Monday, July 03, 2023

Co z tą herbatą?...

 


 

Ciekawa sprawa - są ludzie, których budzą nuty zapachowe kawy, potrzebują nawet nie od razu tego smaku, ale właśnie aromatu żeby zacząć dzień. A ja się budzę kiedy otwieram opakowanie zielonej herbaty, czy to sencha czy genmaicha, kiedy czuję to słodkie zielsko to wiem, że zaraz nasypię liście do sitka, zagotuję wodę (podgrzeję raczej, bo to 80 stopni ma być), zaleję susz - wtedy zapach rozwinie się mocniej. Czasami rano mam ochotę na łącznika pomiędzy herbatą zieloną i czarną, wtedy sięgam po hojicha. Ta prażona zielona herbata jest właśnie takim ogniwem pośrednim, ma zalety obydwu gatunków (i żadnych wad! *^v^* Ale to moje zdanie, musicie sami się przekonać, bo ja jestem miłośnikiem i mogę nie być obiektywna. ^^*~~). Smak przychodzi za chwilę, bo przecież to musi przestygnąć, więc najpierw aromat wita receptory węchowe - chciałam napisać kubki, bo przecież herbatę pija się z kubka, ale nie ma czegoś takiego jak "kubek węchowy", a powinno być!... ^^*~~ Siadam przy biurku, stawiam kubek herbaty obok komputera, godzina 7:00, można zacząć dzień!

 

 

Tak swoją drogą, mam takie przemyślenia na temat kawy i herbaty, ciekawe, czy się ze mną zgodzicie. *^v^*

Jakieś 10, może nawet 15 lat temu zrobiła się w Polsce moda na kawę i picie tzw. alternatyw. Najpierw pojawiły się specjalistyczne kawiarnie podające najróżniejsze odmiany przelewów, z przeszkolonym personelem i całą gamą chemexów, aeropressów, flairów, syfonów i inszych inszości, potem ten sprzęt i wiedza trafiły do szerszego obiegu i można już tego wszystkiego samemu używać we własnym domu, co bardzo mi się podoba i popieram. Jak już wcześniej pisałam, nie piję kawy na obudzenie się a dla smaku, bardzo lubię kawę różnie parzoną, lubię odkrywać kawowe odmiany i subtelności w zależności od sposobu zmielenia i zaparzenia, lubię też czasami zalać kawę z kawiarki mlekiem albo napić się kawy po wietnamsku z mlekiem skondensowanym. Jak nam się nie chce bawić w indywidualne ważenie, mielenie, zalewanie to mamy też całą gamę najróżniejszych ekspresów o każdym stopniu zaawansowania. To też jest świetne!

 


 

Ale.... Czy zauważyliście, żeby ta sama specjalizacja, ta uwaga przykładana do gatunków kawy i sposobów jej parzenia wykształciła się w podejściu do herbaty?.... Bo ja absolutnie nie, i bardzo mnie to smuci!!!

 

 


 

Nie znam ani jednej porządnej herbaciarni. Owszem, w domu sama się obsługuję, więc kupuję liściaste herbaty takie jak lubię i parzę tak jak się powinno, ale kiedy idę do kawiarni (hm, może to jest problem, że w języku polskim w zasadzie nie używa się słowa "herbaciarnia", to i nikt się na herbacie nie skupia...), i zamawiam herbatę, to co dostaję? Zdarza się, o zgrozo! - filiżanka z zanurzoną we wrzątku torebką... Wiadomo, że najczęściej herbata w torebkach to słaba jakość na poziomie kawy rozpuszczalnej... Ale nawet, jeśli dostanę liściastą herbatę w zaparzaczu, to jest ona np.: wsypana do ceramicznego zaparzacza w dużym dzbanku a filiżankę dostaję niedużą, nie mam gdzie przelać całego naparu na raz, i nie mam jak wyjąć zaparzacza po określonym czasie, więc napar robi się coraz mocniejszy i niesmaczny. Albo metalowy zaparzacz tkwi w szklance/kubku, ale nie mam spodka, na który mogłabym go wyjąć, a zresztą nie mam pojęcia, KIEDY ktoś wlał wodę, więc nie wiem ile czasu już herbata się zaparza i kiedy powinna być wyjęta... Nikt się takimi pierdołami w polskich kawiarniach nie przejmuje!!! Dlaczego?!!!..... *>.<*

 


 

Dlaczego kawę się dopieszcza, starannie dobiera ziarna i proponuje smaki w zależności od preferencji klienta, cyzeluje ważenie ilości na napar, rozmiar zmielenia (są młynki które dają możliwość 120 kombinacji ustawień zmielenia ziaren!), ilość i temperaturę wody którą zalewamy kawę, czas immersji? A herbatę się podaje jakby to było wszystko jedno - jaki rodzaj herbaty, jaką temperaturą wody zalana, ile czasu liście pozostają w wodzie... Jakby ludziom było wszystko jedno co piją!....  W sumie wolę w kawiarniach brać kawę niż herbatę, bo wiem, że jeśli nie barrista to najwyżej kawę zrobi mi ekspres i będzie to przynajmniej smak standardowy z potencjałem dobrego, a herbatę najpewniej dostanę przeparzoną albo paskudną... 



Bawię się ostatnio kawą. Zrobiłam na przykład ice cold brew - robi się to następująco: wsypuje się zmieloną kawę do filtra, stawia drip na szklance, teraz trzeba trochę zmoczyć ziarna chłodną wodą. Następnie układa się na kawie stertę z kostek lodu i już, cała robota wykonana, teraz trzeba tylko poczekać, aż to się rozpuści i przecieknie. 

 


 

Pierwsza porcja to było 24 g kawy i 300 gm lodu, takie same proporcje jakich użyłabym do cold brew (kawy zalanej zimną wodą). Zanim cały lód się rozpuścił musiałam sporo poczekać... Mimo, iż był bardzo gorący dzień, trwało to 8 godzin, wciąż szybciej niż cold brew (co najmniej 12 godzin) ale długo, trzeba to brać pod uwagę. Może robić mniejsze porcje w dwóch dripach? Następnego dnia zrobiłam 16 g kawy i 200 gm lodu, na kawę czekałam 6 godzin, dzień był chłodniejszy, deszczowy. Smak super, zero goryczki czy kwaśności, łagodny - co podobno jest efektem bardzo powolnego przesączania się wody przez kawę, smakuje mi zarówno na czysto jak i z dodatkiem zimnego mleka.

***

Ostatnio sprzątam. Nie wiem, skąd mi się to wzięło, są porządki wiosenne, są takie przed świętami albo pod koniec roku, u mnie są porządki letnie. Każdego dnia znajduję jakiś kąt w domu, który wymaga posprzątania, odkurzenia co najmniej, ale też czasami dokładnego umycia, na pewno przejrzenia zawartości - na przykład w poniedziałek posprzątałam półkę z kapeluszami i umyłam mikrofalówkę - o tym bardziej szczegółowo poniżej, bo metoda jest genialna i działa!!! Znalazłam dwa kapelusze na lato, o których kompletnie zapomniałam, jeden taki bardziej do Saint Tropez na wywczasy, za to drugi całkiem codzienny, bardzo dobrze, że się znalazł, będzie noszony! W środę ogarnęłam jedną i pół szafkę kuchenną, pozbyłam się kilku obtłuczonych kubków ceramicznych i starych plastikowych kubków do napojów (po co ja je kiedyś kupiłam to nie wiem?... To był taki gruby plastik, nie jednorazówki, i nawet kiedyś były w użyciu, ale już dawno zmieniły kolor z przezroczystego na bury i nie były potrzebne.), resztek starych herbat owocowych (po co je kupuję to nie wiem, nigdy nie wypijam więcej niż kilka naparów, a potem to leży w głębi szafki...), znalazłam paczkę papierowych filtrów do herbaty co będą jak znalazł na wrzucenie przypraw i ziół do rosołu żeby je potem łatwo wyłowić. Przejaśniło się, zrobiło się miejsce na kawiarki, przesypałam cukier do puszki, od razu lepiej się w takiej kuchni pracuje!

Przy okazji wrzuciłam do pralki jeden sweter, co czekał na moją decyzję - czy go nosić czy jednak spruć i zrobić w mniejszym rozmiarze, bo nawet oversize ma swoje granice... Decyzję podjęły za mnie mole, po praniu okazało się, że jest wygryziona dziura, która w pralce dała o sobie znać w pełnej krasie, czyli jednak prujemy i przerabiamy, i w sumie nawet się cieszę, bo tak to wisiało w niebycie i niezdecydowaniu, a tu wszechświat za mnie zdecydował, i mam plan przeróbki!


***

 

Jak już wspominałam, oto pomysł na czyszczenie mikrofalówki zaczerpnięty z japońskiej telewizji. Jest trochę dziwny, ale DZIAŁA!!! *^O^*~~~ (Samo przekazanie tej metody też było bardzo dziwne, bo pokazano swego rodzaju teledysk, pani w sukni śpiewała piosenkę w rodzaju naszych przebojów Ireny Santor, a w tle pan w spodniach w kant, białej koszuli, kamizelce garniturowej i muszce pokazywał, jak umyć mikrofalówkę... Nie, tekst utworu muzycznego nie miał nic wspólnego ze sprzątaniem! Nie pytajcie, bo nie wiem i nie odpowiem... *^W^*~~~)

Rozpuszczamy 1 Ł sody w 100 ml ciepłej wody, moczymy ściereczkę.

Wyżymamy ściereczkę i kapiemy na nią ze dwa chlusty płynu do mycia naczyń.

Ściereczkę składamy na pół, zawijamy w folię kuchenną (nadającą się do używania w mikrofali nie wiem, czy u nas każda się nadaje, ja mam taką na której jest napisane, że się nadaje, Jan Niezbędny wyprodukował) i wkładamy do tej brudnej mikrofalówki - 500 W na półtorej minuty. (ja włożyłam na 450 W, bo taką mam opcję, wyżej jest 630 a nie chciałam przesadzić)

(O ile wcześniej tego nie zrobiliśmy) teraz zakładamy rękawice gumowe i ostrożnie, bo to gorące zdejmujemy folię ze ściereczki. Ściereczkę na razie odkładamy na bok, a folię zwijamy w luźną kulkę i szorujemy nią przypalone miejsca w kuchence, raz przy razie, powoli i dokładnie. 

Jak już mniej więcej odskrobiemy co tam się przypaliło (a rzeczywiście schodzi!), bierzemy ściereczkę i doczyszczamy wnętrze kuchenki. 

Na koniec przecieramy wnętrze inną suchą ściereczką.

Cudów to nie zdziała na bardzo brudnych poprzypalanych kuchenkach i pewnie trzeba będzie procedurę powtórzyć, ale byłam zaskoczona jak dobrze zadziałało na mojej mikrofali, dużo tłustych przypalonych plam zeszło bardzo łatwo. 

***

 

Zrobiłam też lunch z polecenia Marzeny - kluski tteokbokki z bobem, masłem i szałwią, przepyszne i lekkie, w sam raz na upalny letni dzień! *^0^*~~~

 

 

I wreszcie zjadłam letni klasyk, tym razem na bogato *^V^* - makaron ze śmietaną i truskawkami, i malinami, i arbuzem!!!

 

 


 

Zrobiłam też blok herbaciany. Oparłam się na klasycznym przepisie na blok czekoladowy, tylko kakao zamieniłam na herbatę matcha.

 


 

Składniki:

- 0,5 szk. mleka

- 0,75 szk. cukru

- 4 Ł herbaty matcha w proszku

- 250g masła (może być margaryna lub masło roślinne)

- 2 szkl. mleka w proszku

- garść "przeszkadzajek": herbatniki, wafle, bakalie, orzechy, dmuchany ryż, itp


Mleko, cukier, masło i herbatę przełożyć do garnka i podgrzewać do rozpuszczenia i połączenia się składników (nie gotować!). 

Zdjąć garnek z ognia i dodawać stopniowo mleko w proszku, mieszając trzepaczką. Na koniec wmieszać połamane na małe kawałki herbatniki lub wafle i bakalie (u mnie mało przeszkadzajek, bo tak lubię).

Masę wyłożyć do formy keksowej wyłożonej papierem do pieczenia, wyrównać łyżką i wstawić do lodówki do stężenia na parę godzin. Gotowy blok kroić na kawałki.

 ***

Tydzień samotności, co dawno mi się nie zdarzyło, bo u męża w pracy przyjechali bossowie z Włoch, więc w dzień chodził pracować do biura a wieczorami chodził na kolacje, piwa, spotkania popracowe zaplanowane i spontaniczne. Trochę zgłupiałam od tej samotności-wolności i w sumie nic produktywnego oprócz sprzątania nie zrobiłam... U niego też dawno już tak nie było, więc zmachał się jak koń pod górę, albo nawet cały tabun koni!... Dobrze, że przyszedł weekend i można było wreszcie odpocząć! *^V^* W sobotę na śniadanie były puchate placki a potem zabrałam się na spacer.

 



A niedzielę zaczęliśmy od śniadanie na zewnątrz, i doszliśmy po raz kolejny do tego samego wniosku - mamy w naszej okolicy zdecydowanie za mało kawiarni i barów śniadaniowych! Cóż, taki urok nie mieszkania w centrum miasta. 

Zaczęły się wakacje, zauważyliście? Ja dość boleśnie - najpierw jadąc do dentysty nie zauważyłam, że zawiesili mi na okres wakacyjny jeden z autobusów i stałam na przystanku jak ten dudek wypatrując go przez dobre 10 minut... Aż coś mnie tknęło, sprawdziłam w Sieci rozkład i kiedy okazało się, że rozkładu nie ma to spojrzałam na górną część wiaty przystankowej - a tam skreślony numer!... A kiedy wracałam do domu, wsiadłam zadowolona do pustawego autobusu innej linii, usadowiłam się wygodnie a on... na kolejnym przystanku zakończył bieg!!! Bo na okres wakacyjny skrócili mu trasę i obcięli 10 przystanków w moim kierunku!... To, że przez Ursynów jedzie metro nie oznacza, że można pozabierać nam autobusy (które zresztą jadą w większości po tych częściach dzielnicy, gdzie metro nie dociera!). Ale kto by tam się przejmował potrzebami pasażerów, ktoś w Wydziale Komunikacji zrobił obliczenia, narysował wykresy i statystycznie wyszło mu, że zainteresowania tymi liniami w wakacje nie ma i można je skasować... 

Cóż, jakoś przetrwamy te wakacje! Przed nami kolejny tydzień, mam na dzieję z lepszą pogodą, bo niedziela była dość chłodna... Miłego tygodnia!!! *^0^*~~~




14 comments:

  1. Kawę do Europy wprowadzili Austriacy (a nawet podobno Polak to był), widocznie bardziej się przyłożyli. Natomiast herbatę Anglicy... I tak trzeba się cieszyć, że odeszli od zaparzania w beczkach - to dopiero musiał być cymes.
    Moda na kawę w Polsce nie wiem dokładnie, kiedy przyszła, ale w latach sześćdziesiątych kawa była bardzo droga, luksusowa w związku z tym i do dziś "umówić się na kawę" ma w sobie pewny odświętny akcent. W 1962 roku chleb kosztował 4 złote, czekolada 19 zł, a 100g kawy 220 złote!
    Czyli za 1,5 kilograma kawy można było kupić lodówkę Śnieżkę (3000zł). Potem, w latach siedemdziesiątych w sklepach spożywczych pojawiły się młynki do kawy i kupowało się kawę w dalszym ciągu drogą, ale chyba już bardziej dostępną. Ten aromat!
    Kawy dużo nie mogę, zielonej herbaty w ogóle nie, ale piję czarną (bez dodatków) z liści i zaparzam ile trzeba. Za to mój mąż uwielbia z liści, ale zaparza w dzbanku z metalowym zaparzaczem - 1,5 l - i pije ten "napar" przez dwa dni. Zresztą, właśnie w latach sześćdziesiątych do osiemdziesiątych w użyciu były imbryczki, w których nie zaparzało się herbaty, ale robiło esencję - pamiętasz to? No, prawie jak ta pierwsza angielska herbata z beczek. :D
    Pozdrawiam serdecznie!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Do kawy zawsze ciągnął mnie właśnie aromat! W domu był młynek, taki elektryczny, zielonkawy (chyba były kiedyś tylko w trzech kolorach: seledynowy, beżowy i brązowawy... *^W^*), mama piła dużo kawy i dobrze znam ten dźwięk mielenia i zapach! A potem przerzuciła się na rozpuszczalną i to już nie było to samo.
      A esencję herbacianą robiła moja babcia. *^o^* Na kuchni węglowej miała taki ogromny metalowy czajnik na który stawiała czajniczek z liśćmi herbaty, jak się woda zagotowała to zalewała te liście a czajniczek stał potem na górze czajnika z parującą wodą i przez długi czas był ciepły. Ale nie pamiętam, jak długo to tak stało i naciągało, bo wtedy byłam jeszcze za mała na picie herbaty i nie byłam zainteresowana procesem. Wolałam raczej grzebać łapami w 5 litrowej puszce po czymś wypełnionej mąką, za co dostawałam burę... ^^*~~

      Delete
    2. U mnie to stało chyba kilka dni, bo trochę się wlewało i dopełniało gorącą wodą. Czyli zawsze w tym imbryku było. Moja babcia dziadkowi robiła herbatę w ciemnych kubkach, bo mało wtedy wlewała esencji i w ciemnym nie widać było, że herbata słaba. No, w sumie może zdrowiej. Dzieciom też się herbatę dawało z cukrem i cytryną od niemowlaka właściwie, dziś raczej nie do pomyślenia. :D

      Delete
    3. Przyznaję, że ja też kiedyś piłam herbatę tylko słodzoną. Cytryny do herbaty też jakoś zawsze mimo braków na rynku w domu były... ^^*~~ Aż raz nocowaliśmy u znajomych, i rano zaparzyłam nieznaną mi herbatę, postanowiłam spróbować jej bez słodzenia, i... tak mi zostało! Bo okazało się, że to może mieć smak samo z siebie, a nie tylko smak słodkiej wody.
      Moja babcia kiedyś zlała resztki mydeł do miseczki i postawiła na oknie żeby zastygło i stało się znowu kostką, a dziadek jej to mydło... zjadł! Tylko trochę się potem awanturował, że czemu te nóżki w galarecie zrobiła takie mdłe, niedoprawione!.... *^W^*~~~~~ Ach, ci dziadkowie i te babcie!...

      Delete
    4. Ja przestałam słodzić w ósmej klasie podstawówki w ramach pierwszej diety i kiedy dieta się skończyła okazało się, że do słodzonej herbaty nie mogę już wrócić, była ohydnym ulepkiem i pozostaje mi szukanie dobrych herbat, bo cukier zabija zupełnie smak herbaty a bez cukru niektóre herbaty są zasuszonym śmieciem.
      Hihi, tak, mój dziadek też bez babci umarłby z głodu. Albo czymś by się struł. Zresztą to samo z moim tatą, kiedy mama zmarła, jedliśmy różne dziwne rzeczy, na szczęście jadalne. No i nauczył się z czasem gotować, czyli to nie w genach było, ta niezdolność kulinarna. :D

      Delete
    5. A ja dodam, że jak Anglicy podają typową 'afternoon tea' to fakt, można wybrać kilka herbat ale podawane są w dzbanku i z pewnością brakuje im pieczołowitości jaką uprawiają bariści.

      Delete
    6. Niech ją podają w miednicy, byle by sitko z suszem było wyjęte a nie zostaje na stałe i się parzy, parzy, parzy.......

      Delete
  2. Zielona herbata, mimo różnych podejść, zupełnie mi nie wchodzi. Piję czarną i białą. Na ogół bez dodatków, w zimie z miodem i cytryną. Kawę traktuję jak lekarstwo, ale od czasu, kiedy kupiłam kawiarkę, zaczęłam doszukiwać się w tym jakiejś przyjemności :). Syn jest kawoszem i razem robimy eksperymenty z alternatywami oraz z różnymi rodzajami kaw. Zbieram się do tego mojego kawowego wpisu, ale czasu wciąż brak...
    Herbaciarnia była dawno temu w moim mieście, ale nie miała powodzenia, ludzie kupowali tam tylko susz, ale nie siadali przy stoliku na herbatę, został więc sklepik, ale też się w końcu zwinął. A szkoda, też bym chętnie poszła czasem do porządnej herbaciarni. Mój drugi syn dla odmiany jest fanem herbaty i robi ją na przeróżne sposoby, ma czajnik z regulacją temperatury i milion rozmaitych akcesoriów, imbryczki, czareczki itd (to ten fan Japonii, wspominałam kiedyś). Najważniejsze, że mamy teraz dostęp do tego wszystkiego i każdy może pić to co lubi i jak lubi :).

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja też lubię jesienią i zimą dodać do czarnej herbaty łyżeczkę miodu z cytryną, choć zazwyczaj pijam ją bez dodatków. Czasami mnie najdzie na bawarkę. ^^*~~
      A kawa mnie zaskoczyła - kiedy okazało się, że różne sposoby mielenia, parzenia, nawet różna temperatura potrafi radykalnie zmienić smak tych samych ziaren, to dla mnie fascynujące! Sama mam trochę sprzętów do kawowego (i herbacianego) rytuału, proces jest relaksujący a jeśli na jego końcu wychodzi coś pysznego, tym lepiej! *^0^*
      Może kiedyś zrównamy się pod względem szacunku do herbaty z Japonią albo Chinami, i pojawią się porządne herbaciarnie, ech... Tego sobie życzmy, żeby pojawiła się herbaciana moda na miarę tej kawowej! *^O^*

      Delete
  3. Twój wpis dały mi do myślenia, bo faktycznie masz rację z tą herbatą. Śmiesznie nie? Ale za to jeśli się nie mylę, to raczej sklepy typu 'Świat Herbaty' były w Polsce pierwsze a potem dopiero przyszedł czas na kawiarnie z baristami. Jeśli masz w domu Aeropress to on robi bardzo smaczny cold brew w kilka minut (tylko nie wiem czy można to faktycznie nazwac cold brew, ważne że smakuje). Ja mam w tym roku plan na odgruzowanie domu jak dzieci będą u dziadków w Polsce. Nie mamy w planach żadnych remontów więc jest dobra okazja aby trochę oczyścić przestrzeń. Co prawda miejsca nam nie brakuje ale to nie o to w tym chodzi. Mam ambicje aby nie zagracić domu.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, sklepy z herbatą były od bardzo dawna, pamiętam jak obkupowałam się w nich nawet 20 lat temu, ale... głównym i promowanym asortymentem były herbaty z dodatkami smakowymi - owocami, aromatami. Gatunkowe też były, ale w mniejszości. I do dziś tak jest, na szczęście przybyło tych gatunkowych. Ale herbaciarni gdzie można się napić gatunkowej herbaty dobrze zaparzonej nie potrafię znaleźć...
      Aeropressa nie mam i na razie nie planuję zakupu, aż tak często nie pijam cold brew, wolę kawę na ciepło albo przelaną przez lód. Ale dziękuję za informację, może kiedyś się przyda. *^v^*
      My wreszcie zaczynamy remont mieszkania po moich rodzicach, i chociaż przeniesiemy się do większego metrażu, to będzie okazja na pozbycie się części gratów, co mnie bardzo cieszy! Bardzo potrzebuję tego oczyszczenia przestrzeni. *^o^*

      Delete
  4. Widzę, ze tak jak z jedzeniem, jesteś prawdziwą koneserka kawy i herbaty :) Możesz polecić jakiś dobry sklep internetowy z herbatą?

    Pamiętam, że jak byłam na studiach (20 lat temu z okładem :D) to w Katowicach chodziłam do herbaciarni. Było to jedyne miejsce, o którym kiedykolwiek słyszałam tylko z herbatą. Sądzę jednak, że niewidzialna ręka rynku je zmiażdżyła jako niedochodowe.

    Jako osoba, która każdy napój nie ziołowy i nie owocowy pobudza piję tylko rano czarną kawę, a potem ewentualnie w ciągu dnia zieloną herbatę na pobudzenie myślenia, więc tez nie mam żadnych rytuałów, ale dobrą herbatę lubię.

    Kiedyś też słodziłam, ale w czasach nastoletnich robiłam sobie tzw. postanowienia wielkopostne i wtedy rezygnowałam z cukru w herbacie. Aż którejś Wielkanocy posłodziłam herbatę do śniadania i uznałam, że już mi nie smakuje z cukrem :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Wiesz, życie jest za krótkie na byle jakie jedzenie! *^V^* Herbaty kupuję online np.: w sklepie Cesarska Perła - nasze ulubione to Spiral Black i Rwanda Rukeri, lubię też Cejlon z owocami Czarne Winogrona. Albo szukam na allegro - ostatnio pijemy Assam Gentleman, Nepal Black i Kenia Purpurowa. Parzę je w proporcjach 6-7 g/500 ml/2 minuty. Zielone herbaty przywożę z Japonii, więc tu nie polecę żadnego sklepu, ale moje ulubione to podstawowa sencha, genmaicha z prażonym ryżem i hojicha (zielona prażona).
      Może kiedyś pojawią się u nas porządne herbaciarnie, bardzo bym chciała!
      To właśnie tak działa! Odstawia się ten cukier, przyzwyczajamy się do nowego smaku a potem już cukier jest niepotrzebny. *^0^* Jesienią i zimą czasami mam ochotę na gorącą herbatę z cytryną i miodem, ale cukier już mi tu nie pasuje.

      Delete
    2. Dziękuję za polecenie sklepu z herbatami. Zielonych maja sporo, na pewno coś tam wybiorę :)

      Delete