciewa się chodzić na zakupy! ><

 

REMONTOWO - trwała tylko wymiana korespondencji między mną, spółdzielnią a firmą remontową, doprecyzowywanie szczegółów. Strasznie to się ciągnie i rozkłada w czasie, ech... 

W zeszłym tygodniu pisałam o oglądaniu kredensu u koleżanki i Czajka wyraziła zapotrzebowanie na obejrzenie owego mebla, zapytałam koleżankę czy zgodzi się na pokazanie i oto kredens (można powiększyć zdjęcie).



Kredens nie jest nowy, został znaleziony na Olx, nie jest w stanie idealnym i wymaga trochę napraw i uzupełnień, ale w tym tkwi jego urok. Skrywa słoiki z ziołami, świece i inne bibeloty, a te dwie gałki nad szufladami to wyciągany blat roboczy, bardzo sprytna konstrukcja! Mieszkanie koleżanki Leny robi się coraz bardziej magiczne, rośliny oplatają ściany i rozpychają się na półkach, przybywa jej mebli i elementów rodem z "domku czarownicy", jeszcze trochę i trudno będzie zgadnąć, że to mieszkanie na warszawskim blokowisku a nie chatka w lesie!


 ***

 


Szybki poniedziałkowy lunch - przesmażyłam na złoto bakłażana pokrojonego w dużą kostkę, dodałam 2 ząbki czosnku pokrojone w plasterki, garść posiekanych ziół (tymianek, oregano), tuńczyka z puszki (80g) i sok z ćwiartki cytryny. Na koniec dorzuciłam ugotowany makaron soba, wymieszałam na patelni a już na talerzu posypałam parmezanem. Przepis pochodzi z książki "Eat" Nigela Slatera.


 


W środę zjedliśmy makaron bucattini (kupny) z cukinią, szpinakiem, groszkiem cukrowym i natką pietruszki, ze śmietaną i parmezanem, sól i pieprz do smaku. Przepis z książki Nigela Slatera "Zielona uczta wiosna, lato."

 


 

Zakochałam się też w przepisie Jamiego Olivera na szybki płaski chlebek z nadzieniem robiony na patelni. Najlepsza część tego pomysłu to fakt, że bazę robi się w minutę! Trzeba wymieszać 4 Ł mąki, 1 ł proszku do pieczenia, szczyptę soli, 4 Ł wody, 1 łyżkę jogurtu. Masę rozprowadzamy na rozgrzanej patelni z chlustem oliwy i smażymy chwilę aż wierzch zrobi się nie surowy, na to idą dowolne dodatki (wędliny, sery, warzywa, może być resztka gulaszu albo curry z obiadu, cokolwiek nam przyjdzie do głowy, nawet owoce lub czekolada bo czemu nie? *^V^*), składamy na pół, smażymy przez kilka minut z każdej strony dodając kawałeczek masła, żeby się ładnie zrumieniło, i posiłek gotowy!



 

Dobrym pomysłem na szybki lunch jest przepis Jamiego na ciasto francuskie z kurczakiem i grzybami

 

 

Ciasto pieczemy osobno w piekarniku, sos dusi się na kuchence i na koniec składamy danie razem, a do umycia jest tylko rondel, deska do krojenia i nóż. *^o^* Kupiłam gotowe mrożone ciasto francuskie firmy Frosta, były też inne, schłodzone nie mrożone, ale tylko to zrobione było z masłem, pozostałe z olejem palmowym... Jest w pudełku pod postacią sześciu niewielkich prostokątów, bardzo wygodna sprawa kiedy chcemy zrobić jedną lub dwie porcje, i nie rozmrażać całego ciasta.


Albo taki obiad - polędwiczka wieprzowa zawinięta w prosciutto z zielonym pesto (u nas domowe z czosnku niedźwiedziego, w przyszłym roku zrobimy więcej na zapas, bo dopiero początek sierpnia a nam zostału tylko półtora słoiczka...), do tego gnocchi z groszkiem zapieczone w sosie z parmezanem. 


 

Tutaj już jest trochę więcej do pozmywania - rondel po gnocchi i blaszka spod mięsa, do tego blender, nóż i deska. *^v^* Szałwia zaczyna być moim ulubionym ziołem!




 

***

 

 

Na ten tydzień mam szerokie plany sprzątaniowo-rzemieślnicze, zobaczymy jak mi pójdzie!