Sunday, May 21, 2017

Spring in the City

Mówiłam, że będzie letnia wiosenno-letnia wersja tej sukienki? Mówiłam! ^^*~~
Have I told you there would be a Spring version of that dress? Yes I did! ^^*~~



Nie mówiłam tylko, że uszyję ją tuż po tym, jak skończyłam tamtą, pierwszego listopada 2016, a tak się właśnie stało. Jednak, co zrozumiałe, nie miałam szansy pokazać jej w listopadzie, chyba, że na wieszaku pod postacią smętnego flaczka. Nie miało to sensu, sukienka zatem musiała poczekać na odpowiednią porę roku i temperaturę.  Przedstawiam Wiosnę w Mieście (albo w Namiocie, mamy już niemalże serię tych sukienek... A będzie więcej! *^V^*).
What I didn't tell you was the fact that I made it just when I finished the Winter version, in November 2016. Of course I couldn't share it then because all you could see was a shapeless piece of fabric on a hanger, it had to wait for an appropriate season and temperature. Please meet Spring in the City (or in the Tent, there is a whole series of those dresses... And there will be more! *^V^*)



To model 117 z Burdy 06/2015, i ponownie przeszedł minimalną modyfikację. Dostały mu się rękawki oraz o 10 cm dłuższy dół, który pierwotnie miał być zebrany w pliski jak w wersji jesiennej, ale ostatecznie nic już z nim nie robiłam, tylko po przymierzeniu zachwycałam się nowo odkrytą długością! ^^*~~  Jednak projektant Burdy wiedział co robi, bo to właśnie jest oryginalna długość wykroju!
It's the model 117 from Burda 06/2015, and again I modified it a bit. It has sleeves and I added 10 cm to the length. I wanted to gather the bottom edge like in the Autumn version but in the end I left it as it was and I just enjoyed the new length that I loved! ^^*~~ The Burda's designer knew what he was doing because that was the original length of the pattern!



Próbowaliście robić zdjęcia obfitej luźnej sukienki podczas wietrznego dnia?..... Prawie odfrunęłam!
Have you tried to take photos of the full loose dress's on a windy day?....... I almost flew away!




 

Uszyłam ją z kraciastego batystu, notatka dla pamięci - kupon materiału miał 210 cm długości na 140 cm szerokości. Oczywiście mamy kieszenie! I jest to jedna z prostszych, szybszych i wygodniejszych sukienek, jakie wymyślono.
I used the checkered cotton batiste, the piece of fabric was 210 cm long and 140 cm wide. Of course, there are pockets! It's one of the easiest and fastest to make, and comfortable to wear projects ever designed.




W ładnym miejscu pracuje mój mąż, prawda? ^^*~~
My husband works in a nice place, don't you agree? ^^*~~







Po zdjęciach poszliśmy posilić się kawą i ciastkiem.
After the photos we went for a coffee and a cake.




Nie wiem, czy wiedzieliście, ale człowiek kurczy się po zjedzeniu ciastka z czekoladą!... *^V^*
Did you know that people get smaller after eating the chocolate cake?!... *^V^*




Ta sukienka powstała kilka miesięcy temu i musiała poczekać na odpowiednią pogodę, natomiast potem przez cała zimę i przedwiośnie z różnych powodów nie usiadłam do maszyny.
Ale niedawno trafiłam na bloga bardzo twórczej osoby, której projekt zainspirował moją następną sukienkę! ^^*~~ Szyję ją na Piknik z Kulturą Japońską 3 czerwca, tak więc spodziewajcie się niebawem kolejnej kiecki!  Jeśli w tym dniu będziecie w Warszawie to wpadnijcie na piknik, może się tam spotkamy.
That dress was made a few months ago and it had to wait for the proper weather to be worn, but then in Winter and early Spring I didn't feel like sitting at the sewing machine.
But recently I found a blog of the very creative person's and her project inspired me to make a dress specially for the Japanese Culture Picnic on 3rd June, so stay tuned for the next sewing projects! ^^*~~ And if you're in Warsaw at that time please come to the picnic and say hello if you spot me there.

Monday, May 08, 2017

Hanami

Żeby wprowadzić Was w radosny nastrój święta kwitnących kwiatów, zaczniemy dziś od słonecznych zdjęć mojego nowego udziergu - udało mi się wreszcie skończyć Striped Tee. *^v^* 
To put you into the happy mood of the blooming flowers let's start with the sunny photos of my recent finished knit blouse's, Striped Tee. *^v^*
 


Historia tej bluzeczki sięga czerwca 2013 roku (tak, tak...), kiedy to ją zaczęłam i dziergałam, i dziergałam, i dziergałam... I odkładałam. I wracałam do niej co kilka lat... A to dlatego, że moja włóczka i druty były dużo cieńsze niż zalecane we wzorze, więc niby coś tam sobie poprzeliczałam, ale z włóczką bambusową to nigdy nic nie wiadomo bo potrafi się sporo rozciągnąć po zmoczeniu.
I started this blouse in June 2013 and knitted it on and off for the next few years... The reason was I used much thinner yarn and needles than in the pattern so I had to recalculate the number of stitches but with the bamboo yarn you never know what the result may be because it often stretches a lot after wet blocking.




Wreszcie w tym roku udało mi się bluzeczkę ukończyć, zblokowałam ją na mokro i wcale się aż tak bardzo nie porozciągała, czyli mniej więcej otrzymałam to co zamierzałam - letnią narzutkę o ciekawej konstrukcji i luźnym kroju. Czy mogłaby być bardziej przylegająca do ciała? Mogłaby, ale i taka forma jest fajna. Bambus jest lekki, lejący i zimny, w sam raz na ciepłe słoneczne dni! (które być może kiedyś przyjdą...)
At last I managed to finished knitting and after wet blocking I realised this blouse didn't stretch much so more or less I ended up with what I intended - a Summer top with an interesting shape and loose cut. Could I have made it more clingy? Yes, I could have, but it's fine as it is. Bamboo yarn is light, flowy and cold against the skin so perfect for the warm sunny days (if ever such days come...)




Technikalia - model Striped Tee dziergałam z włóczki Alize Bamboo Fine, kolory lila i biały, na drutach 2,5 mm. Łącznie zużyłam 190 g włóczki, więcej koloru lila. Niestety model jest dziergany w dwóch kawałkach (tył i przód) i trzeba go zszyć, minus dla miłośniczek dziergania w jednym kawałku. Ciekawym elementem ozdobnym są fragmenty rzędów z narzutami, które spuszczamy w kolejnym rzędzie i robią nam się "dziurki". Ponieważ miałam inną ilość oczek niż we wzorze, przód robiłam zupełnie według własnego widzimisię, robiąc te ozdobne kawałki tam, gdzie wydawały mi się pasujące.
Wreszcie udało mi się zrobić coś (trochę) oversizowego, ha! *^V^*
Details - model Striped Tee made from Alize Bamboo Fine yarn lilac and white on 2,5 mm needles. I used 190 g of yarn in total, more lilac than white of course. Unfortunately it's made in two pieces and sewn together, apart from that there is no difficult parts. An interesting embellishments are the rows with the yarn overs that you leave unknit in the following row, so you end up with a sequence of holes. Because I had a different number of stitches than in the pattern, I didn't follow the exact placement of those patches of yarnovers and did them as I saw fit.
I finally managed to knit something (a bit) oversize! *^V^*




***

A wprowadzenie było nieprzypadkowe, bo niestety po upalnej wręcz sobocie nastała zimna, wietrzna i deszczowa niedziela, i w takiej aurze przyszło nam odwiedzić festiwal podziwiania kwitnących drzew wiśniowych na Polu Mokotowskim.
My sunny introduction was necessary because after a warm Summery Saturday we had a cold, windy and rainy Sunday again, and on Sunday we went to the Cherry Trees Festival in one of the biggest parks in Warsaw, Pole Mokotowskie.




Niczym prawdziwa Japonka robiłam zdjęcia smartfonem!... *^w^*
As a real Japanese, I took photos with my smart phone!... *^w^*

  


Drzewka zostały tu posadzone kilka lat temu i wciąż są niewielkie, ale pięknie kwitną. Kiedyś ta impreza miała miejsce rzeczywiście pod drzewami wiśni i miało to jakiś sens, w tym roku została przeniesiona 400 m od alei wiśniowej, na zaniedbany teren klubu Iskra, więc nikt żadnych kwiatów nie podziwiał i niewiele to miało wspólnego z japońskim piknikiem pod kwitnącymi sakurami...
The trees were placed here just a few years ago and they're still small but they're pretty when in bloom. I remember this festival taking place next to those trees and it was a good idea, this year it was moved 400 m away to some old neglected sports club's area so nobody admired the flowering trees and it had not much in common with a real Japanese picnic under the blooming cherry trees...




Obeszliśmy kilka stoisk i muszę z przykrością przyznać, że ta impreza do pięt nie dorasta Piknikowi z Kulturą Japońską (który w tym roku odbędzie się 3 czerwca w Domu Kultury Służewiec, na osiedlu, na którym mieszkałam od dziecka! ^^*~~)  Owszem, była scena a na niej pokazy walk i koncert, było kilka namiotów z okołojapońskimi produktami, sporo młodzieży zakręconej na Japonię i nawet trochę ludzi w strojach cosplayowych. Ale nie miało tak przyjemnej atmosfery jak inne imprezy tego typu, na jakich byliśmy, a na wstępie ze sceny powitał nas głos właściciela szkoły sztuk walk, który chwalił się, ile to on ma danów (stopni zaawansowania) i jaka to jego szkoła jest najlepsza na tle wszystkich innych szkół, czyli nachalna reklama... Taka nasza subiektywna opinia.

We checked some stalls and I'm sorry to say that this event is nothing like the Japanese Culture Picnic. Okay, there was a stage with fighting shows and a concert, there were a few stalls with items more or less connected with Japanese culture, there were a lot of teenagers who love Japan and a few cosplayers. But it somehow had no atmosphere like the other festivals we attended. When we entered the event there was a fighting show by one of the schools and we heard a shameless bragging about how many dans (degrees) the owner has and that his school is the best compared to other schools, so advertisement at full throttle... Of course that's just our subjective opinion.






Stoisk z jedzeniem było mało, na ciepło można było dostać tylko "zupę w kubku", a przy niedzielnej pogodzie zjadłoby się jakiś smażony makaron, pierożki, takoyaki albo michę zupy... Zdecydowaliśmy się na inarizushi (koperty smażonego tofu z ryżem), dorayaki (placki z nadzieniem ze słodkiej fasoli adzuki) i zupę miso. Robert kupił sobie butelkę (polskiego) piwa za 14 zł i mało go szlag nie trafił na tę cenę!... Inarizushi były przyzwoite (mąż mówi, że ja robię lepsze, no cóż... *^-^*), zupa miso miała wyraźny smak wołowego rosołu (hm...), a dorayaki to był skandal - dostałam je w 3/4 zamrożone! Rozmroziły się dopiero pod wieczór i nie dało się tego zjeść, plastikowe placki z plastikowym nadzieniem, brrr...... Słabe jedzenie na pewno wpłynęło na naszą ocenę imprezy bo dla nas to czynnik decydujący.
There weren't many food stalls, ramen-in-a-cup was the only thing that could be eaten warm and with the Sunday chilly weather we dreamt of fried noodles, dumplings, takoyaki or a proper bowl of soup... Anyway, we bought some inarizushi (fried tofu envelopes with rice), dorayaki (pancakes with sweet bean paste) and miso soup. Robert bought a bottle of Polish beer and we he paid almost 4 USD for that he got mad!... (normal price at such event is half of that!) Inarizushi were okay (husband says I make better ones... *^-^*), miso soup had a strong beefy taste (well...) and dorayaki turned out to be almost completely frozen!... They thawed in the evening and when I tried them they tasted like plastic, yuk!... Poor food definitely influenced our judgement of the event because for us it the decisive factor.



Żeby zatrzeć takie sobie wrażenia z Hanami poszliśmy na japoński makaron do restauracji MOD na Oleandrów 8. Miejsce było pełne! I nic dziwnego, bo zjedliśmy tam bardzo smaczny ramen - ja wybrałam wersję z zieloną herbatą Matcha Ramen a Robert - z wieprzowiną charsiu, Paitan Ramen. Na przystawkę wzięliśmy burratę (rodzaj mozarelli) z anchovies i atramentem kałamarnicy i ciepłą chrupiącą bułeczką mleczną z Hokkaido. Dają tam też pyszną kawę, za to pączki można spokojnie pominąć (nasze subiektywne zdanie, bo ludzie kupowali pudełkami!...). Za rekomendację dla tego miejsca można uznać też fakt, że spotkaliśmy tam mojego nauczyciela od japońskiego!... *^o^*
To wash off the unpleasant memories from Hanami we went for a Japanese noodles to the MOD restaurant at Oleandrów 8. The place was full! No wonder, because we had a very good ramen - I took Matcha Ramen with green tea and green veggies and Robert chose Paitan Ramen with charsiu pork. As a starter we took burrata (kind of a mozarella) with squid's ink and anchovies, served with Hokkaido milky bun. They also serve delicious coffee but you can easily give up on doughnuts (people bought them in boxes! we weren't impressed at all). We also met my Japanese teacher there so it's definitely a good sign for a place like that! *^o^*






Tuesday, May 02, 2017

Adam 84, vol. 2

W niedzielny poranek wymeldowaliśmy się z pensjonatu i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Najpierw odwiedziliśmy miejscowość Počátky, gdzie obejrzeliśmy kościół, który grał w kilku scenach filmu "Goście".
On Sunday morning we checked out from the pension and carried on our trip. First we visited Počátky where we found the church seen in "The Visitors".




Jak to w weekend w Czechach (pewnie tyczy się to głównie małych miejscowości) nic nie było otwarte - ani sklepy, ani kawiarnie, ani kościół ani nawet muzeum miejskie, które powinno działać ale było zamknięte na głucho, para czeskich turystów dobijała się do drzwi przez bite 10 minut!...
Za to zaczęła się śnieżyca, więc szybko wróciliśmy do samochodu i pojechaliśmy do następnego miasteczka, gdzie powstała większa część serialu "Goście" - do Pelhřimova.
Just as it is on weekend in Czech Republic (I guess it's like that in the smaller towns) nothing was open - neither shops, nor cafes, nor the church, and not even the town museum that should have been open, a pair of Czech tourists knocked on the door for more than 10 minutes and nothing happened!...
But the snow storm started so we quickly went back to the car and followed to Pelhřimov - the main location of the tv series.





 


W tym budynku mieszkali serialowi bohaterowie, teraz jest tu urząd miejski.
In the building below the main characters of the movie lived for some time, it was a hotel and in reality it's a Town Hall.




I jeszcze kilka kadrów z serialu, te budynki często pojawiały się w każdym odcinku "Gości":
Some more places that can be often seen in the series:







Obiad zjedliśmy w restauracji Hodovna na Kolibce - znowu było piwo oraz nalewki, a do jedzenia słuszne porcje makaronu i stek z ziemniaczkami.
We ate lunch at  Hodovna na Kolibce restaurant - beer again, also some liquers, we ate pasta and steak with potatoes.




Znowu mieliśmy ten sam problem co poprzedniego dnia - ciągnęło nas na spacer wśród uroczych kamieniczek, ale pogoda nas nie rozpieszczała - przez następną godzinę, którą spędziliśmy w jedynej otwartej w niedzielę kawiarni (sic!), przez okno obserwowaliśmy słońce na przemian z atakami ulewy i śnieżycy.
There was the same problem like on the day before - we wanted to go for a walk around the pretty town but the weather wasn't good again - for the hour that we spent in a cafe (the only one open on Sunday!...), we could observe beautiful sun in turns with heavy rain and even snow storm.





Zatrzymaliśmy się w pensjonacie Lucerna, do którego przylegała restauracja Strepina (popatrzcie jaki klasyczny wystrój! To miejsce pewnie tak wyglądało w 1983 roku, kiedy kręcono serial "Goście"!... ^^*~~) i browar Poutnik. No to sobie nie pożałowaliśmy, i do piwa zamówiliśmy dwa klasyki - utopence i knedliki z gulaszem. *^o^*
We stayed at Lucerna pension, with the Strepina restaurant and the Poutnik brewery next to it. Look at that hall's decoration, it might have looked like that in 1983 when "The Visitors" were filmed!... ^^*~~ For dinner we had beer (of course!) and some classics - utopence sausages and goulash with knedliki dumplings. 




A na wieczorne pożegnanie z Pelhrimovem zeszliśmy do pensjonatowej winiarni na napitki i przekąski - zupę czosnkową, prażone migdały i smażone anchovies, pyyyycha! *^V^*
For the evening snack we went to the pension's vinery and had some beer, wine and something small to eat - garlic soup, roasted almonds and fried anchovies, delicious! *^V^*




Rano wyruszyliśmy z powrotem do domu, ale po drodze odwiedziliśmy jeszcze niesamowite miejsce - Ossuarium czyli Kaplicę Czaszek w Kutnej Horze. Dla niektórych taki wystrój wnętrza może się okazać nieco przerażający, ale nikt celowo nie zginął żeby zostać elementem wystroju, kości pochodzą od ofiar dżumy i wojen. Choć miejsce jest niewielkie to wygląda to niesamowicie i w ogóle nie czułam, że są to ludzkie kości.
On Monday morning we set out on a journey home and on the way we visited an interesting place - Ossuarium which is the Bone Chapel in Kutna Hora. Decorating with skulls and bones can be horrifying but nobody was intentionally killed for their bones, these are the victims of the plague and wars. I didn't really feel like I was looking at human bones.






Ostatni posiłek w Czechach to restauracja U Slovana w przygranicznej miejscowości Nachod. Primator Weisen był mój, kierowcy pozwolili sobie już tylko na piwo bezalkoholowe.  ^^*~~ Do piwa zjedliśmy kluseczki z wieprzowiną i kiszoną kapustą na ciepło albo placki ziemniaczane z wędzonką i kapustą kiszoną na ciepło, obydwa dania super! Widać, że już nam bardzo brakowało świeżych warzyw?... *^w^*
The last meal in Czech Republic was U Slovana restaurant in Nachod. I drank normal beer but the drivers could only have non-alcoholic beers. ^^*~~ We had noodles or potato cakes with pork and hot sauerkraut, both versions were great! Can you tell that we started to miss fresh vegetables really badly?... *^w^*




Jak widać, pogoda się znacznie poprawiła! Słońce towarzyszyło nam przez całą poniedziałkową podróż z powrotem do domu, nie mogło być tak od soboty?...
As you can see the weather was really nice at that point! The sun accompanied us the whole Monday on our way home, we wished it was like that since Saturday...






Podsumowując naszą czeską przygodę - było świetnie! Raz, ze względu na towarzystwo, a dwa - spędziliśmy weekend w uroczym otoczeniu i ze smacznym jedzeniem i piwem! Każdy, komu mówiłam o wyjeździe do Czech pytał, czy nie obawiam się tego, że Czesi nie lubią Polaków i nie zawahają się nam tego okazać. Owszem, doświadczyłam tego kiedyś w barze w Pradze, ale widocznie w mniejszych miasteczkach ludzie nie mają takich głupich uprzedzeń. Wszyscy, z kim mieliśmy do czynienia byli przyjaźni i pomocni, w 90-ciu procentach przypadków rozmawialiśmy po czesku (oni) i na migi (my), a i tak bez trudu się dogadywaliśmy i fajnie spędziliśmy czas. Nie udało nam się znaleźć wszystkich lokalizacji związanych z serialem "Goście", więc kto wie, czy nie czeka nas kiedyś powrót w tamte okolice. *^v^*
To sum up our Czech adventure - it was fun! First, because of the friends we went with. Second, it was time spent in nice surroundings with beer and good food! When I told anybody I was going to Czech Republic everybody asked me if I'm not discouraged by the fact that the Czechs don't like Polish people and don't hesitate to show it. Well, yes, I experienced it once in a bar in Prague, but apparently in the smaller towns people don't have such stupid reservations towards us. Everybody was friendly and helpful, 90% of the time we communicated in Czech (they did) and with gestures (us), but we understood each other very well and we had a great time. We couldn't find all the locations of "The Visitors" tv series so who knows, maybe we'll go back to those towns one day. *^v^*