Thursday, June 30, 2016

I po herbacie...



Nie było sensu przedłużać kociego cierpienia i we wtorek pożegnaliśmy się z Rysiem. Będę pamiętać jego spokojny pyszczek, kiedy było już po wszystkim. Nie byliśmy gotowi na tylko kilka lat razem, ale tego niestety nie można sobie wybrać z góry. Wciąż słyszę jak tupie po mieszkaniu. Wydaje mi się, że przyjdzie z drugiego pokoju, ale nie przychodzi... 
Uprzedzając pytania, na razie nie weźmiemy następnego kota. Po pierwsze, mam w sobie nieracjonalny strach, że kolejne zwierzę też zachoruje. Wiem, wiem, może być zdrowe przez 20 lat a może być chore od razu, nikt tego nie może wiedzieć! No, ale wiecie, na razie muszę się z tym wszystkim pogodzić, przetrawić stratę, emocje muszą ostygnąć. Po drugie, skąd ja wezmę TAKIEGO kota?... Nie ma drugiego Ryszarda na świecie!
So,  we couldn't prolong cat's suffering for longer and on Tuesday we said goodbye to Ryś. I will always remember his calm expression after the shot. We weren't ready for only a few years together but you can never choose that. I keep hearing him walking around the house. I expect him to come out from our bedroom but he doesn't come...
Someone may ask about another cat but we are not ready yet. First, there is some irrational fear in me about the next animal getting sick too. I know, I know, it doesn't have to be the case, it may live for 20 years or be sick from the day it was born, no one can tell. But you know, I have to come to terms with the situation, get over our loss, emotions must cool down. Second, how can I find such a cat like Ryszard was?... There in no second Ryś in the world!




Pierwsze zdjęcie pochodzi z 2010 roku a drugie z 2012, widać jakim Ryszard był grubaskiem jeszcze kilka miesięcy po zabraniu go ze schroniska! *^v^* Z czasem pozbył się nadwagi i wyszlachetniał.
The first photo is from 2010 and the second one from 2012, you can see how fat was Ryś a few months after we took him from the shelter! *^v^* Then he lost some weight and started to look more refined.


A po trzecie, robimy drugie podejście do wakacji.
And third, we are trying to go on holidays for the second time this year.




6 lipca zostawiamy mieszkanie pod opieką kolegi a my wsiadamy do samolotu i lecimy. Do Tokio oczywiście! *^v^* 
#jedynysłusznykierunek
On the 6th July we are leaving our home in our friend's care, boarding the plane and flying towards the only possible destination. Tokyo, of course! *^V^*
#theonlypossibledestination

Jeśli wszystko pójdzie dobrze (a będę to wiedziała, jak już wyląduję na miejscu, chwilowo mam uraz do planów na mur-beton, które lubią się złośliwie zmieniać...) to od 7 lipca zaproszę Was na Fumy Turystyczne. Na dziś to tyle, idę umościć sobie miejsce na kanapie do kibicowania, z drutami i czerwonym winem, dzisiaj mecz Polska - Portugalia! ^^*~~
If all goes well (and I'll be sure when I touch the Japanese ground, I have a nervous twitch when I think about making any long term plans you know...) since the 7th July I'll be writing about our adventures on my holiday blog Fumy Turystyczne (only in Polish, sorry, but you can see the photos ^^*~~). That's all for today, now I'll go and prepare some space for me on the couch, with knitting needles and red wine, to watch the game tonight, Poland - Portugal! ^^*~~

Monday, June 27, 2016

Za mostek szarpana

Pogoda w zeszłym tygodniu była taka, że przyznaję się do bezproduktywności. Dawałam radę jedynie wyskoczyć z domu do warzywniaka po arbuza, czereśnie i zsiadłe mleko, inne aktywności na zewnątrz mnie przerastały!...
W domu, owszem, przygotowywałam nam posiłki, rysowałam i nawet trochę dziergałam alpakę - tak, jestem nieco szalona! *^V^* Tak sobie ustawiłam miejsce do dziergania, że większość swetra leży na podłokietniku kanapy a nie na moich kolanach, a ja mam w rękach tylko koniec rękawa. ^^*~~
The weather last week was so hot that I was totally unproductive. I only managed to pop out to the closest shop to get watermelon, cherries and curd!...
At home of course I made food for us, painted and even managed to knit alpaca - yes, I am a bit crazy! *^V^* I placed the whole sweater on the side of the sofa and I only kept the end of the sleeve in my hands. ^^*~~

Mąż mnie zostawił na cztery dni, bo wyjechał służbowo do Londynu, wrócił zachwycony i zaczarowany, i powoli planujemy wspólną wycieczkę, chociaż wiadomo, że pierwszeństwo ma Japonia oraz na razie i tak nie możemy zaplanować niczego konkretnego, bo Ryszard wciąż jest z nami.
Kot miał spory kryzys żywieniowy, potem w misce pojawiła się wołowina i odżył, dzisiaj znowu nie chce za bardzo jeść, nawet mięsa... Wiemy, że to może nie potrwać długo, dlatego cieszymy się każdym dniem spędzonym z mruczącym Rysiem.
Hubby left me for a few days because he went to London on business and he came back enchanted. We are planning to visit London together soon but obviously the trip to Japan is our first choice and we cannot go anywhere with sick Ryszard still with us so we have to wait.
The cat had some eating crisis, then I bought fresh beef and he was eating well for a few days, today he again refused to eat meat... We know it won't be long so we try to enjoy every day with our furry friend.

Skoro mimo upałów i tak jeść trzeba, to może podzielę się dziś z Wami jedzeniem. *^o^*
Despite the heat we had to eat, forgive my unintended poetry attempt, so let's talk about food. *^o^*

Najpierw odkrycie sklepowe - kupiłam w Leclercu pasternak!
Przyrządziłam go dość prosto, żeby poznać jego smak - po obraniu i pokrojeniu na kawałki gotowałam go 5 minut na parze, a potem podsmażyłam na oleju sezamowym z dodatkiem mirinu i sosu sojowego, na koniec wymieszałam z garścią natki pietruszki. Zjadłam z razowym makaronem penne. Pasternak ma ciekawy smak, coś pomiędzy mało słodką marchewką a selerem, bardzo mi pasuje!
First, my shop discovery - I bought parsnips in a supermaket! Not a regular vegetable here.
I wanted to get to know the taste so I cooked it simply - I peeled it and cut into smaller pieces, then I steamed it for 5 minutes and fried with sesame oil, mirin and some soy sauce. At the end I added a handful of chopped parsley and served it with wholemeal penne pasta. It has an interesting taste, something between a non sweet carrot and a celeriac, I like it!




Mój mąż natomiast postanowił zrobić pulled brisket czyli długo pieczony mostek wołowy, który rozszarpuje się po pieczeniu widelcami na kawałki i w takiej formie spożywa się na kanapkach. Trochę jest z tym zachodu, bo po przyprawieniu mięsa należy je obsmażyć, zrobić sos i w tym sobie piec pod przykryciem przez 6 godzin w 130 stopniach, ale efekt końcowy powala na kolana!... Już się szykujemy na pulled pork. *^O^*
Then my husband decided to make a pulled brisket which is a long baked beef that you shred into pieces with forks, and usually serve in sandwiches. It's a bit of a hassle because after seasoning you should sear it in a pan, make a sauce and then bake the meat in the sauce for 6 hours at gas 2. But the final result is soooo delicious!... We've started to think about pulled pork already. *^O^*




Tak wyglądała nasza sobotnia kolacja - bułka z szarpaną wołowiną, kleksem śmietany i duża porcją surówki colesław z czerwonej kapusty. Zgodnie przyznaliśmy, że przydałyby się jeszcze korniszony albo ogórki konserwowe!
That's our Saturday's dinner - pulled brisket in a bun, with some sour cream and a handful of red cabbage coleslaw. We both agreed that it definitely needed gherkins!




Tak więc, w niedzielę na kolację zjedliśmy wersję zmodyfikowaną - w bułce wylądowało mięsko, domowej roboty sos Tysiąca Wysp i korniszony, a colesław obok na talerzu. *^v^* Ja wiem, nie wygląda to zbyt apetycznie, z tym cieknącym sosem i w ogóle, ale musicie mi uwierzyć na słowo - było pyszne!
So, for Sunday dinner we modified the sandwich, putting the meat with homemade 1000 Island Sauce and gherkins in the bun, with some coleslaw on the side. *^v^* I know it doesn't look too appetizing, with the leaking sauce and all, but please believe me it was divine!
 




***

Kartki z codziennika. Próbuję opanować najlepszy sposób fotografowania obrazków, żeby wyglądały tak jak w szkicowniku.
Daily journal pages from last week. I've been trying to learn to take the best photos of the pictures so you could see them as they are in the sketchbook.










I trzy obrazki z morskiej serii, można kliknąć i powiększyć.
And three pictures from the sea series, click to enlarge.


"Sea Dragon I", Gamma Torchon, 270gsm, 18 cm x 24 cm 

  "Tropical I", Gamma Torchon, 270 gsm, 18 cm x 24 cm

 "Whale's Dance", Gamma Torchon, 270 gsm, 18 cm x 24 cm

Sunday, June 19, 2016

Trza być w kwiatach na weselu!...

Ta sukienka wisiała prawie skończona od stycznia. Tak, jak były mrozy, to ja szyłam batyst!... Ale zabrakło jej suwaka i podłożenia brzegów bo mnie zabrakło wtedy weny, i dopiero w zeszły piątek zabrałam się do pracy nad nią, tym bardziej, że szykowała się okazja do założenia nowej kiecki. ^^*~~
This dress was on a hanger unfinished since January. Yes, when there was freezing Winter outside I was working with cotton batiste!... But I lost my sewing mojo and the dress didn't get to zipper stage. But last Friday I managed to sit at the sewing machine again and finally finished it! Lucky me because I had an occasion for a new dress coming. ^^*~~



Tkaninę już znacie, dwa lata temu kupiłyśmy z Zuzą cztery metry na spółkę i wtedy uszyłam dla niej letnią sukienkę. Moja część czekała i czekała na jakiś pomysł, aż wreszcie płynność batystu skojarzyła mi się z wodą - dekolt woda! *^v^* 
You know this fabric, tow years ago me and my friend Zuza bought together 4 metres of it and I made a Summer dress for her. My chunk was waiting and waiting for a good idea of a dress and then I connected the flowing characteristic of a batiste with water - hence the draped cowl neckline! *^v^*




Dół pozostał prostym trapezem, bo już tylko na taką spódnicę zostało mi materiału (przód z dekoltem-wodą jest cięty ze skosu, więc zabiera kawał powierzchni!). Ale akurat tutaj bardzo mi taki pasuje, nie chciałam przekombinować tej sukienki obfitością dołu i marszczeniami, a na cięcia i wiele elementów bym się nie zdobyła, ten batyst jest z tych śliskich i uciekających, miałam z nim wystarczającą zabawę z czterema częściami wykroju!... Brzegi bluzki są odszyte taśmami ze skosu z tej samej tkaniny, a dół jest po prostu podłożony i podszyty.
The skirt is a simple trapezoid, that's all I could do with the fabric I had left (draped necklines are cut on bias and they take a lot of fabric space), but I don't mind. I didn't want to overconstruct this dress, the full gathered skirt would be too much and the complicated skirt with many cuts would be way too much for my patience, the batiste was running away from the machine, the table and my hands enough even with just four pieces of the pattern!... The blouse was finished with bias tape and the skirt edge was just flipped under and sewn.




Wyszła mi zwiewna letnia sukienka, którą można założyć na weekendowy spacer po mieście, ale można też "podwyższyć jej status" kilkoma eleganckimi dodatkami (żakiet, szpilki, kapelusz) i założyć np.: na wesele. 
The result is an airy Summer dress that can be worn on a weekend stroll in the city but also can be accessorized (with a jacket, high heels and a hat) and put on for a wedding party. 




A propos wesele, dokładnie dwanaście lat temu, 19-go czerwca, to my organizowaliśmy nasze wesele, jak ten czas leci!.... *^v^*~~~
Speaking of a wedding party, exactly twelve years ago we had our wedding ceremony, times flies!.... *^v^*~~~





Dzisiejszy dzień spędziliśmy jedząc i spacerując, nie mieliśmy pomysłu na jakieś huczne obchody. Zaczęliśmy od śniadania w Coco (przyzwoite):
We spent this anniversary eating out and taking a walk, we didn't have any good ideas how to celebrate. We started with breakfast at Coco café (a nice one):




(tak naprawdę mieliśmy zacząć w Me Gusta Cafe obok, ale na takie hipsterskie miejsca jesteśmy już chyba za starzy... najpierw siedzieliśmy przy stoliku przez jakiś czas omijani wzrokiem przez kelnerów, którzy dopiero zaczepieni poinformowali, że jest samoobsługa - nie można tego gdzieś napisać?... albo powiedzieć klientom, przecież widać, że weszli i usiedli, i siedzą jak sierotki rozglądając się za kelnerem!..., a potem dowiedzieliśmy się, że na śniadanie będziemy czekać co najmniej pół godziny, mają tam jedną osobę w kuchni czy co?...)

A z obiadem już nie chcieliśmy eksperymentować i wybraliśmy niezawodne Pini! *^V^* Polecamy u nich wszystko, jeszcze na żadnej potrawie się nigdy nie zawiedliśmy!
For dinner we chose the best steakhouse we ate in - Pini!  *^V^* We can recommend everything from the menu there, we were never disappointed!




***

Kartki z codziennika. (ryby można kliknąć i powiększyć)
Daily journal pages. (click the fish pictures to enlarge)









Wednesday, June 15, 2016

Niedzierganie, czytanie i pyszności azjatyckiego świata

Miało być dzisiaj o czytaniu i dzierganiu, ale czytam wciąż to samo co w zeszłym tygodniu a na drutach nie mam nic. Skończyłam czwartego Piórkowego (czeka na wciągnięcie nitek i zblokowanie), o dziwo skończyłam coś jeszcze - bardzo starego UFOka, któremu muszę tylko doszyć rękawy do korpusu i zdecydować, czy mi się podoba i czy będę go nosić... ^^*~~ Tak więc, wkrótce spodziewajcie się zdjęć nowych udziergów!
I wanted to write about reading and knitting today but I still read what I did last week and I have nothing on my needles. I finished my fourth lightweight pullover (it awaits blocking) and I also finished some very old UFO. Now I need to decided whether I like it and am I going to wear it at all... ^^*~~ So please expect photos soon!

***

Jeśli ktoś chciałby mi zrobić prezent, to co aktualnie najbardziej by mnie ucieszyło?
Dwie rzeczy - praca w Tokio i przeprowadzka tamże albo coś związanego z rysowaniem/malowaniem. ^^*~~ 
Pimposhka wybrała drugą opcję i obdarowała mnie pięknym szkicownikiem do akwareli firmy Fabriano (ciekawe, czemu u nas nie ma tego produktu w sklepach dla plastyków?...) - rozmiar kieszonkowy A6, twarde okładki, kartki 200 gsm, cudo! Najchętniej już bym się do niego dobrała ale zdyscyplinowałam się i najpierw wykończę szkicownik Derwenta, który zaczęłam kilka dni temu. Tamten też jakoś sobie radzi, chociaż kartki 165 gsm nieco falują pod wpływem wody.
If you want to give me something, what would be the best choice right now?
Two things - job in Tokyo and moving there or something connected with drawing/painting. ^^*~~
Pimposhka chose the latter and sent me a beautiful watercolour sketchbook by Fabriano (why don't they sell it in Poland?...) - pocket size A6, hard bound, pages 200 gsm, wonderful! I'd love to start drawing in it already but I told myself to use what I have first. I've been working in a Derwent Journal for a few days and it's okay, not that good for watercolours with 165 gsm paper but it'll manage.




Ale to nie koniec ludzkiej życzliwości, bo Iza pomogła mi w zakupie i transporcie do Warszawy szkicownika do akwareli Leuchtturm w sklepie w Poznaniu, dzięki czemu oszczędziła mi płacenia sporej kwoty za kuriera! *^v^* Zdobycz pokażę, jak tylko odbiorę tu na miejscu.
That's not the end of human kindness! Iza helped me buy the Leuchtturm watercolour sketchbook in Poznań and sent it to Warsaw with her friends so I didn't have to pay the courier postage price! I'll show it when it gets here.

Dziewczyny, strasznie Wam dziękuję, jesteście kochane!!!
Girls, I couldn't thank you enough, you're precious!!!

***

Today the promised culinary recipes, one Korean and one Thai.
The Korean dish is a sanjeok and I got inspired by those recipes: this one, this one and this one
The Thai stir-fry spinach was inspired by this recipe.

Dziś obiecane potrawy - jedna koreańska i jedna tajska. 

Najpierw Korea.
Koreańskie kulinaria znam nie od dziś a jednak to danie, serwowane tylko w jednym stoisku na Festiwalu w sobotę, zaskoczyło nas prostotą pomysłu i świetnym smakiem! Mówię o sanjeok 산적, czyli szaszłykach. 
Istnieją różne wersje, zazwyczaj jest w nich wołowina, marchewka i dymka, bywają grzyby, szparagi, kluski ryżowe tteok a nawet paluszki krabowe! Takie szaszłyki mogą być przed smażeniem zanurzone w cieście albo nie. Moja wersja jest kompilacją kilku przepisów z moich ulubionych blogów o kuchni koreańskiej, różne wersje znajdziecie tutaj, tutaj i tu.

Zaczynamy od przygotowania składników, u nas dziś wołowina, marchewka, dymka i paluszki krabowe. 
Najpierw marynujemy pokrojone w cienkie laseczki mięso (150 g) - 1 tarty ząbek czosnku, 1 ł miodu, 1/2 Ł sosu sojowego, 1 ł oleju sezamowego, pieprz. Odstawiamy do lodówki na kilka godzin.
Przygotowujemy warzywa - marchew i dymkę tniemy na laseczki wielkości tych mięsnych, blanszujemy chwilę we wrzątku (tylko białe części cebulki).
Z paluszkami krabowymi nie trzeba nic robić poza wyjęciem z folii. ^^
Teraz nadziewamy składniki z jednego ich końca na patyczki do szaszłyków.
Jeśli robimy wersję maczaną w cieście przed smażeniem, robimy ciasto: mieszamy 1/2 szkl. mąki, 1/2 szkl. wody i 1/2 ł soli.




Rozgrzewamy olej na patelni, maczamy każdy szaszłyk w cieście i smażymy kilka minut na każdej stronie. 
Podajemy z sosem do maczania: 1 Ł sosu sojowego, 1 Ł octu ryżowego, siekany szczypior.




My zjedliśmy szaszłyki z ryżem i domowej roboty piklami: kimchi bok choy, imbirem beni shoga i takuanem. Swoją drogą, po kilku pierwszych kęsach mąż wyraził opinię, że chodzenie do restauracji straciło sens, skoro w domu jadamy takie dobre rzeczy. Z jednej strony bardzo mnie cieszy, że smakuje mu moje gotowanie, ale z drugiej strony źle to wróży dla mojego odpoczynku od garów i nakarmienia nas poza domem, sesese........ *^o^*




Jeszcze anegdota z Koreańskiego Festiwalu - w jednej z kolejek za nami stało starsze małżeństwo, które głośno i dobitnie komentowało kuchnię koreańską. Pani w pewnym momencie powiedziała tonem znawcy "To ich jedzenie nie ma żadnego smaku! Dlatego oni wszystko doprawiają tymi sosami!...." *^W^*
Uwielbiam takie opinie, wygłaszane czy inni chcą tego słuchać czy nie...... Zastanawiam się, po co oni w ogóle przyszli na ten Festiwal, zamiast zostać w domu i jeść schabowe na sobotni obiad?........

Acha, ponieważ mąż zapostulował, że napisałam o Festiwalu i nie dałam żadnego zdjęcia pokazującego ten Festiwal, to nadrabiam zaległości. Nie to, żeby było co pokazywać, bo same kolejki do stoisk z jedzeniem, ale to Robert robił zdjęcia... ^^*~~



 

 
***

Teraz przenosimy się do Tajlandii. 
Potrawa równie prosta i równie pyszna! Lubicie szpinak? My bardzo! Oczywiście nie mówię o rozmrożonej siekanej brei, ale o jędrnych liściach, które jadamy i na surowo w sałatkach i na ciepło, szybko przesmażone z czosnkiem. 
Szpinak po tajsku ma charakter, jest ostry, pachnący czosnkiem i przyprawami. Wymaga szybkiego smażenia na dużym ogniu, to klasyczny stir-fry.

Wielką garść świeżego szpinaku (mocno się skurczy) płuczemy, odcinamy korzonki.
Przygotowujemy składniki do wrzucania na patelnię:
- siekamy na plasterki 4 duże ząbki czosnku i 1 zielone lub czerwone chilli
- robimy sos - mieszamy: 1/4 szkl. bulionu, 2 Ł sosu ostrygowego, 1 Ł sosu rybnego, 1 Ł mirinu lub chińskiego wina do gotowania lub sherry, 1 ł brązowego cukru
Rozgrzewamy w woku albo na patelni 2 Ł oleju, wrzucamy czosnek i chilli, i smażymy na dużym ogniu ok. 1 minuty mieszając.
Dorzucamy szpinak i smażymy ok. 30 sekund mieszając, aż pokryje się olejem i przyprawami.
Dolewamy sos. Smażymy całość ok. 3 minut, mieszając (w końcu to stir fry, prawda? ^^*~~).






Wykładamy gotowy szpinak na ciepły ryż, doprawiamy sokiem z cytryny, olejem sezamowym i siekanymi orzeszkami ziemnymi. My zjedliśmy go z czarnym ryżem i smażonymi grzybami shitake i boczniakami. Smacznego!

Sunday, June 12, 2016

Zimna sobota

Ostatni raz na rowerze jeździłam dwa lata temu. Dlatego propozycję pojechania w sobotę do miasta na rowerach przyjęłam z umiarkowanym entuzjazmem, ale żeby nie było, że jestem nudziarą i nie można ze mną spędzać czasu w ruchu zgodziłam się. Wypożyczyliśmy rowery miejskie (mogłyby być w lepszym stanie technicznym i w ogóle cały ten system mógłby lepiej działać, c'nie?...) i pomknęliśmy jak (kulawe) strzały do parku Agrykola. Oczywiście jak się spodziewałam, spuchłam w połowie podjazdu pod ulicę Belwederską i musiałam zsiąść z roweru i podprowadzić go na górę, dysząc jak lokomotywa!... Robert dzielnie wjechał. *^v^*
Last time I was riding a bike two years ago. That's why I wasn't very happy to take a bike to the city on Saturday, but I didn't want to seem like a party pooper so I agreed. We rented the city bikes and rode to Agrykola Park. Of course as I expected I couldn't ride up the steep street just before our destination and I had to walk with a bicycle huffing and puffing like a sick locomotive!... Robert was able to ride all the way up of course. *^v^*




A po cóż na tę Agrykolę pojechaliśmy? Bo jak co roku od pięciu lat odbywał się tam Festiwal Kultury Koreańskiej. Była scena koncertowa, były stoiska różnych koreańskich firm (np.: Samsung czy LG), ale przyznaję od razu, że nas interesowało przede wszystkim jedzenie! ^^*~~
Kilka koreańskich restauracji wystawiło swoje stoiska i najedliśmy się różnych pyszności. Niestety nie mam zdjęć, bo odbywało się to tak, że stawaliśmy w kolejce do danej knajpy, jedząc w trakcie stania to co kupiliśmy w poprzednim miejscu. Odkryliśmy nowe fajne danie, którego wcześniej nie znaliśmy (pokażę na blogu za kilka dni, jest pyszne i łatwe do zrobienia!), uzupełniliśmy zapas koreańskiej sake i nawet udało nam się załapać na lody! To znaczy, kiedy po odstaniu w kolejce doszliśmy do lady nie było już lodów z zieloną herbatą, Robertowi udało się kupić ostatnie lody truskawkowe, a ja miałam do wyboru różne rodzaje lodów z pastą ze słodkiej fasoli, mało kto to kupował, dziwne... Ja bardzo lubię ten smak! *^v^*
Why did we go there? Because for the fifth time this year there was a Korean Culture Festival there. There was a stage, some Korean companies's stalls and several food stalls! We ate a lot but I don't have any photos for you because we while were standing in the queue for the following stall we ate what we bought in the previous one. We discovered a new great dish which I'll share with you soon because it's very easy and tasty! We bought some Korean sake and managed to get some ice cream. I mean, Robert managed to buy the last one strawberry flavoured, I chose sweet bean paste flavour and they had a lot left of these ones. *^v^*




Potem poszliśmy odsapnąć nad stawem i Robert złapał na zdjęciach "artystę przy pracy".  *^-^*
Then we went to sit at the pond and Robert took some photos of the "artist at work". *^-^*






Niestety nie posiedzieliśmy długo bo strasznie tam wiało!... W ogóle pogoda w sobotę była dziwna, bardzo ciepłe słońce i super mroźny wiatr, chciałam założyć skończoną właśnie letnią sukienkę ale potem cieszyłam się, że zmieniłam zdanie! (w zeszłym roku na Festiwalu był upał) Raz dwa skończyłam obrazek i zarządziłam przenosiny do kawiarni na coś ciepłego i coś słodkiego. Poszliśmy sobie spacerkiem do Cupcake Corner na Placu Konstytucji, które o dziwo miało niezły wybór babeczek! (kiedyś pisałam o tym, jak w piątek o 18:00 były smętne resztki i musiałyśmy się z przyjaciółką przenieść do innej kawiarni... No, ale może jednak przygotowali się na to, że w sobotę ludzie zechcą wyjść do kawiarni po obiedzie. ^^)
Unfortunately we couldn't stay there for long because it was sooo windy!... The weather was strange, there was a warm sun and freezing wind, I wanted to wear the Summer dress I finished sewing but then I was glad I didn't! (last year at that time was a hot weather) I finished painting quickly and decided to go to the cafe for something sweet and something warm to drink. We chose Cupcake Corner and had some really good cupcakes and coffee and tea.




I taka to była nasza sobota. A jeszcze na kolację mąż zrobił przepyszny tajski szpinak, pokażę Wam niebawem, bo takimi daniami trzeba się dzielić! *^v^*
That's how our Saturday looked like. For dinner Robert made us some Thai spinach and it was delicious, I'll share it with you soon! *^v^*


I jeszcze ciekawostka - ostatnio w Leclercu trafiłam na siewki azjatyckich sałat/ziół, opisane jako "Sakura Mix"... Moje wprawne oko wyłowiło... shiso purpurowe!!! Za 4 zł kupiłam kubeczek siewek, które rozsadziłam do ziemi i teraz ciekawa jestem, czy się przyjmą i czy będą rosnąć. 
And one more interesting thing - recently I bought some purple shiso seedlings in the supermarket, didn't expect it at all here in Poland. I bought it and replanted into the soil, I hope it'll grow into normal plants.




***

Kartki z codziennika.
Daily journal pages from last week.











Próbuję też swoich sił w obrazkach akwarelami.
Watercolour picture.

"Sosna", Hahnemuhle Nostalgie, 190gsm, 14,8 cm x 21 cm (A5)