Monday, July 31, 2023

Zawsze coś!

Moja mama miała takie powiedzenie - "Zawsze coś!..." Mówione to było z głębokim westchnieniem i gorzkim wyrzutem skierowanym w sumie nie wiadomo pod czyim adresem, a odnosiło się do życia codziennego i oznaczało, że nie może być spokoju tylko ciągle coś się człowiekowi dzieje. To stwierdzenie pojawiało się wtedy, gdy mama napotykała jakieś życiowe problemy, choć zawsze mnie dziwiło, że mówiła to, gdy działy się rzeczy naprawdę drobne jak np.: zamknięty sklep kiedy akurat podeszłyśmy pod jego drzwi albo złamany paznokieć.  

 


 

Zastanawiałam się nad tym ostatnio i doszłam do takich wniosków - oczywiście, że w życiu zawsze coś się dzieje, czasami rzeczy dobre, czasami złe, czasami neutralne, ale też wymagające naszej reakcji czy interwencji. I może właśnie o to chodzi - musi się dziać, że był przepływ energii, żebyśmy się nie nudzili, żeby był trening szarych komórek, rozwój naszej inwencji twórczej, inaczej moglibyśmy zgnuśnieć i skapcanieć, powtarzać bezmyślnie te same czynności, schematy, działać na autopilocie i się nie rozwijać, a jak się coś nie rozwija, to się uwstecznia! (nie dotyczy to kłębków włóczki oczywiście!... *^w^*) I tylko od nas zależy, jak będziemy reagować na to "coś", jeden poradzi sobie z ogromnym wyzwaniem bo jest nastawiony na działanie i rozwiązywanie problemów, dla drugiego najmniejszy kłopot urośnie do rozmiarów Mount Everestu bo umie tylko siedzieć i załamywać ręce. Ale chodzi o to, żeby wziąć odpowiedzialność za własne życie, nie siedzieć cicho jak mysz pod miotłą w obawie, że wywołamy licho z lasu i "coś się wydarzy" (och, to polskie "jak się człowiek cieszy to się diabeł spieszy, więc najlepiej nie okazywać radości bo wszystko się zaraz na pewno z tego powodu spieprzy"... NIENAWIDZĘ takiego podejścia do życia!!!) {EDIT: okazuje się, że nie ma takiego powiedzenia, to moja licentia poetica!... Ale nie szkodzi, uważam, że idealnie oddaje sens tego o czym napisałam.}, nie załamywać rąk, nie winić wszystkich i wszystkiego dookoła tylko rozwiązywać problemy kiedy się pojawią, na tym chyba właśnie polega bycie dorosłym.

 ***

Co z tą pogodą?... W zeszłym tygodniu zamiast krótkich spodenek nosiłam długie dresy i skarpety, na obiady gotowałam gęste potrawki a na letnią kołdrę położyłam nam grubą bawełnianą narzutę! Już nie chodzi mi o deszcz bo lubię jak pada, ale czemu temperatura tak spadła?... Proszę zawrócić upały!!!



Mam nowe książki kucharskie, po pierwsze dokupiłam wiosenno-letnią część Zielonej Uczty Nigela Slatera, tym razem po polsku. Kiedyś kupowałam książki kucharskie po angielsku na brytyjskim Amazonie, od czasu Brexitu przestało się to opłacać, szczególnie jeśli mamy polskie wydania które można dostać niedrogo na Allegro. ^^*~~ Cieszy mnie, że polskie wydanie jest w tym samym formacie co brytyjskie, jedyną różnicą jest to, że brytyjska okładka jest oprawiona w tkaninę ze strukturą, polska jest gładka, śliska. Ale zawartość jak to u Nigela - nieskomplikowanie ale tak smakowicie, że ma się ochotę gotować przepis po przepisie! ^^*~~

 


 

Po drugie, kupiłam książkę o robieniu makaronu, Robert wciąga się w ten temat to niech ma inspiracje, a ja też chętnie nauczę się czegoś nowego o kluskach!

 


 

Zeszły tydzień nie składał się z jakichś szczególnych wydarzeń wartych opisywania, za to zakończył się spotkaniem w babskim towarzystwie, podczas którego podziwiałyśmy nowy (choć stary) ozdobny kredens Leny upolowany w Internecie za bezcen, piłyśmy drinki i oglądałyśmy serial na HBO poświęcony polskiej scenie drag i burleski, swoją drogą bardzo dobrze nakręcony! 



A w tym tygodniu idę wreszcie do fryzjera!!! Ostatnio byłam na wizycie tuż przed wyjazdem do Japonii pod koniec kwietnia, a farbowanie i cięcie okazało się tak dobre, że po miesiącu wcale nie widziałam potrzeby, żeby od razu biec na poprawki (wcześniej po miesiącu już wyraźnie potrzebowałam korekty koloru i cięcia). Minęły kolejne trzy tygodnie i wtedy przyszło mi do głowy, że może już czas się umówić, a gdy sprawdziłam najbliższy dostępny termin do mojej fryzjerki, to... zobaczyłam datę 3 sierpnia, bo nie wzięłam pod uwagę, że może wyjechać na wakacje... Także tak, od jakiegoś czasu walczę z fryzurą i trochę nie mogę na siebie patrzeć, ale teraz zostało już tylko kilka dni! *^0^*~~~ 

 

 

EDIT: Agniecha napisała, że nie ma mojego zdjęcia, no to proszę, zdjęcie z 1 sierpnia, spod parasola, z moją fryzurą, której już nie ogarniam. ^^*~~

 


 

Tuesday, July 25, 2023

Królem być!...


 

Cały zeszły tydzień mąż szykował się do bycia królem, to znaczy kończył szycie stroju, w którym zaprezentował się w weekend na imprezie historycznej odtwarzającej dwór Bolesława Chrobrego w Hrubieszowie. Impreza jest cykliczna i to już trzeci raz jak Robert został Chrobrym! ^^*~~ 

 




Zdjęcia pochodzą ze stron lublin.pl i lubiehrubie.pl


Ja spotkałam się z koleżanką na kawę i słodkości, a poza tym rozłożyłam szkicownik i farby, wybrałam kilka zdjęć z wakacji i zabrałam się za przenoszenie ich na papier.

 


To dla mnie prawdziwa szkoła cierpliwości. Kiedy robi się zdjęcia cyfrowe, ujęcie można powiększyć i dokładnie obejrzeć szczegóły, co oznacza, że po zrobieniu szkicu ogólnego mogę powiększyć fragmenty zdjęcia i dopracować elementy rysunku. Fantastycznie jest pokazać obraz za pomocą kilku dotknięć pędzlem, ale mnie bliższe jest dokładanie i zestawianie kolorów, dam ich raczej więcej niż mniej a decyzja o zakończeniu malowania jest zawsze kwestią negocjacji z samą sobą! *^v^*

 



 



REMONTOWO - niewiele się działo. Doprecyzowaliśmy wstępny kosztorys i wysłałam do spółdzielni kilka pytań o technikalia wyburzania ścian, wymiany okien. Teraz czekam na ich odpowiedzi.


Polecam najpyszniejszą jajecznicę z pomidorami jaką jadłam! Przepis pokazany był w japońskiej telewizji śniadaniowej Asaichi. ^^*~~

Na dwie osoby potrzebujemy:

4 nieduże pomidory

5 jajek

1 ł cukru

1 Ł sosu sojowego

sól, pieprz do smaku

olej




- pomidory sparzyć, zdjąć skórę, pokroić na ósemki, wykroić gniazda nasienne, pozostałą część pomidorów na razie odłożyć na bok

- gniazda nasienne i skórki wrzucić na gorącą patelnię i dusić mieszając ok. 2 minut, aż cześć płynu odparuje i smak się skoncentruje, przelać na sito i przetrzeć sok do miseczki, odstawić, pestki i skórki wyrzucić

- jajka wylać do miski, dodać szczyptę soli i porządnie roztrzepać żeby żółtko i białko się połączyło i napowietrzyło (ok. 1 minuty)

- na patelnię wlać olej, dodać jajka i smażyć 30 sekund mieszając, przełożyć do miski, mogą być nie do końca ścięte

- na patelnię dać łyżkę oleju, wrzucić pomidory i skoncentrowany sok, dodać cukier i sos sojowy, smażyć mieszając 30 sekund

- wrócić jajka na patelnię, delikatnie wymieszać z pomidorami i podgrzewać przez chwilę, podawać

 


 

I taki to był zeszły tydzień,  ten zaczęliśmy od awarii dostępu do internetu, stąd opóźnienie w publikacji wpisu. Mam nadzieję, że cieszycie się latem tak jak ja, prawie połowa już za nami, tak więc: butelka wody, filtr SPF i ruszamy do działania! *^v^*~~~

Monday, July 17, 2023

Upał 💖



Upał... Takie lato kocham!!! Koty mniej, kupiłam im i mężowi maty chłodzące, takie co są zimne przez jakiś czas a potem trzeba się na nich poruszać i znowu zrobią się chłodne. Na razie testujemy, koty podejrzliwe, ale Fuki nawet wypróbował przez chwilę, kiedy mata leżała na kanapie a Aki pół niedzieli przespał na drugiej, którą położyłam im na komodzie w przedpokoju. Mąż testuje bardzo chętnie i marudzi, że trochę słabo to schładza, mnie się efekt całkiem podoba, w końcu nie można siedzieć na lodzie!... Kupiłam rozmiar L, na dużego psa... *^W^*

 

 

REMONTOWO - Dostaliśmy pierwszy kosztorys wstępny i powiem Wam, że tego się nie spodziewałam... Pomijając takie pomyłki w zestawieniu jak wymiana okna w łazience - nasza łazienka znajduje się w samym środku mieszkania, przylega do salonu, przedpokoju i sypialni a z czwartej strony do mieszkania sąsiadów, więc okno w łazience za każdym razem dawałoby co najmniej ciekawe widoki dla osoby myjącej się albo ludzi w tych pomieszczeniach.... *^O^*~~~, to kwota wyszła prawie dwa razy taka jak dwa lata temu. To wciąż jest dużo mniej niż kupienie nowego mieszkania, tak sobie tłumaczę, ceny nieruchomości są teraz kosmiczne a my już mamy tę bazę, która po remoncie nabierze wartości i będzie ją można jakby co sprzedać z zyskiem. I płacę za to, żeby ktoś inny się tym wszystkim zajął, również ogarnięciem ekipy, dostawców, nerwami z powodu opóźnienia, itd, czyli płacę za swój spokój ducha, a to jest bardzo cenne! Ale chwilowo jestem nieco przygłuszona. Nic to, trzeba wstać, spryskać twarz zimną wodą i do przodu! ^^*~~



 

W zeszłym tygodniu ulepiłam pierogi z dynią, twarogiem i rukolą - uważam, że to był świetny pomysł dodać do farszu trochę posiekanej rukoli, jej pieprzowy smak podkręcił łagodną dynię z serem! Dynię miałam z zamrażarki, na jesieni upiekłam dużą dynię Hokkaido a potem wystudziłam miąższ i podzieliłam go na porcje o objętości 1 szklanki - tyle daję dyni do sernika z dynią! (Może by tak upiec sernik z dynią?... Mam jeszcze zapas surowca w zamrażarce, a niedługo będą dynie tegoroczne!) Na koniec oczywiście masło z liśćmi szałwii. *^0^*

 


W niedzielę zachciało mi się makaronu, więc mąż zrobił ciasto, z którego potem wycięłam szerokie kluchy i zjedliśmy je z bazyliowym pesto. Podzielę się metodą na makaron o idealnej twardości - zagniecione ciasto zostawcie na ok. godzinę, żeby odpoczęło, a potem już wycięte kluski też zostawcie na ok. godzinę do wysuszenia. Dzięki temu makaron nie rozgotowuje się w momencie wrzucenia do gorącej wody i mamy większą kontrolę nad ugotowaniem go wedle naszego gustu.

 


 

Garść bazylii zblendowałam z garścią rukoli, czosnkiem, 1/3 szkl. oliwy, garścią tartego dojrzałego sera gouda, uprażonymi orzeszkami piniowymi, plus sól i pieprz do smaku. Do tego miska sałaty z wyrazistym dressingiem i kieliszek prosecco, obiad na upały! ^^*~~

 


 

W upały pijemy ostatnio tonik z espresso, nigdy tego nie próbowałam a to jest pyszne!!! Do szklanki wrzucamy garść kostek lodu, wlewamy 200 ml tonika (może być klasyczny albo smakowy, ja lubię z ten z czarnego bzu z Fever-Tree), do tego 40 ml espresso (parzę w kawiarce).

 

 

Udało nam się wreszcie zamieścić ostatni wpis na Fumach Turystycznych! Mąż wyedytował filmy i jest ostatni dzień w Tokio, na blogu pojawi się jeszcze zbiorczy wpis ze wszystkimi filmami, na wypadek gdyby ktoś przegapił któryś dzień, bo czasami dodawaliśmy filmy do opublikowanych już wpisów. Wiem, to zła taktyka, ale gdybym czekała na każdy film to kolejne wpisy zamieszczałabym tak jak ten ostatni - jeden dzień raz na kilka miesięcy...


Tyle na dzisiaj, życzę Wam wspaniałego lipcowego tygodnia i do następnego razu! *^o^*~~~

 

Monday, July 10, 2023

Dzieje się!

 

 
Włoskie śniadanie, tak trzeba żyć!... *^V^*
 


 
Kupiłam nowy młynek do kawy i jakość tego napoju w naszym domu znacznie wzrosła.
 
 

 
Okazuje się, że można zmielić ziarna tak, żeby były spójnie jednolite, a nie częściowo pył, częściowo piasek a pomiędzy tym połówki ziaren.... Tak, miałam strasznie kiepski młynek elektryczny. Teraz mam podobno najlepszy na świecie młynek ręczny (tak uważa mistrz świata barristów Tetsu Kasuya ^^*~~) i jestem w nim zakochana! *^0^*~~~ Mieli dokładnie tak drobno jak chcę, bo ma precyzyjne ustawianie grubości przemiału, jest cichy bo ręczny, ale prawie nie trzeba dokładać siły własnej, bardzo łatwo się mieli nawet maksymalną pojemność 40 g na raz (ale jednak jakąś siłę trzeba przyłożyć, więc może będę miała kiedyś "kawowe" bicepsy?... *^0^*). Po raz kolejny okazało się, że jak się używa dobrych narzędzi przeznaczonych dokładnie do naszego zadania, to wykonanie tej pracy jest łatwe i przyjemne, i daje świetne rezultaty. Oby tak samo było w innych wypadkach, bo...

 

 

Dzieje się!!!

 


 

W środę spotkałam się z panem z firmy remontującej mieszkania, żeby omówić zakres prac, uaktualnić nasze potrzeby i ich cennik, czyli ruszamy z remontem mieszkania po moich rodzicach a na jego końcu dojdzie do przeprowadzki i szczęśliwego zamieszkania. ^^*~~ W tym tygodniu dostaniemy kosztorys prac wstępnych, idziemy podpisać umowę i porozmawiać z panią architekt o projekcie wszystkiego - dostaniemy własną panią architekt! *^O^* Mam tylko nadzieję, że ten remont nas nie wykończy, ale ponieważ ktoś inny ma koordynować to wszystko, to na niego spadną nerwy związane z pilnowaniem podwykonawców i dostawców, a my tylko będziemy palcem w katalogu i na żywo pokazywać, co chcemy i gdzie to umieścić. (No, i będziemy robić przelewy za to wszystko oczywiście... *^w^*) Pracy będzie sporo, bo to stare mieszkanie, więc najpierw trzeba doprowadzić je do stanu developerskiego, a dopiero potem będzie do wykończenia. Już wygrzebujemy notatki z dawno wybranymi sprzętami agd, planujemy kolory ścian, kafelków, podłóg!... Jak wszystko dobrze pójdzie (a innego scenariusza w ogóle nie przewiduję) to późną jesienią będziemy przeprowadzeni!




Wzięłam się za czytanie pierwszej z książek, które przywiozłam z Japonii. Nie powiem, żeby mi to szybko szło, ale... 

 


Na pierwszy ogień wybrałam zbiór 16-stu esejów Kaori Ekuni pod tytułem "We usually weekend together", którego tematem są "słodko-gorzkie historie" z małżeńskiego życia autorki. Idzie mi wolno, w każdym zdaniu znajduję nieznane mi znaki, które sprawdzam, zapisuję w zeszycie do tego przeznaczonym, po przeczytaniu kilku zdań odkładam książkę i skupiam się na powtarzaniu słówek, pisaniu znaków, żeby je sobie utrwalić. Tak, robię notatki w książce a potem kilka razy staram się przeczytać dany fragment płynnie. Ale jestem pozytywnie zaskoczona moim poziomem japońskiego bo idzie mi to o wiele łatwiej niż się spodziewałam! Na przykład okazuje się, że znam znaczenie wielu słów, tylko muszę sobie przypomnieć ich zapis, nie mam braków w gramatyce, nie tylko przebiegam wzrokiem po słówkach ale naprawdę rozumiem sens każdego zdania. Pewnie to też zasługa sposobu narracji autorki, przekonam się, kiedy sięgnę po inne książki. Ale jest nadzieja, że może kiedyś przeczytam w oryginale Murakamiego, Kirino, Dazai?... *^V^*~~~



Papugując po Czajce powiem, że książkę zakładam zakładką z letnią kampanią czytelniczą wydawnictwa Shueisha. ^^*~~ (Tekst obok kota brzmi "Ludzie lubią się martwić." Nie wiem dlaczego tak... Ale jak o tym pomyśleć, to można dojść do wniosku, że niektórzy ludzie rzeczywiście lubią być zawsze zmartwieni, ciekawe... *^n^*)




Weekend spędziliśmy w domu, zajadając pieczonego kurczaka w sobotę i makaron z pesto w niedzielę, makaron zrobił mąż oczywiście! ^^*~~ Najbliższe dwa tygodnie upłyną pod znakiem zawodów sumo, w niedzielę zaczął się lipcowy turniej w Nagoya!




To ja teraz zmykam na OSTATNIĄ mam nadzieję w dłuższej perspektywie wizytę u dentysty, a Wam życzę miłego tygodnia!!!

 


 

Monday, July 03, 2023

Co z tą herbatą?...

 


 

Ciekawa sprawa - są ludzie, których budzą nuty zapachowe kawy, potrzebują nawet nie od razu tego smaku, ale właśnie aromatu żeby zacząć dzień. A ja się budzę kiedy otwieram opakowanie zielonej herbaty, czy to sencha czy genmaicha, kiedy czuję to słodkie zielsko to wiem, że zaraz nasypię liście do sitka, zagotuję wodę (podgrzeję raczej, bo to 80 stopni ma być), zaleję susz - wtedy zapach rozwinie się mocniej. Czasami rano mam ochotę na łącznika pomiędzy herbatą zieloną i czarną, wtedy sięgam po hojicha. Ta prażona zielona herbata jest właśnie takim ogniwem pośrednim, ma zalety obydwu gatunków (i żadnych wad! *^v^* Ale to moje zdanie, musicie sami się przekonać, bo ja jestem miłośnikiem i mogę nie być obiektywna. ^^*~~). Smak przychodzi za chwilę, bo przecież to musi przestygnąć, więc najpierw aromat wita receptory węchowe - chciałam napisać kubki, bo przecież herbatę pija się z kubka, ale nie ma czegoś takiego jak "kubek węchowy", a powinno być!... ^^*~~ Siadam przy biurku, stawiam kubek herbaty obok komputera, godzina 7:00, można zacząć dzień!

 

 

Tak swoją drogą, mam takie przemyślenia na temat kawy i herbaty, ciekawe, czy się ze mną zgodzicie. *^v^*

Jakieś 10, może nawet 15 lat temu zrobiła się w Polsce moda na kawę i picie tzw. alternatyw. Najpierw pojawiły się specjalistyczne kawiarnie podające najróżniejsze odmiany przelewów, z przeszkolonym personelem i całą gamą chemexów, aeropressów, flairów, syfonów i inszych inszości, potem ten sprzęt i wiedza trafiły do szerszego obiegu i można już tego wszystkiego samemu używać we własnym domu, co bardzo mi się podoba i popieram. Jak już wcześniej pisałam, nie piję kawy na obudzenie się a dla smaku, bardzo lubię kawę różnie parzoną, lubię odkrywać kawowe odmiany i subtelności w zależności od sposobu zmielenia i zaparzenia, lubię też czasami zalać kawę z kawiarki mlekiem albo napić się kawy po wietnamsku z mlekiem skondensowanym. Jak nam się nie chce bawić w indywidualne ważenie, mielenie, zalewanie to mamy też całą gamę najróżniejszych ekspresów o każdym stopniu zaawansowania. To też jest świetne!

 


 

Ale.... Czy zauważyliście, żeby ta sama specjalizacja, ta uwaga przykładana do gatunków kawy i sposobów jej parzenia wykształciła się w podejściu do herbaty?.... Bo ja absolutnie nie, i bardzo mnie to smuci!!!

 

 


 

Nie znam ani jednej porządnej herbaciarni. Owszem, w domu sama się obsługuję, więc kupuję liściaste herbaty takie jak lubię i parzę tak jak się powinno, ale kiedy idę do kawiarni (hm, może to jest problem, że w języku polskim w zasadzie nie używa się słowa "herbaciarnia", to i nikt się na herbacie nie skupia...), i zamawiam herbatę, to co dostaję? Zdarza się, o zgrozo! - filiżanka z zanurzoną we wrzątku torebką... Wiadomo, że najczęściej herbata w torebkach to słaba jakość na poziomie kawy rozpuszczalnej... Ale nawet, jeśli dostanę liściastą herbatę w zaparzaczu, to jest ona np.: wsypana do ceramicznego zaparzacza w dużym dzbanku a filiżankę dostaję niedużą, nie mam gdzie przelać całego naparu na raz, i nie mam jak wyjąć zaparzacza po określonym czasie, więc napar robi się coraz mocniejszy i niesmaczny. Albo metalowy zaparzacz tkwi w szklance/kubku, ale nie mam spodka, na który mogłabym go wyjąć, a zresztą nie mam pojęcia, KIEDY ktoś wlał wodę, więc nie wiem ile czasu już herbata się zaparza i kiedy powinna być wyjęta... Nikt się takimi pierdołami w polskich kawiarniach nie przejmuje!!! Dlaczego?!!!..... *>.<*

 


 

Dlaczego kawę się dopieszcza, starannie dobiera ziarna i proponuje smaki w zależności od preferencji klienta, cyzeluje ważenie ilości na napar, rozmiar zmielenia (są młynki które dają możliwość 120 kombinacji ustawień zmielenia ziaren!), ilość i temperaturę wody którą zalewamy kawę, czas immersji? A herbatę się podaje jakby to było wszystko jedno - jaki rodzaj herbaty, jaką temperaturą wody zalana, ile czasu liście pozostają w wodzie... Jakby ludziom było wszystko jedno co piją!....  W sumie wolę w kawiarniach brać kawę niż herbatę, bo wiem, że jeśli nie barrista to najwyżej kawę zrobi mi ekspres i będzie to przynajmniej smak standardowy z potencjałem dobrego, a herbatę najpewniej dostanę przeparzoną albo paskudną... 



Bawię się ostatnio kawą. Zrobiłam na przykład ice cold brew - robi się to następująco: wsypuje się zmieloną kawę do filtra, stawia drip na szklance, teraz trzeba trochę zmoczyć ziarna chłodną wodą. Następnie układa się na kawie stertę z kostek lodu i już, cała robota wykonana, teraz trzeba tylko poczekać, aż to się rozpuści i przecieknie. 

 


 

Pierwsza porcja to było 24 g kawy i 300 gm lodu, takie same proporcje jakich użyłabym do cold brew (kawy zalanej zimną wodą). Zanim cały lód się rozpuścił musiałam sporo poczekać... Mimo, iż był bardzo gorący dzień, trwało to 8 godzin, wciąż szybciej niż cold brew (co najmniej 12 godzin) ale długo, trzeba to brać pod uwagę. Może robić mniejsze porcje w dwóch dripach? Następnego dnia zrobiłam 16 g kawy i 200 gm lodu, na kawę czekałam 6 godzin, dzień był chłodniejszy, deszczowy. Smak super, zero goryczki czy kwaśności, łagodny - co podobno jest efektem bardzo powolnego przesączania się wody przez kawę, smakuje mi zarówno na czysto jak i z dodatkiem zimnego mleka.

***

Ostatnio sprzątam. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, są porządki wiosenne, są takie przed świętami albo pod koniec roku, u mnie są porządki letnie. Każdego dnia znajduję jakiś kąt w domu, który wymaga posprzątania, odkurzenia co najmniej, ale też czasami dokładnego umycia, na pewno przejrzenia zawartości - na przykład w poniedziałek posprzątałam półkę z kapeluszami i umyłam mikrofalówkę - o tym bardziej szczegółowo poniżej, bo metoda jest genialna i działa!!! Znalazłam dwa kapelusze na lato, o których kompletnie zapomniałam, jeden taki bardziej do Saint Tropez na wywczasy, za to drugi całkiem codzienny, bardzo dobrze, że się znalazł, będzie noszony! W środę ogarnęłam jedną i pół szafkę kuchenną, pozbyłam się kilku obtłuczonych kubków ceramicznych i starych plastikowych kubków do napojów (po co ja je kiedyś kupiłam to nie wiem?... To był taki gruby plastik, nie jednorazówki, i nawet kiedyś były w użyciu, ale już dawno zmieniły kolor z przezroczystego na bury i nie były potrzebne.), resztek starych herbat owocowych (po co je kupuję to nie wiem, nigdy nie wypijam więcej niż kilka naparów, a potem to leży w głębi szafki...), znalazłam paczkę papierowych filtrów do herbaty co będą jak znalazł na wrzucenie przypraw i ziół do rosołu żeby je potem łatwo wyłowić. Przejaśniło się, zrobiło się miejsce na kawiarki, przesypałam cukier do puszki, od razu lepiej się w takiej kuchni pracuje!

Przy okazji wrzuciłam do pralki jeden sweter, co czekał na moją decyzję - czy go nosić czy jednak spruć i zrobić w mniejszym rozmiarze, bo nawet oversize ma swoje granice... Decyzję podjęły za mnie mole, po praniu okazało się, że jest wygryziona dziura, która w pralce dała o sobie znać w pełnej krasie, czyli jednak prujemy i przerabiamy, i w sumie nawet się cieszę, bo tak to wisiało w niebycie i niezdecydowaniu, a tu wszechświat za mnie zdecydował, i mam plan przeróbki!


***

 

Jak już wspominałam, oto pomysł na czyszczenie mikrofalówki zaczerpnięty z japońskiej telewizji. Jest trochę dziwny, ale DZIAŁA!!! *^O^*~~~ (Samo przekazanie tej metody też było bardzo dziwne, bo pokazano swego rodzaju teledysk, pani w sukni śpiewała piosenkę w rodzaju naszych przebojów Ireny Santor, a w tle pan w spodniach w kant, białej koszuli, kamizelce garniturowej i muszce pokazywał, jak umyć mikrofalówkę... Nie, tekst utworu muzycznego nie miał nic wspólnego ze sprzątaniem! Nie pytajcie, bo nie wiem i nie odpowiem... *^W^*~~~)

Rozpuszczamy 1 Ł sody w 100 ml ciepłej wody, moczymy ściereczkę.

Wyżymamy ściereczkę i kapiemy na nią ze dwa chlusty płynu do mycia naczyń.

Ściereczkę składamy na pół, zawijamy w folię kuchenną (nadającą się do używania w mikrofali nie wiem, czy u nas każda się nadaje, ja mam taką na której jest napisane, że się nadaje, Jan Niezbędny wyprodukował) i wkładamy do tej brudnej mikrofalówki - 500 W na półtorej minuty. (ja włożyłam na 450 W, bo taką mam opcję, wyżej jest 630 a nie chciałam przesadzić)

(O ile wcześniej tego nie zrobiliśmy) teraz zakładamy rękawice gumowe i ostrożnie, bo to gorące zdejmujemy folię ze ściereczki. Ściereczkę na razie odkładamy na bok, a folię zwijamy w luźną kulkę i szorujemy nią przypalone miejsca w kuchence, raz przy razie, powoli i dokładnie. 

Jak już mniej więcej odskrobiemy co tam się przypaliło (a rzeczywiście schodzi!), bierzemy ściereczkę i doczyszczamy wnętrze kuchenki. 

Na koniec przecieramy wnętrze inną suchą ściereczką.

Cudów to nie zdziała na bardzo brudnych poprzypalanych kuchenkach i pewnie trzeba będzie procedurę powtórzyć, ale byłam zaskoczona jak dobrze zadziałało na mojej mikrofali, dużo tłustych przypalonych plam zeszło bardzo łatwo. 

***

 

Zrobiłam też lunch z polecenia Marzeny - kluski tteokbokki z bobem, masłem i szałwią, przepyszne i lekkie, w sam raz na upalny letni dzień! *^0^*~~~

 

 

I wreszcie zjadłam letni klasyk, tym razem na bogato *^V^* - makaron ze śmietaną i truskawkami, i malinami, i arbuzem!!!

 

 


 

Zrobiłam też blok herbaciany. Oparłam się na klasycznym przepisie na blok czekoladowy, tylko kakao zamieniłam na herbatę matcha.

 


 

Składniki:

- 0,5 szk. mleka

- 0,75 szk. cukru

- 4 Ł herbaty matcha w proszku

- 250g masła (może być margaryna lub masło roślinne)

- 2 szkl. mleka w proszku

- garść "przeszkadzajek": herbatniki, wafle, bakalie, orzechy, dmuchany ryż, itp


Mleko, cukier, masło i herbatę przełożyć do garnka i podgrzewać do rozpuszczenia i połączenia się składników (nie gotować!). 

Zdjąć garnek z ognia i dodawać stopniowo mleko w proszku, mieszając trzepaczką. Na koniec wmieszać połamane na małe kawałki herbatniki lub wafle i bakalie (u mnie mało przeszkadzajek, bo tak lubię).

Masę wyłożyć do formy keksowej wyłożonej papierem do pieczenia, wyrównać łyżką i wstawić do lodówki do stężenia na parę godzin. Gotowy blok kroić na kawałki.

 ***

Tydzień samotności, co dawno mi się nie zdarzyło, bo u męża w pracy przyjechali bossowie z Włoch, więc w dzień chodził pracować do biura a wieczorami chodził na kolacje, piwa, spotkania popracowe zaplanowane i spontaniczne. Trochę zgłupiałam od tej samotności-wolności i w sumie nic produktywnego oprócz sprzątania nie zrobiłam... U niego też dawno już tak nie było, więc zmachał się jak koń pod górę, albo nawet cały tabun koni!... Dobrze, że przyszedł weekend i można było wreszcie odpocząć! *^V^* W sobotę na śniadanie były puchate placki a potem zabrałam się na spacer.

 



A niedzielę zaczęliśmy od śniadanie na zewnątrz, i doszliśmy po raz kolejny do tego samego wniosku - mamy w naszej okolicy zdecydowanie za mało kawiarni i barów śniadaniowych! Cóż, taki urok nie mieszkania w centrum miasta. 

Zaczęły się wakacje, zauważyliście? Ja dość boleśnie - najpierw jadąc do dentysty nie zauważyłam, że zawiesili mi na okres wakacyjny jeden z autobusów i stałam na przystanku jak ten dudek wypatrując go przez dobre 10 minut... Aż coś mnie tknęło, sprawdziłam w Sieci rozkład i kiedy okazało się, że rozkładu nie ma to spojrzałam na górną część wiaty przystankowej - a tam skreślony numer!... A kiedy wracałam do domu, wsiadłam zadowolona do pustawego autobusu innej linii, usadowiłam się wygodnie a on... na kolejnym przystanku zakończył bieg!!! Bo na okres wakacyjny skrócili mu trasę i obcięli 10 przystanków w moim kierunku!... To, że przez Ursynów jedzie metro nie oznacza, że można pozabierać nam autobusy (które zresztą jadą w większości po tych częściach dzielnicy, gdzie metro nie dociera!). Ale kto by tam się przejmował potrzebami pasażerów, ktoś w Wydziale Komunikacji zrobił obliczenia, narysował wykresy i statystycznie wyszło mu, że zainteresowania tymi liniami w wakacje nie ma i można je skasować... 

Cóż, jakoś przetrwamy te wakacje! Przed nami kolejny tydzień, mam na dzieję z lepszą pogodą, bo niedziela była dość chłodna... Miłego tygodnia!!! *^0^*~~~