Friday, February 25, 2022

Jestem z siebie dumna

Jestem z siebie dumna.

Przez całe życie w sytuacjach stresowych zamykałam się w sobie i zamrażałam większość moich działań. Wykonywałam tylko minimum koniecznych czynności, a resztę czasu poświęcałam na załamywanie rąk i przewidywanie straszliwej przyszłości. Na przykład przestawałam robić wiele rzeczy, które uspokajają i oczyszczają umysł z trosk, jak uprawianie sportów.

Od wczoraj tuż za naszą granicą dzieją się rzeczy straszne i moim pierwszym odruchem było oczywiście zastygnięcie w zamartwieniu, typowo dla mnie. Ale...

O 17:00 kopnęłam się mentalnie w tyłek, rozwinęłam matę i zrobiłam praktykę jogi, jak każdego dnia. Skoro każdego dnia myję zęby, to dlaczego miałabym nie poćwiczyć?... Dziś od rana mogłabym zwinąć się w kulkę na kanapie i mielić w głowie troski, ale poćwiczyłam, poszłam na zakupy, pozmywałam, zrobiłam dwa prania i jeszcze mam w planach usiąść z farbami do szkicu, nad którym pracowałam kilka dni temu.

Każdy z nas inaczej reaguje na zagrożenie, stres.  Można szukać wsparcia i wspierać swoich bliskich, śledzić doniesienia w mediach albo wprost przeciwnie - kompletnie odciąć się od napływu niepokojących informacji i to też jest w porządku. Można modlić się/medytować, wyjść na spacer, pobiegać, sprzątać. Można zaangażować się w pomoc materialną dla uchodźców. Można nie przejmować się pouczeniami, jak mamy przeżywać obecną sytuację, co robić, co mówić. Grunt to znaleźć coś swojego na tę sytuację i nie dać się porazić strachowi i bezradności.

 

 

***

Dzisiaj wrzucam jeszcze dwa przepisy, może zechcecie zająć czymś ręce w kuchni. 

Jesteśmy w ciągu oglądania starych czeskich filmów i seriali! *^v^* Po zakończeniu "Szpitala na peryferiach" (z seriami "po 20 latach" i "nowa generacja" włącznie! gorsze bo już bez doktora Strosmajera...) obejrzeliśmy komedię "Jak utopić doktora Mraczka albo koniec wodników w Czechach" - genialna! *^O^*~~~ A potem w kilka dni połknęliśmy "Kobietę za ladą", kocham ten serial!!! Podpatrywałam tam zaopatrzenie czechosłowackiego wzorcowego sklepu spożywczego z 1977 roku, pamiętacie te ich delikatesy, w których można było kupić smakowite kanapki i sałatki na wagę? Ja to widziałam na własne oczy, bo w późnych latach 80-tych nastolatką będąc dwa razy odwiedziłam Pragę. Teraz starałam się podpatrzeć, jakie sałatki sprzedaje Anna Holubova i obok ziemniaczanej z majonezem i włoskiej (coś na kształt sałatki greckiej, tylko zamiast fety jest tarty parmezan), znalazła się sałatka Budapeszt. 

 


 

Poszukałam w Sieci przepisów i na jednej czeskiej stronie znalazłam. To jest moim zdaniem bardziej pasta do kanapek niż sałatka, po dopracowaniu proporcji okazało się całkiem smaczne! *^-^*

EDIT: Dzięki Ani wiem, że to był Liptauer. Widocznie w Czechosłowacji w latach 80-tych istniała nazwa "sałatka Budapeszt".

Sałatka Budapeszt 

- 250 g serka mascarpone (oryginalny przepis mówi o pełnotłustym biały twarożku i takiego użyję następnym razem, pasta będzie bardziej zwarta)

- 1 Ł majonezu

- 1 Ł  masła  

- 2 Ł słodkiej papryki w proszku

- 1 mała cebula 

- czerwona papryka 

- sól, pieprz do smaku

Do blendera włożyć: serek, majonez, masło i paprykę w proszku, zblendować porządnie do połączenia się składników. Można też wymieszać wszystko łyżką, wtedy konsystencja będzie bardziej zwarta, nie tak wodnista i napowietrzona. Przełożyć do miseczki i dodać drobno posiekaną cebulę i posiekaną czerwoną paprykę. Doprawić do smaku solą i pieprzem. 

 


 

Tak przy okazji, zobaczcie na kadr z początku dziesiątego odcinka - pod koniec lat 70-tych w Czechosłowacji sprzedawano... ogórki pakowane pojedynczo w folię!!!

 


 

Pomyślałam, że wrzucę na bloga przepis na całonocny chleb bez wyrabiania. Mam do niego link w spisie przepisów, ale jak kiedyś zniknie z tamtej strony, to będzie tutaj.

 


 

Wymieszać łyżką:

- 3 szkl. mąki

- 1,5 ł soli

- 1/4 ł drożdży suchych

- 1,5 szkl. wody

Przykryć miskę folią, odstawić na 8 do 18 godzin na kuchenny blat.

Następnego dnia krótko wyrobić chleb minimalnie podsypując mąką, uformować bochenek i wrzucić go do miski/koszyka do wyrastania wyłożonego obsypaną mąką ściereczką. Odstawić do wyrastania na 1,5 - 3 godziny. (Ja stawiam koszyk na kaloryferze.)

 


 

Do piekarnika włożyć garnek żeliwny z pokrywą, rozgrzać piekarnik do 270 stopni. Kiedy osiągnie tę temperaturę wyjąć garnek z piecyka, zdjąć pokrywę, ostrożnie przechylić koszyk z chlebem żeby wrzucić go do środka garnka - UWAGA NA GORĄCY GARNEK!!! Nacinamy jeszcze wierzch chleba (albo nie), zamykamy pokrywkę i wstawiamy garnek do piekarnika. Zmniejszamy temperaturę do 230 stopni.

Pieczemy chleb 30 minut pod pokrywką, potem zdejmujemy pokrywkę i dopiekamy ok. 15 minut.

Thursday, February 17, 2022

Tylko spokój może mnie uratować!

Idzie wiosna! *^O^*

Skąd wiem? Popatrzcie na zdjęcie poniżej: zimą nie zobaczylibyście Akiego! Fuki bardzo chętnie spędza jakiś czas na balkonie obserwując świat przez cały rok, ale Rudy zimą tylko nos wysuwał i wyraźnie było dla niego za zimno. Ale 9-go lutego chyba poczuł, że idzie ocieplenie spędził na szafce całe 20 minut! *^v^*

 


 

Nowy chlebek - od tygodnia co kilka dni nastawiam na noc chleb i rano piekę.

 

 

Nie mam jeszcze siły na kilkugodzinne zajmowanie się chlebem na zakwasie, przebijanie, itd, a taki całonocny sam się sobą zajmuje i jest pyszny! 



Powiem Wam, że jogowanie w tym domu nie jest łatwe. Nie dość, że miejsca mam w zasadzie tylko na matę, ale już nie na rozłożenie rąk na boki czy machanie nogami..., to dodatkowo jak tylko zaczynam ćwiczyć Aki się budzi i biegnie, żeby się przyłączyć! *^w^* Jak zaczynam w siadzie po turecku, to zwija się na moich kolanach, gorzej, jak zaczynam się ruszać i zmieniać pozycje - wtedy łazi i mruczy, ociera się, wali z byka w moje czoło, pokłada się na środku maty!......  Tylko spokój jogina może mnie wtedy uratować, hehe... ^^*~~


 

Przeczytałam książkę o której w komentarzu wspominała Ange76, mianowicie  - "Moja lewa joga" Pauliny Młynarskiej i jestem bardzo zaskoczona jej treścią, bo, hm... nie do końca rozumiem czy jest to książka o jodze czy rozliczenie się pani Młynarskiej z traumami z dzieciństwa/telewizją (prorządowa i antyrządową)/polską sceną polityczną/mężczyznami/innymi nauczycielami jogi/resztą świata... Owszem, pisze o rzeczach trudnych i ważnych, i w wielu punktach popieram jej poglądy, ale jestem zaskoczona, jak wiele jest w tej kobiecie agresji i złości, mam wrażenie, że gdyby mogła to złapałaby za kij i waliła na oślep... Za to w bardzo ciekawy sposób tłumaczy jamy i nijamy, czyli filozoficzne podstawy jogi. Polecam Wam też książkę o jodze Natalii Knopek - nauczycielki Jogi w Domu pt.: "Dlaczego joga. Stań ze mną na macie".




Polecajki!

Nie pamiętam, czy to już pokazywałam, więc pokazuję teraz - miód akacjowy mieszany z herbatą matcha. Kupiłam na próbę i to jest bardzo smaczne! Czasami z przyjemnością piję zieloną herbatę słodzoną więc dodatek miodu jest tu jak najbardziej na miejscu!



A tu coś praktycznego - używałam wielu ekologicznych płynów do naczyń ale żaden nie zadowalał mnie w stu procentach. Nie zgadzam się na używanie płynu, którym muszę myć talerze dwa, trzy razy, bo pierwsze mycie niewiele daje... Aż trafiłam na płyny do naczyń marki Yope

 


 

Znałam już ich mydła w płynie (świetne) i kremy do rąk (paskudne zapachy...), więc miałam jakiś obraz ich produktów. Najpierw kupiłam płyn ogórkowy, potem bergamotkę. Niedawno kupiłam trzylitrowy zapas i dolewam do butelki na zlewie. Bardzo podobają mi się zapachy, ale co ważniejsze - bardziej podoba mi się ich działanie - porządnie rozpuszczają tłuszcz i nie muszę myć naczyń kilkakrotnie! *^V^*

 


 

A na koniec coś słodkiego. Dosłownie! *^v^* Poszliśmy z wizytą do cioci, a ciocia po obiedzie podała ciasto i herbatę, a do herbaty - płatki róży w syropie!!! Ojacie, jakie to jest pyszne!!! *^O^*~~~~

 



 

Producent to Mazurskie Słoiki i kupicie je online (polecam sklep W Szuwarach, błyskawiczna wysyłka!), kilka łyżeczek różanego syropu i plasterek cytryny robią ze zwyczajnej herbaty bajkę! *^-^*~~~


Tyle na dzisiaj, następnym razem jest szansa na rękodzieło! Kupiłam bowiem kilka notesów Midori i chciałam do nich dokupić okładkę. Wybrałam sobie jedną całkiem piękną z sklepie Midori w Japonii i nawet wysyłają do Polski, ale Fedexem, i wysyłka wyniosłaby więcej niż cena tej okładki!..... >< Poza tym, ja mam dwa grube notesy i jeden cienki, taka autorska kombinacja która mogłaby się nie zmieścić w standardową okładkę. No to postanowiłam spróbować samemu uszyć sobie coś takiego - pierwsze próby zakończyły się porażką, bo pracowałam z softshellem - za cienki na jedną warstwę, za gruby na ładne równe podkładanie brzegów... Ale wpadło mi do głowy, że mogę użyć grubego filcu, zamelduję o rezultatach! *^v^*

 


Sunday, February 06, 2022

Świat się kończy!

 

 
Słuchajcie, świat się kończy!
Skąd to wiem?
Załatwiam sprawy związane ze spadkiem po rodzicach i niedawno miałam telefon z Urzędu Skarbowego. "Czy mogłaby pani podjechać do nas i parafować zmianę na formularzu, bo wpisując dane zrobiła pani pomyłkę. Poprawimy ją na miejscu i od razu pani podpisze, i zakończymy sprawę. Przepraszam, że panią fatyguję do urzędu... Kiedy mogłaby pani podjechać?"
Słyszeliście kiedyś coś takiego, żeby Urząd Skarbowy prosił i przepraszał?!!!... *^N^*
Kiedy pojechałam tam następnego dnia na umówioną godzinę (wiedzieliście, że teraz umawia się online albo telefonicznie jak się chce coś załatwić w US? Bardzo mi się to podoba!), to pani ponownie mnie przeprosiła za kłopot, podsunęła dokument do złożenia dwóch podpisów na zmianach w rubrykach i życzyła mi miłego dnia. No, koniec świata! 
Za to w Wydziale Ksiąg Wieczystych było zupełnie normalnie - złożyłam wniosek, pani bez uśmiechu podstemplowała mi kopię dokumentów i powiedziała pod nosem "o wprowadzeniu zmian w statusie księgi nieruchomości dowie się pani z listu poleconego, aktualny czas oczekiwania to 12 miesięcy"...
Po tych emocjach należy się nam chyba po racuchu! ^^*~~
 




Z innej beczki, przypomniałam sobie, że poprzednio nie napisałam o jeszcze jednym zwyczaju, który zaczęłam w styczniu - mianowicie piszę 5 Minute Journal. Polega to na tym, że każdego dnia odpowiadamy na pięć pytań/podpowiedzi - trzy pierwsze rano tuż po obudzeniu, dwa ostatnie wieczorem przed snem. Oczywiście przez pierwsze kilka dni wieczorami przypominałam sobie o wpisach leżąc już zakopana pod kołdrą odpływając w objęcia Morfeusza... >0< Ale potem wyrobiłam sobie nawyk i pamiętałam, żeby łapać za długopis rano i wieczorem! Są w sprzedaży specjalne zadrukowane notesy z tymi pytaniami, ale ja używam zwyczajnego zeszytu w kratkę (z supermarketu), a pytania są następujące:

1. I am grateful for...
   -
   -
   -
2. What would make today great?
3. Daily affirmation: I am...
4. Amazing things that happened today:
   -
   -
   -
5. How could I have made today even better?

 
 

 
Poranne odpowiedzi mają nas pozytywnie nastawić do rozpoczętego dnia, bo zawsze znajdziemy coś za co możemy być wdzięczni - chociażby ciepłe łóżko kiedy za oknem zawierucha albo mruczący kot budzący nas mokrym nosem! *^o^* Pozytywna afirmacja programuje nasz mózg do pozytywnego nastawienia do świata i czekającego nas dnia.
Za to wieczorem poświęcamy chwilę na podsumowanie dnia (np.: "fajne dzisiaj było to, że całą sesję jogi Aki pokładał mi się na macie i mruczał"... No, to akurat jest fajne i niefajne, bo trochę przeszkadza.), na przemyślenia i wyciągnięcie pewnych wniosków. I rzeczywiście poświęcam na te kilka zdań ok. pięciu minut, tu nie chodzi o pisanie elaboratów tylko zatrzymanie się na chwilę, zastanowienie i przelanie kilku myśli na papier. 
 
 

 

A, jeszcze mi się coś przypomniało a propos jogi. Nie pamiętam, czy to już kiedyś pisałam, ale pierwszy raz z zajęciami z jogi spotkałam się około roku 2010-11, kiedy mieszkaliśmy na Ochocie. Znalazłam sobie studio jogi niedaleko domu i po pierwszych darmowych zajęciach próbnych wykupiłam abonament i postanowiłam tam chodzić. Sala była duża, dobrze wyposażona, chodziłam w trakcie dnia więc nie było tłumów, nauczyciel był dobry - uważny, poświęcał czas każdemu, korygował postawę, doradzał. Odpadłam po kilku miesiącach... 
 
 

 
 
Dlaczego? Wydaje mi się, że to po prostu nie był dobry moment dla połączenia ja+joga, zmuszałam się, żeby wyjść z domu na zajęcia chociaż nie było żadnych obiektywnych przesłanek że to zły sposób spędzania czasu, wmawiałam sobie, że te ćwiczenia są dobre dla mojego ciała ale nie czułam tego. A każda końcowa relaksacja zamiast domykać praktykę dawała mi poczucie, że to jest bez sensu, bo nie czuję jakbym w ogóle się poruszała, zrobiła jakiekolwiek ćwiczenia... 
 
 
 


 
Do jogi wróciłam osiem lat później, kiedy dopadła mnie rwa kulszowa i wpisałam w wyszukiwarkę "joga na kręgosłup". Zaczęłam od krótkich zestawów na dolny odcinek kręgosłupa i zaczęłam widzieć efekty i rozumieć sens ćwiczeń, gdzie każde wygięcie w jedną stronę było równoważone stroną przeciwną, kiedy ćwiczenia zawsze miały swoje odpowiedniki dla lewej i prawej strony ciała, a ruch zawsze kończony był sesją bezruchu, wszystko w rytm uważnego oddechu. Wtedy też zaczęłam chodzić na zajęcia prowadzone przez koleżankę (Tyrcia! ^^*~~), która zaprosiła mnie do swojej grupy. Wydaje mi się, że ponieważ ja byłam w innym miejscu psychicznie, to potrafiłam zgrać się z rytmem jogi, bo miałam co do niej inne oczekiwania niż te kilka lat wcześniej, miałam umysł otwarty na inne działanie. To jest dokładnie to, o czym pisałam kiedyś tutaj - trzeba wybrać sport, który nam pasuje w danym momencie życia, który lubimy uprawiać, a wtedy będziemy się cieszyć, że poświęcamy na niego czas. Ja autentycznie każdego dnia czekam, aż nadejdzie ten moment, kiedy rozwinę matę do jogi! *^0^* (czasami robię praktykę tuż po obudzeniu, ale przeważnie po południu około 15:00) I chociaż nie jest mi łatwo, bo jestem nierozciągnięta, gruba i bez kondycji, i NIENAWIDZĘ pozycji psa z głową do dołu, która jest podobno pozycją odpoczynkową... (za to kocham święcę i mostek!) to jednak rozkładam tę matę każdego dnia. ^^*~~
 


 
Rozpoczęły się zimowe Igrzyska Olimpijskie, lubicie? Oglądacie? Ja bardzo lubię i zamierzam śledzić relacje. O, chociażby teraz trwają skoki narciarskie, proszę się poczęstować świeżo upieczonym chlebkiem i siadamy przed telewizorem! ^^*~~
 


 
Acha, i jeszcze jedna sprawa. Okazuje się, że jestem beznadziejnym blogerem... Zajrzałam dziś do zakładki komentarzy w panelu obsługi bloga, a tam... ok. 30-stu komentarzy, których nigdy nie widziałam, bo nie wiedziałam, że je zostawiliście!!! Okay, połowa z tego to był spam, ale reszta to losowo wybrane komentarze moich czytelników wstrzymane z jakiegoś powodu, bez jasnego kryterium i nie dostałam żadnego powiadomienia mailem, że coś czeka na moją akceptację... Bardzo Was przepraszam i obiecuję od teraz regularnie sprawdzać ten folder, żeby mi nic nie umknęło! *^-^*