Monday, July 22, 2024

To koniec!...

REMONTOWO - remont oficjalnie zakończony! *^V^* 

 

 

W zeszły czwartek spotkaliśmy się w naszym mieszkaniu z panem koordynatorem i pierwszy raz obejrzeliśmy w praktyce to wszystko co wybieraliśmy prawie rok temu na zdjęciach i pojedynczych próbnikach - kolory ścian, kafle, podłogę drewnianą, wyposażenie łazienki, drzwi, listwy przypodłogowe, włączniki świateł. I wiecie co? Okazuje się, że w zasadzie dokonaliśmy świetnych wyborów! *^O^*~~~

 

 

 

Jestem szczególnie zadowolona z koloru ścian w sypialni (i sposobu, w jaki ekipa połączyła ten kolor z białym sufitem), z okien o odważnym kolorze ram innym niż biały, z szalonej strukturalnej ściany w salonie, z pięknych parapetów, z obłędnych kafli w łazience (które nie były w naszym pakiecie cenowym i trzeba było dopłacić, ale nie żałuję!). Jest inaczej niż "bezpieczne beże lub biel, która w razie sprzedaży czy wynajmu będzie każdemu pasowała", nie robiliśmy tego mieszkania "dla nas ale na wszelki wypadek neutralnie", jest dokładnie pod nasz gust. Nie do końca jestem zadowolona z drewnianej podłogi - dębowe panele na próbnikach wydawały się najbardziej jasnobiałe w stosunku do innych bardziej żółtych próbników, a teraz w mieszkaniu trochę mnie ten odcień denerwuje, ale może tak mi się tylko wydaje, kiedy jeszcze nie ma mebli. Kafle w kuchni na pasie roboczym pamiętałam jako bardziej rude niż są teraz już na ścianie, ale może to dobrze, bo lepiej będą pasowały do blatu i szafek, zobaczymy po zamontowaniu mebli kuchennych. Drobiazgi, z którymi dam radę żyć, a pewnie z czasem nie będę ich zauważać. 

 



 

Poza tym, jestem bardzo zadowolona. Podczas odbioru remontu znaleźliśmy dwa miejsca, w których na projekcie były gniazda elektryczne a w mieszkaniu ich nie było - gniazdo na balkonie zostanie dodane bez problemu, bo przewody są wyprowadzone, natomiast gniazda z kuchni pod oknem pojawią się na blacie szafki zamiast na ścianie. Problem rozwiązany. ^^*~~ Zresztą, w razie czego mamy na ten remont trzyletnią gwarancję.

 


 

Mamy dużo szczęścia, że zarówno w obecnej okolicy, jak i w tej, do której się przeprowadzamy, jest bardzo zielono i są blisko duże parki, osiedla są zadbane, jest dużo sklepów i usług, świetna komunikacja z każdym kierunkiem miasta (teraz będzie nawet lepiej bo do autobusów i metra dojdzie nam tramwaj). A taki będę miała widok z kuchennego okna podczas robienia  porannej kawy. Po wielu latach mieszkania na parterze wracam na ósme piętro! *^0^*




29-go lipca ekipa wraca z montażem kuchni, mebli łazienkowych i pawlacza, podobno zajmie im to tydzień czasu, więc teoretycznie 5 sierpnia możemy się przeprowadzać. Planujemy wynająć ekipę do przewiezienia naszych rzeczy, a może nawet do częściowego spakowania nas (rozpakujemy się już sami). Potem czeka nas kupowanie i skręcanie mebli, i urządzanie się na nowym miejscu, jeszcze sporo jest do zaplanowania, chociaż część mebli już mamy/są wybrane. Teraz sporo zamieszania przed nami, już nie mogę się doczekać przeprowadzki!!! ^^*~~

Pozdrawiam serdecznie, miłego tygodnia i do następnego wpisu!


Monday, July 15, 2024

Nie mam głowy do niczego...

Nie mam głowy do niczego, ale o tym poniżej...
 
 

 
W zeszłym tygodniu byłam na tatuażu (chodzę teraz do White Rat Tattoo na Lwowskiej, bardzo polecam to miejsce, jest czysto i profesjonalnie), uzupełniałyśmy spodnią część lewej ręki i oprócz niezapominajek i kamelii przybyła mi piękna pszczoła! *^0^*~~~ Na razie wszystko jest spuchnięte i obolałe, ale za kilka dni powinno być już wygojone (oczywiście całkowity proces gojenia trwa około miesiąca). Przy okazji, macie porównanie jak wygląda świeży tatuaż tuż po zrobieniu a taki porządnie zagojony - kolory robią się bardziej stłumione i niestety nie ma na to sposobu, bo tak zachowuje się ludzka skóra.




REMONTOWO - w zeszły piątek przyjechało zamówione w Euro agd. Mieli być w godzinach 9:00-11:00, rano przyszedł sms, że będą w godzinach 9:00-13:00... W końcu udało im się przybyć około 12:00, wnieśli wszystko i git, ale... Według ich własnych zasad dostawcy mają obowiązek po pierwsze, otworzyć wszystkie pudła, żeby klient mógł sprawdzić, czy np.: piekarnik nie przyjechał ze stłuczonymi drzwiami (co z tego, że pudła są w idealnym stanie, może błąd nastąpił już w fabryce na etapie pakowania wyprodukowanych sprzętów?...), a po drugie, zabrać wszystkie puste pudła ze sobą. Z obydwu tych obowiązków próbowali się wyślizgać, tłumacząc, że przecież klient ma 2 tygodnie na złożenie reklamacji, gdyby po otwarciu opakować okazało się, że coś jest nie tak z agd. Ale my nie będziemy montować tych sprzętów jeszcze przez około 3 tygodnie, więc nie było mowy, żebyśmy odpuścili sprawdzenie! W końcu nasz koordynator od remontu ich docisnął, wszystko zostało otwarte i sprawdzone, a pudła zabrane. *^V^* 

Jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, czyli jeśli szklarz wróci z urlopu i wklei nam lustro w łazience, to w tym tygodniu w czwartek odbieramy skończony remont główny, trzymajcie kciuki! ^^*~~ W przyszłym tygodniu będę mogła Wam pokazać pierwsze migawki z nowego mieszkania, nie mogę się doczekać, bo sama jeszcze nic na żywo nie widziałam!.... (nie liczę widoku z kwietnia, kiedy były tylko wylewki, zeskrobane ściany, dziury na wylot i kafle łazienkowe ustawione w pudłach w sypialni.) Montaż kuchni, mebli łazienkowych i pawlacza w przedpokoju przewidziany jest na początek sierpnia, do tego czasu będziemy już mieć klucze, więc będziemy mogli już zacząć kupować meble do sypialni, zajmiemy się też półkami na książki do pracowni - mamy dębowe półki, które kiedyś zrobił mój tata, trzeba je przeszlifować i pomalować, i z powrotem zamontować na ścianie.

Poza tym, chociaż to wcale nie jest remontowo... Chciałam tylko powiedzieć, że ten czas teraz, na około miesiąc przed przeprowadzką jest dla mnie najtrudniejszy.  Do tej pory żyłam moją codziennością, okazyjnie zwracając uwagę ku pracom remontowym, kiedy trzeba było podpisać umowę, przelać pieniądze, coś załatwić w spółdzielni, podjąć pojedynczą decyzję dotyczącą wyboru kolorów czy jakichś rozwiązań w mieszkaniu, poza tym skupiałam się na normalnym życiu. Ale teraz.... 

Coś mi się przestawiło w głowie, gdy zostało już tak mało czasu do końca remontu, i nagle zaczęłam żyć w przyszłości! Ja już TAM mieszkam, głową, myślę o przeprowadzce, urządzam tamtą przestrzeń, planuję, przestawiam, wybieram meble, myślę co gdzie poukładam, co trzeba kupić... Myślę o tym, jak zorganizować pakowanie, przeprowadzkę, już czuję się przytłoczona kolejnymi krokami - sprzątaniem tego co zostanie, zorganizowaniem remontu łazienki i przygotowaniami do wynajmu. Tak jakby ten czas tutaj w obecnym mieszkaniu, każdy dzień lipca, już nie był ważny! Bardzo źle się z tym czuję. Zaczęliśmy chodzić spać bardzo późno, więc o wczesnym wstawaniu mogę pomarzyć, budzik dzwoni o 8:00 a ja go wyłączam i idę dalej spać... Dobrze, że chociaż wróciłam do jeżdżenia na rowerze i dwa, trzy razy w tygodniu robię po 10 km. Nie mam głowy do niczego...

Tak to sobie tu zostawię na pamiątkę tego czasu przedprzeprowadzkowego.

GENEALOGICZNIE - wciąż czekamy na aktualizację naszych wyników DNA i z tego co wiem, bardzo dużo ludzi czeka. Natomiast znalazłam fajny serwis online, który pokazuje zdjęcia map Warszawy w różnych okresach historycznych i znalazłam tam nieistniejącą już ulicę Wesołą 12 w dzielnicy Czyste (obecnie część warszawskiej Woli), na której mieszkali moi pradziadkowie Władysław i Anna Kujawa, tam urodziła się i mieszkała moja babcia Irena i jej rodzeństwo. Gwiazdką zaznaczyłam ich dom, jak widać istniał w 1936 roku (na zdjęciach miasta z 1945 są tylko ruiny po domach...). Tuż po wojnie ta część Warszawy została przebudowana i ulica Wesoła zniknęła z mapy. W 1976 już stały tam bloki, które zresztą stoją do dziś. Pradziadek Władysław zmarł w 1945 roku, ciekawe, co się działo z prababcią, bo żyła do 1955. Może zamieszkała z którymś z dzieci? Moi dziadkowie już wtedy mieszkali w Ursusie pod Warszawą, w jednopokojowym mieszkaniu komunalnym.




Zbliżamy się do końca remontu a wszyscy wiemy, co to oznacza!.... 

Lada dzień wyniesiemy lustro z piwnicy do salonu, i wtedy będę mogła się przekopać przez piwnicę w poszukiwaniu torby z papierami po rodzicach, które tam upchnęłam w 2019 roku. Może dowiem się jakichś nowych faktów! ^^*~~ Na razie doszukałam się nowej gałęzi przodków herbowych, którą udało mi się udokumentować do ok. 1330 r. Trafiłam też na serwis online, który zbiera informacje właśnie o polskiej szlachcie i mam nadzieję na nowe informacje o mojej rodzinie. *^o^*




Tyle na dzisiaj, w tym tygodniu zamierzam podjąć kolejną próbę wyrwania się z błędnego koła nicnierobienia i myślenia tylko o nadchodzącej przeprowadzce, a czy mi się to uda, zobaczymy! Na razie poszło nieźle, bo w poniedziałek wstałam o 7:30 - nie z własnej woli, tylko dlatego, że od 8:00 miało nie być wody do południa, więc trzeba było skorzystać z toalety i łazienki..., a skoro już wstałam to poszłam po śniadanie do piekarni! A potem zajrzałam do biblioteki bo zachciało mi się papierowych książek, dam znać czy fajnie się czyta panią Olczak-Ronikier, dla mnie to pierwsze spotkanie z tą autorką.

 


 

Trzymajcie się chłodno, pijcie dużo wody i jedzcie arbuzy i makaron na zimno. *^v^* Do usłyszenia następnym razem!



Monday, July 01, 2024

Wymarzyłam sobie lodówkę...


 

REMONTOWO - wymarzyłam sobie lodówkę.

Kiedy zwiedzaliśmy w Japonii sklepy z AGD, to zachwyciłam się japońskimi lodówkami - funkcjonalne wnętrza pełne ciekawych rozwiązań, szerokie dwustopniowe szuflady zamrażarek. Znalazłam taką lodówkę tu w Polsce - 83 cm szerokości Toshiba, częściowo drzwiczki, częściowo szuflady. Ta lodówka czekała na mnie ponad rok od kiedy zdecydowaliśmy się na zrobienie remontu, niestety nie dało by rady zmieścić ją w naszym obecnym mieszkaniu, ale w tym nowym jak najbardziej! Najpierw kilka miesięcy temu zniknęła za sklepów jej stalowa wersja, ale wciąż można było kupić taką z czarnymi szklanymi drzwiami. Jeszcze w piątek oglądałam ją na stronie EuroAgdRtv, a kiedy w sobotę usiedliśmy do zrobienia zakupów sprzętów agd, to..... nie uwierzycie!!! Mojej wymarzonej lodówki nie było!!!

Została wycofana lub się wyprzedała, dowiedziałam się, że Toshiba zamknęła fabrykę w Polsce i chyba znika z naszego rynku, na stronie firmy zostały jakieś smętne resztki oferowanych sprzętów... Jakikolwiek nie byłby tego powód, moja lodówka odpłynęła w niebyt...

Cóż, nie był to moment na załamywanie rąk tylko trzeba było wybrać inny model, co na szczęście się udało, i chyba nawet trafi do nas sprzęt z bardziej funkcjonalnymi rozwiązaniami! ^^*~~ Całą sobotę wybieraliśmy pozostałe agd, część mieliśmy upatrzoną od dawna (płytę, piekarnik), niektóre modele okazały się już niedostępne (piekarnik!...) więc trzeba było wybrać coś innego, na jeden sprzęt namówił mnie mąż kusząc fikuśnościami w funkcjonalności (wciąż piekarnik *^o^*), części sprzętów nigdy nie mieliśmy i trzeba było wybrać po omacku (zmywarka, suszarka). Wszystko przyjedzie do mieszkania 12 lipca, gdzie będzie czekać 2 tygodnie na montaż mebli kuchennych i łazienkowych i wstawienie na odpowiednie miejsca. *^V^* Oficjalny zaplanowany koniec remontu to 17 lipca, potem z końcem lipca montaż mebli i agd, a przeprowadzka na początku sierpnia, taki jest plan!

 


 

Trafiłam na informację, że My Heritage dopracowuje i przelicza swoje wyniki badań DNA, i zaczynają one lepiej oddawać rzeczywiste pochodzenie Polaków - znikają dopisane wielu ludziom Bałkany, za to grupy etniczne lepiej odpowiadają terenom naszego kraju. Zobaczymy, na mojej stronie od kilku dni mam informację, że "Już wkrótce nowe ulepszone przybliżone wyniki pochodzenia etnicznego." tak więc czekamy czy zostaną mi te Bałkany, czy znajdą coś zupełnie nowego! *^w^* 

Za to grzebiąc w archiwach znalazłam przodków herbowych!!!.... *^O^*~~~ Znalazłam przodków w prostej linii od pradziadka ze strony mojego taty sięgając do roku około 1390!... Ale to nic, w jednej bocznej linii doszłam do roku 1190, tam są takie osoby jak Wyszęta z Łodzi, wojewoda poznański Przedpełk, Bodzęta, kasztelan bniński Mirosław, Wezenborg z Grodziska, wszyscy oni herbu Łodzia, a po drodze trafia się cały herbarz szlachty polskiej. *^v^* To są zalety szlachty, że zachowały się dokumenty, zapisy, daty i nazwiska, w zwyczajnych chłopskich częściach rodziny już nie jest tak fajnie, bo mam wiele braków w informacjach, ech... Ale wciąż nie przestaje być to dla mnie świetną rozrywką.

 


 

W zeszłym tygodniu niewiele się działo, cieszyliśmy się piękną pogodą, jedliśmy chłodniki a w niedzielę pojechaliśmy z przyjaciółmi do Otwocka na pizzę. W tym ma być chłodniej, chociaż na razie tego nie zauważyłam, wciąż jest tak samo duszno jak było, tylko nie ma słońca... Pod koniec tygodnia zapowiada się z kolei spotkanie z odnalezioną po latach rodziną mojego męża, której część wyemigrowała do USA. Odezwali się do polskiej rodziny ok. 25 lat temu i od tamtej pory regularnie piszą listy i już dwa razy nas odwiedzili, w tym roku znowu przyjeżdżają odbyć sentymentalną wycieczkę. ^^*~~ 

 


 

Uprzejmie proszę o kciuki, żeby nasz zamówiony sprzęt okazał się nieuszkodzony i bezawaryjny, i w ogóle o kciuki za finał remontu. Przed nami powoli zaczyna się malować obraz pakowania całego dobytku... *^0^*

Pozdrawiam serdecznie i do następnego wpisu!

Monday, June 24, 2024

Korzenie

 

 

W zeszłą sobotę jak co roku wybraliśmy się na japoński festiwal przy Domu Kultury Służew nad Dolinką. Trochę się martwiłam, czy to się w ogóle uda, bo od rana grzmiało i nawet padał deszcz, ale na szczęście burza rozdzieliła się nad Warszawą na dwie części i już o 12:00 było piękne słońce! W tym roku na festiwalu było jeszcze więcej atrakcji, stoisk z jedzeniem, występów, sklepików z towarami wszelakimi związanymi z kulturą Japonii, i tak trzymać! *^V^* Kupiliśmy takoyaki, onigiri, kurczaka na patyku i rozłożyliśmy na trawie niebieską matę piknikową, po raz kolejny okazało się, że przeniesienie festiwalu z hali Torwar na park dookoła Domu Kultury Służew to był świetny pomysł!

 


 

Za to w tygodniu świętowaliśmy 20-stą rocznicę ślubu. Tyle lat minęło i na serio - nie wiem, kiedy to się stało!!!... Co tylko mnie utwierdza w przekonaniu, że należy żyć tu i teraz, chwilą obecną, a nie rozpamiętywać przeszły krzywdy i martwić się sprawami w przyszłości, na które nie mamy wpływu. ^^*~~ Zanim się obejrzymy, życie przepłynie obok nas!

 


 

A potem odwiedziliśmy teścia na Suwalszczyźnie i udało nam się nawet przekąpać w jeziorze Szelment i nazrywać porzeczek i czereśni. ^^*~~ Mieszkanie we własnym domu daleko od miasta ma swoje plusy dodatnie i plusy ujemne, na pewno wyspałam się w ciszy (nie licząc ujadającego przez całą noc kundla sąsiadów i krów ryczących od świtu do zmierzchu... ^^*~~), uziemiłam łażąc na bosaka po trawie i pływając w jeziorze, najadłam owoców z krzaka. Ale czy chciałabym mieszkać tak daleko od sklepów czy lekarza, uzależniona od samochodu bo wszystko jest kilka kilometrów stamtąd? Nie jestem pewna...

 

 

Korzystając z pamięci teścia uzupełniłam kilka luk w drzewie genealogicznym Roberta, a przy okazji kiedy grzebałam w skanach Geneteki to odnalazłam... pierwszą żonę pradziadka mojego męża, o której jego tata nic nie wiedział!!! *^V^* Znalazłam dwójkę jej dzieci, z czego syn niestety zmarł jako dziecko, ale daty śmierci córki nie znalazłam, więc może gdzieś żyją ciotki i wujowie oraz siostry i bracia mojego męża, o których nikt do tej pory nie słyszał! ^^*~~ 

Dostaliśmy wreszcie wyniki badań naszego DNA! U Roberta bez niespodzianek - 100% Europejczyk z Europy Wschodniej, za to u mnie ciekawostki. Jestem w 37% Bałtką, w 30% Bałkanką, w 23% Europejką Wschodnią, w 5% Irlandką i w 5% Skandynawką!.... Nie znalazła się żadna moja bliska rodzina, ale w dalszej linii okazało się, że mam daleką kuzynkę w Szwecji - mój prapradziadek Jan Kujawa miał siostrę Mariannę, która była prababcią owej Szwedki. ^^*~~ Co z tego wynika? Niewiele, poza poznaniem kilku faktów. Być może znajdą się inne bliskie mi osoby, kiedy więcej ludzi wypełni swoje drzewa genealogiczne i zrobi badania DNA do porównania. 




REMONTOWO - powoli zbliżamy się do finiszu!!! *^O^*~~~ Jeszcze dwa, trzy tygodnie na sam remont, potem montaż kuchni czyli mniej więcej pod koniec lipca będziemy się przeprowadzać. Potem jeszcze chwila i zostaną zamontowane ostatnie meble do łazienki, pawlacz i szafki w przedpokoju. Powinniśmy już myśleć o zakupie AGD (część jest już daaaaawno wybrana).

 


 

Na koniec polecę Wam książkę, którą połknęłam w zeszłym tygodniu - fińska powieść stomatologiczno-genealogiczna, z interesującym obrazem zjawiska szeroko pojętej imigracji. Ciekawa, dobrze napisana, zaskakująca, świetna lektura!

Początek tygodnia nieco pochmurny, ale wracają słoneczne dni i już za moment lipiec! *^0^*  Miłego tygodnia i do następnego wpisu.

Monday, June 10, 2024

Czyli można!

EDIT: do wszystkich, którym czasami moje wpisy wyświetlają się w dziwny sposób z pomieszanym niegramatycznym tekstem - być może Wasze przeglądarki mają włączoną opcję automatycznego tłumaczenia wszystkich stron na język polski i próbują tłumaczyć też strony po polsku, stąd to zamieszanie w tekście. Sprawdźcie ustawienia przeglądarki.

 


 

Rudy już po kuracji i wizycie kontrolnej u weta, stan zapalny wyleczony, teraz kontrola za miesiąc. Na szczęście kotu pasuje karma specjalistyczna, którą od teraz będzie jadł, i już wiem na przyszłość, że jedyną formą leku jaką mogę podać Akiemu z sukcesem w domu jest forma płynna strzykawką bezpośrednio do paszczy (pomijam zastrzyki, bo te tylko u lekarza).

Ta sytuacja wywołała u mnie stare reakcje na stres, ale udało mi się je zauważyć, opanować i skierować myślenie na nowe tory, czyli takie schematy są do przezwyciężenia! *^V^* 

 


 

Kiedyś byłoby tak: kot choruje, więc nerwy, choroba nie jest poważna, ale wymaga leków. Niestety nie da się podać mu antybiotyku w tabletkach - rozgnieciony z przysmakiem wywołuje u niego ślinotok niczym wielka fala w Kanagawa... a włożony w całości jest natychmiast wypluwany, a drugi antybiotyk w syropie podawany strzykawką do pyszczka przez pierwsze dwa dni wywoływał wymioty, więc kolejne nerwy. Karma antystruvitowa sucha wchodzi, ale mokra nie ma mowy, znowu się stresuję, że kot nie je tego co powinien. Kiedyś bym się załamała, odłożyłabym wszystkie aktywności, szczególnie takie jak malowanie czy sport, siedziałabym zadumana i załamywałabym ręce myśląc, co będzie, co będzie... 

 


 

Ale złapałam się tym, zanim wróciłam na tamte tory. Powiedziałam sobie, że trudno - pracujemy z tym co jest. Podajemy antybiotyk po troszku, tym bardziej, że nie jest on paskudny w smaku, kot się oblizuje, po prostu stresuje go podawanie dużej ilości płynu na raz ze strzykawki, przez kolejne dwa dni nie było już wymiotów po podaniu leku, a to było najważniejsze. Co do karmy - będzie dostawać suchą karmę specjalistyczną, bo mu smakuje, a mokrą - ukochanego tuńczyka z bezsmakowym zakwaszaczem moczu w proszku i probiotykami, i wszyscy będą zadowoleni. Rozłożyłam sytuację na elementy, przyjrzałam się, jakie są problemy i jakie ich rozwiązania, wybrałam to co byłam w stanie zrobić i postanowiłam nie biczować się za niemożność osiągnięcia 100%. 

 


 

I powiem Wam, że jestem z siebie dumna, bo nie weszłam w tę sytuację z pozycji bezradnego dziecka, który się boi, płacze i czeka aż ktoś inny załatwi sprawę za niego tylko zachowałam się, jak dorosły człowiek, który rozwiązuje problemy na miarę swoich możliwości. 

 


 

***

Z okazji Dnia Dziecka kupiłam nam czereśnie, ale jeszcze nie polskie, hiszpańskie, i były w porządku, chociaż to jeszcze nie jest TEN smak. Kilka dni później były już nasze polskie! *^v^*

 


 

REMONTOWO - działania w toku, rozmawiałam z koordynatorem i jesteśmy w czasie czyli nie przywidujemy opóźnień. 20 czerwca montują parkiet, kończymy część zasadniczą remontu według umowy w pierwszym tygodniu lipca, następnie wchodzi ekipa montująca kuchnię i meble w łazience i przedpokoju. *^V^*


Dużo ostatnio jemy japońskiego jedzenia. Kupiliśmy kawałek pięknej marmurkowej wołowiny ribeye pokrojonej w cienkie plastry i zrobiłam z niej najlepszy gyudon, jaki jedliśmy!... Mamy też piękną wołowinę i jagnięcinę w cieniutkich plasterkach, będą w sam raz do sukiyaki albo nabe w jakiś chłodniejszy deszczowy dzień, a takie się zapowiadają na ten tydzień. ^^*~~




A takie piękne ptaki znajdują się na bloku w mojej okolicy! Więcej o ursynowskich muralach można przeczytać tutaj. Trzymajcie się ciepło i do następnego wpisu!




Monday, May 27, 2024

Jestem II

Na początku praca nad moim drzewem genealogicznym była świetną zabawą, ale szybko stała się materiałem do zastanowienia się nad moimi korzeniami i jak one mogły wpłynąć na moje życie.

 


 

No bo na przykład:  rodzina mojego dziadka Jana do ósmego pokolenia wstecz żyła na tym samym terenie - okolice Słomczyna i Karczewa czyli dwa brzegi Wisły, a od czwartego pokolenia rodzina osiadła już wyłącznie na lewym brzegu rzeki, zasiedlając Słomczyn, Gassy, Łęg, Podłęcze. Mój pradziadek Andrzej Żelazko miał dziesięciohektarowe gospodarstwo i szóstkę dzieci (jedna córka zmarła w dzieciństwie). W papierach znalazłam jego testament, w którym zapisuje on tę ziemię synowi Władysławowi i córce Cecylii, a ci są zobowiązani do wypłacenia odpowiedniej sumy pieniędzy pozostałym dwóm synom, Stanisławowi i Janowi (to mój dziadek). Córka Marianna dostała już wcześniej od ojca kwotę pieniędzy o wartości trzech hektarów, zapewne w wianie gdy szła za mąż za gospodarza z pobliskiego Konstancina. Wiadomo, 10 hektarów to nie jest dużo, kilka osób nie mogło się tym rozsądnie podzielić, żeby dało się wyżyć z uprawy ziemi, nic nie wiem o losach Stanisława, ale mój dziadek Jan nie pozostał na podwarszawskiej wsi tylko wyjechał do Warszawy, wykształcił się i pracował potem w Ministerstwie Spraw Zagranicznych. 

 


 

Czy zrobił to bo chciał wyjechać ze wsi, chciał innego życia niż jego przodkowie? Czy po prostu musiał inaczej zaplanować swoją przyszłość, bo decyzją jego ojca w spadku mógł dostać gotówkę a nie ziemię, która przypadła dwojgu najstarszych dzieci? I jak to się stało, że wszyscy jego przodkowie przez wiele pokoleń żenili się po sąsiedzku i zasiedlali tereny bliskich sobie wsi na południe od Warszawy, a on ożenił się z dziewczyną z - no właśnie, skąd? Z warszawskiej Woli, której ród pochodził z okolic Nasielska i Psucina, czyli od Warszawy na północ.

 


 

Przodkowie mojej babci Ireny do ósmego pokolenia wstecz zasiedlali tereny na linii Płock-Nasielsk, ze wskazaniem na okolice gminy Pomiechowo, to byli gospodarze, leśnicy, młynarze. I nagle pradziadkowie przerywają schemat pozostania na gospodarstwie i przenoszą się na warszawską Wolę, a babcia wychodzi za mąż za Jana, z którym mieszka w mieszkaniu komunalnym w Ursusie (podwarszawska wieś, obecnie dzielnica Warszawy, mieszkała zresztą tam do końca swojego życia, w jednopokojowym mieszkaniu ogrzewanym piecem kaflowym i z kuchnią węglową... Na szczęście była bieżąca woda i kanalizacja!). Zmienia się też schemat ilości potomstwa, dla wcześniejszych pokoleń było normalnym, że rodziło się tych dzieci mnóstwo, dziadek Jan był jednym z szóstki, babcia Irena - jedną z siódemki, ale oni mieli tylko jednego syna (mojego tatę) i córkę, która urodziła się martwa, o więcej dzieci się nie starali. 

 

Dziadek Jan i babcia Irena na ślubie moich rodziców, 02 lutego 1974 r.

 

Albo dziadek Wincenty, ojciec mojej mamy - niewiele o nim wiem, niewiele znalazłam, mam jedno niewyraźne zdjęcie, prawdopodobnie jego przodkowie mieszkali na terenach dzisiejszego Służewa i Imielina (które wtedy były podwarszawskimi wsiami, teraz są jej dzielnicami). Ale ciekawa jest sytuacja jego ojca Franciszka - według moich informacji wziął za żonę dziewczynę, która najpierw urodziła trójkę nieślubnych dzieci w trzech różnych podwarszawskich wsiach... Pytałam w rodzinie i nikt nic nie wie o pochodzeniu dziadka, o jego rodzicach, wręcz panuje przekonanie, że był on sierotą, tak jakby to był temat nieporuszany, moja mama i jej rodzeństwo nie znali swoich dziadków! 

Czyżby dziadek Wincenty wstydził się swoich rodziców, więc postanowił usunąć ich ze swojej historii? Może to była historia wielkiej miłości, której nikt poza ich dwójką nie potrafił zrozumieć, a wszyscy postrzegali to jako mezalians, nawet ich własny syn?... Jak to wpłynęło na jego życie? Tak jak pisałam, niewiele wiem o dziadku - zawsze był daleko, był tym srogim starszym panem, który nie poświęcał swoim licznym wnukom w zasadzie żadnej uwagi (w przeciwieństwie do dziadka Jana, którego byłam oczkiem w głowie! ^^*~~). Słyszałam, że jego małżeństwo z babcią Marianną było aranżowane, mieli kawałek ziemi, osiemnaścioro dzieci (do dorosłości dożyła dziesiątka) i dwuizbowy dom na ursynowskim Imielinie (ulica na której mieszkali została przebudowana w latach 70-tych i wtedy dziadkowie dostali mieszkanie na Służewiu na nowo wybudowanym osiedlu). 

 

Babcia Marianna i babcia Irena na ślubie moich rodziców, 02 lutego 1974 r.
 

Mój tata wychowywał się w mieście, z rodzicami - wiecznie nieobecnym bo pracującym w biurze, dość zasadniczym i wymagającym ojcem i zajmującą się domem i rozpieszczającą go matką. Widzieliście niedawno przeze mnie wspomniany serial "Wojna domowa"? To taki był dom moich dziadków ze strony taty. *^v^*  W jaki sposób taki dom go ukształtował? Jakie traumy z dzieciństwa wyniósł do dorosłości? 

Moja mama pojawiła się gdzieś w środku osiemnaściorga rodzeństwa w domu ubogiego rolnika, a środkowe dzieci podobno często mają syndrom braku uwagi - nie są najstarsze więc nie na nich rodzice opierają pomoc w opiece nad młodszymi dziećmi czy pracami w domu, nie są też najmłodsze, więc nie są tymi maluchami wymagającymi opieki, które skupiają na sobie uwagę dorosłych czy rodzeństwa. Przechodzą przez dzieciństwo niewidoczne. Z opowieści rodzinnych wiem, że moja mama często unikała prac domowych czy pomagania w polu zaszywając się z książką w ogródku, i jakoś uchodziło jej to na sucho, było więcej starszych dzieci do pomocy. Jak taki dom ją ukształtował i wyposażył do dorosłego życia?

Te dwa światy w pewnym momencie się spotkały i stworzyły rodzinę. Co niosę ze sobą jako dar od przodków? Jakie mocne strony a jakie traumy? Teraz jest bardzo popularne przepracowywać swoje traumy z dzieciństwa, a ja w ramach posyłania mojej uwagi w kierunku pozytywów chciałabym się mocno skupić na darach, na zasobach, żeby umieć je dostrzec i wzmocnić.

 


 

Dziadek Jan był poważnym panem z Ministerstwa, podobno kiedy się urodziłam powiedział "e tam, córka...." ale kiedy mnie zobaczył to oszalał na moim punkcie i to on był moim pierwszym towarzyszem szalonych zabaw w świecie wyobraźni, miał milion pomysłów i potrafił z kawałka papieru wyczarować maski i przebrania, niestety odszedł kiedy miałam 5 lat. Biorę od niego kreatywność i entuzjazm działania.

Babcia Irena była najcieplejszą osobą jaką spotkałam, gotowała pyszne potrawy, uprawiała warzywa i owoce w przydomowym ogródku i nauczyła mnie szyć na maszynie, biorę od niej tworzenie rzeczywistości własnymi rękoma.

Dziadek Wincenty był zawsze na dystans, nie bardzo go poznałam bo trudno było być z nim blisko, ale wiem, że miał małe gospodarstwo i ciężko pracował na roli, żeby wyżywić wielką rodzinę, biorę od niego pracowitość.

Babcię Mariannę pamiętam jako malutką zgarbioną osóbkę, która nigdy nikogo nie wypuściła z domu głodnego, biorę od niej karmienie moich bliskich pysznym jedzeniem.

Mój tata Zygmunt był trochę szalony, nad życie kochał mnie, morze i jazz, grał nawet amatorsko w zespole jazzowym na pianinie. Był też osobą, która dużo potrafiła stworzyć własnymi rękami, lubił gotować i piec, i miał rękę do roślin. Biorę od niego entuzjazm do muzyki i miłość do natury.

Moja mama Zofia w trudnych czasach potrafiła zadbać o finansową integralność naszego domu, to ona nauczyła mnie "najpierw rachunki, potem inne wydatki" (ze wstydem przyznaję, że nie od początku mojego samodzielnego dorosłego życia trzymałam się tej zasady...), i od kiedy pamiętam zawsze widziałam ją z drutami w rękach. Biorę od niej zaradność życiową i myślenie o trwałych podstawach codzienności.




Czy moi przodkowie mieli tylko zalety? Oczywiście, że nie! Szczególnie rodzicom miałabym do wypunktowania wiele rzeczy..., i sporo z tego przepracowałam już jako dorosła osoba na terapii. Ale jeśli tkwimy w stanie myślowym ofiary, to nie jesteśmy w stanie cieszyć się życiem i iść do przodu.




Nowy tydzień a my zaczynamy dwutygodniową terapię zapalenia pęcherza u Akiego... Trzymajcie kciuki, żeby mi się udawało podawać mu leki bez dramy. *^W^* Miłego tygodnia!

Monday, May 20, 2024

Jarmark Kultury Urzecza i pierwsze truskawki

 Są już polskie truskawki, jadłyście? *^O^*~~~



 

Przez całe trzy poprzednie tygodnie działy się rzeczy normalnożyciowe, ale nic takiego o czym warto by pisać na blogu, na przykład jeździłam na cmentarze w poszukiwaniu grobów rodziny - na nagrobkach często można znaleźć dużo informacji o datach urodzin, zgonu, nazwiska rodowe, itd, ze zmiennym szczęściem (na Marysinie trafiłam od razu, ale miałam dokładny numer kwatery, za to w Pyrach łaziłam ponad półtorej godziny i nic nie znalazłam... I zanim ktoś zapyta czemu nie zadzwoniłam do zarządu cmentarza i nie dopytałam o szczegóły, od razy odpowiem - dzwoniłam, niestety w Pyrach skatalogowano wyłącznie groby od 1999 roku wzwyż, a mój wujek zmarł dużo wcześniej, więc niestety pozostało mi szukanie per pedes...). I przy okazji nasunął mi się taki wniosek - cmentarze to jedno wielkie targowisko próżności!... Jakich grobów ja się naoglądałam - kamienne groty, kolumnada niczym Koloseum, marmury w najróżniejszych kolorach, imitacja kamiennego koryta rzeki, nawet na kilku nowych grobach zaobserwowałam nową modę literkową - pojedyncze litery odlewane z mosiądzu, obłe i nieregularne. Komu to wszystko służy? Na pewno nie zmarłemu, ale rodzinie pewnie się podoba. *^n^*


Na zdjęciu - wiraszki do łapania ryb


W poprzednią niedzielę wyciągnęliśmy rowery i pojechaliśmy do Konstancina na Jarmark Kultury Urzecza. *^V^* Nie mam zdjęć, bo jak się jedzie na rowerze to nie ma jak pstrykać fotek. Posłuchaliśmy muzyki ludowej, zjedliśmy po misce zarzucajki, kupiliśmy konfitury od Koła Gospodyń Wiejskich i wróciliśmy do domu robiąc sobie przystanek we włoskiej restauracji Maristella na pyszny obiad! Bardzo lubię konstanciński park i żałuję, że nie mieszkamy bliżej, tak w odległości kilku kroków!... 

(Po przeprowadzce będziemy mieszkać jeszcze dalej, ech...) 

{Ale będziemy mieć inny fajny park bardzo blisko! ^^*~~}




Obejrzałam na Netflixie serial "Osiecka" i bardzo mi się podobał. Główną bohaterkę grają dwie aktorki - nastolatkę i studentkę Eliza Rycembel a potem rolę przejmuje Magdalena Popławska, obydwie są świetne! W ogóle obsada jest bardzo dobra a główne postaci sceny kulturalnej tamtych czasów łatwo rozpoznawalne. W tym samym czasie przeczytałam dwie książki biograficzne - "Wniebowzięty. Rzecz o Zdzisławie Maklakiewiczu i jego czasach" Gabriela Michalika i "Zły chłopiec. Bogusław Linda w rozmowie z Magdą Umer", i wniosek mam z tego taki - czy ludzie twórczy: aktorzy, pisarze, muzycy muszą tak topić się w alkoholu, żeby tworzyć? Czy trzeba żyć w takim rozszarpaniu, na dwóch biegunach, żeby być uznanym za geniusza? 

Poza tym, zakończyłam weekend serialem "Wojna domowa", uwielbiam!!! *^V^*

 


 

REMONTOWO się dzieje, w tym tygodniu wizytę w mieszkaniu złoży hydraulik, za którego odwiedziny zapłaciłam 200 zł przelewem (za spuszczenie wody w pionie kaloryferowym) i 500 zł gotówką (za przesunięcie dwóch liczników w łazience o 20 cm). Czekamy też na maila od pani Architekt od Mebli, która ma nam doprojektować szafki do łazienki, do przedpokoju i pawlacz.




W tym tygodniu mam wizytę u fryzjera, poza tym będę trochę jeździć na rowerze, chociaż pedałuję z tempie spacerującego emeryta, ale co tam!... >0< (Tak ostatnio śmigałam, że aż zgubiłam dzwonek, nie wiem kiedy i gdzie!... *^V^*) Męczę też "Boga Imperatora Diuny", przy poprzednim podejściu do tej książki w ogóle utknęłam i porzuciłam ją chyba w 1/3, teraz zostało mi niecałe 100 stron do końca i się nie poddaję, bo przede mną jeszcze dwie (albo cztery, jeśli liczyć nowe dopisane historie) części! I bardzo chciałabym wrócić do malowania, porzuciłam to chwilowo przez to szukanie rodziny, ale najwyższy czas wziąć pędzel w dłoń! 

Miłego tygodnia! *^0^*~~~

Monday, April 29, 2024

Jestem

 


 

Jestem Joanna, córka Zygmunta Jana Żelazko. 

 


 

Wnuczka Jana Żelazko i Ireny z Kujawów. 

 


 

Prawnuczka Władysława Kujawy i Anny z Olszewskich oraz Andrzeja Żelazko i Marianny Wiewióry.

 


 

Praprawnuczka Piotra Olszewskiego i Katarzyny z Karpińskich, Jana Piotra Kujawy i Józefy z Rzeszotarskich, Andrzeja Wiewióry i Katarzyny z Kwiatkowskich oraz Pawła Żelazko i Marianny z Zawadów.

Moimi dalszymi przodkami po stronie dziadka Jana byli Walenty Wiewióra i Rozalia Korytek oraz Franciszek Kwiatkowski i Józefa Pindelska, a także Józef Żelazko z Elżbietą i Marcin Zawada. A dalej za nimi Paweł Wiewióra z Zofią Lichocką, Szymon Korytek z Anną, Jakub Kwiatkowski z Helena Rawską i Marcin Pindelski z Marianną Osuch. I Józef Żelazko z Franciszką Sierpińską oraz Marcin Bogdalski z Katarzyną Olszewską. Ta gałąź rodziny jest udokumentowana do 1783 roku.

A po stronie babci Ireny - Józef Kujawa z Anną Klonowską, Wincenty Rzeszotarski z Klementyną Czachowską, Franciszek Olszewski z Jadwigą Pietrzak oraz Ignacy Karpiński z Józefą Dyrlacz. A za nimi stoją Paweł Kujawa z Franciszką, Jakub Klonowski z Agnieszką Borowską, Rzeszotarski z Józefą Pobodzan, Maciej Czachowski z Teklą Kęsicką, Antoni Olszewski z Apolonią Kostrzewicz, Franciszek Pietrzak z Marianną Ciosek, Maciej Karpiński z Józefą Rączką i Jakub Dyrlacz z Anastazją Woszczyk. Ta gałąź rodziny jest udokumentowana do 1744 roku.

 

Albo inaczej. Jestem Joanna, córka Zofii Marii ze Świderskich.

 


 

Wnuczka Wincentego Świderskiego i Marianny z Pigłowskich.  

Prawnuczka Zygmunta Ignacego Pigłowskiego i Rozalii z Karaluchów oraz Franciszka Świderskiego i Antoniny Pyzy.

Praprawnuczka Józefa Pigłowskiego i Katarzyny Urbańskiej oraz Ksawerego Karalucha i Marianny Kowalskiej.

Moimi dalszymi przodkami po stronie babci Marianny byli Mateusz Urbański i Ludwika Witanowska, Wojciech Karaluch i Maryanna Maciak, Edward Kowalski i Petronela Kowalczyk. A za nimi stoją Roch Witanowski z Katarzyną Bieniendą, Jan Karaluch z Marianną i Feliks Maciak z Barbarą Królak. Ta gałąź rodziny jest udokumentowana do 1746 roku.

O przodkach dziadka Wincentego na razie wiem tyle co nic, wiem gdzie się urodził, znam jego rodziców, podobno miał siostrę, która zmarła młodo, a w ogóle w rodzinie się mówiło, że dziadek był sierotą.




Albo tak - jestem Joanna a moje korzenie tkwią w Urzeczu - Podłęczu, Dębówce, Gassach, Czernidłach, w Słomczynie, Przylocie, Konarach, Krężelu, Sułkowicach, Goździach, Ustanówku i Jazgarzewie.  Także w Psucinie, Pomiechówku, Nasielsku i Wymysłach, Cieślach i Płocku. Rodzina okrążała Warszawę z północy i południa, aż spotkali się w mojej osobie w stolicy.




To nie wygląda tak imponująco w kilku zdaniach, ale kiedy się to przedstawi za pomocą skrzydlanego wykresu, to pokazuje to, czym jest takie drzewo genealogiczne - widać, że za nami stoi szereg osób, które dało nam jakąś cząstkę siebie. Podobno najważniejsze jest nasze siedem pokoleń wstecz bo z tymi przodkami mamy zgodność genetyczną stopniowo malejącą aż do 1%, dalej jest to już zbyt rozmyte, ale wyszukiwanie kolejnych nazwisk jest świetną zabawą!




Od zeszłego tygodnia bawię się wyszukiwaniem członków mojej rodziny i nie mogę przestać!... Chociaż nie mogę pytać bezpośrednio, bo zarówno moi rodzice jak i obydwie pary dziadków już nie żyją, to grzebię w zeskanowanych do Sieci archiwach, pytam żyjącą rodzinę, mam trochę papierów z nazwiskami, datami, miejscami, są obrazy i osoby które wciąż żyją w mojej pamięci, chociaż zupełnie nie umiem ich umiejscowić na drzewie, ale wiem na pewno, że to była rodzina. Powoli docieram do granicy, za którą już nic więcej nie znajdę z komputera w domu i będę musiała ruszyć na poszukiwania w teren - do parafii, do urzędów. W sobotę pojechaliśmy na przykład do Góry Kalwarii do Księgarni Regionalnej na ul Pijarskiej 38, gdzie kupiłam album o mikroregionie Urzecza i o kuchni tych okolic. I coś Wam pokażę!... *^V^*

Być może ktoś pamięta, jak pytałam na blogu, czy znacie danie podawane w domu mojej babci i dziadka, bo nigdy więcej się z nim nie spotkałam w żadnym innym domu - zupa kartoflanka a obok postawiony talerz z makaronem wstążkami suto okraszonymi skwarkami i pokruszonym białym serem. No to patrzcie!!!

 


 

Okazuje się, że skwarki i biały ser na kluskach (tu akurat ziemniaczanych) to potrawa urzecka, zapewne dziadek Jan wyniósł ją z domu rodzinnego w Podłęczu. *^v^*~~~ Urzecze to podwarszawski mikroregion dość odrębny kulturowo, w  XVII w. był tam duży napływ ludności olęderskiej (Fryzja i Niderlandy) i szerokie kontakty z orylami - flisakami trudniącymi się spływem towarów rzeką Wisłą, a to wpłynęło na kulturę, obyczaje, stroje i kuchnię Urzeczan.

 


 

Postanowiliśmy z Robertem pójść o krok dalej i wraz z dostępem do pełnego serwisu na My Heritage wykupiliśmy możliwość zrobienia testów DNA, to nam pokaże bardziej szczegółowo skąd pochodzimy. Testy przyszły pocztą i w tym tygodniu zamierzamy je odesłać a potem będziemy czekać około miesiąca na wyniki.  

 


 

W sobotę odwiedziliśmy też cmentarz w Słomczynie i znaleźliśmy grób siostry mojego dziadka i jej syna, wujka Mietka (którego pamiętam, bo spędzałam u niego w Dębówce wakacje). Te wszystkie nazwiska i daty to niestety tylko suche fakty, zdjęć też mam niewiele bo kiedyś nie robiło się tak dużo zdjęć, być może mogli sobie na to pozwolić miastowi, ale na wsiach raczej się o tym nie myślało. Rozważam szukanie informacji o przodkach w archiwach miejskich, może w starych rocznikach gazet, jakichś kronikach?... Chciałabym się czegoś dowiedzieć, kim byli, może kimś kto zapisał się jakoś w historii? Gdzie dokładnie żyli? Czym się zajmowali? Mam to szczęście, że dokładnie znam dom, gdzie mieszkał mój pradziadek i urodził się mój dziadek i jego rodzeństwo na Podłęczu, wiele lat temu prawie udało nam się tam zamieszkać!... Ale to już stare dzieje, it wasn't meant to be. ^^*~~ 

Mam jeszcze trochę papierów po rodzicach, ale na razie stoją w piwnicy na nowym mieszkaniu, a dostępu do nich broni wielkie lustro i akordeon, spakowane do piwnicy na czas remontu!... *^0^* Muszę cierpliwie poczekać do wakacji, kiedy po przeprowadzce przeniesiemy lustro do mieszkania i wtedy będę mogła pogrzebać w tych papierach. 

Znalezienie tych wszystkich przodków może się wydawać niepotrzebne, to przecież tylko garść nazwisk i dat, większości z nich już przecież dawno nie ma. Ale byli. I świadomość konkretnych nazwisk i miejsc daje mi swego rodzaju uziemienie, rozłożenie rodziny na mapie, jest to uczucie wzmacniające i gruntujące. Zainteresowałam się ostatnio metodami pracy z rodem, są na to różne teorie, są rytuały i medytacje, nie wszystko do mnie przemawia ale czytam, słucham webinarów, a przy okazji szukam swoich korzeni. 

***

No i właśnie tym zajmowałam się przez cały zeszły tydzień.  *^v^* Poza tym zainaugurowaliśmy sezon na młode kartofle z jajkiem i maślanką.

 


 

A w sobotę będąc niedaleko odwiedziliśmy restaurację Zalewajka z Konstancinie i zjedliśmy stanowczo za duży chociaż przepyszny obiad! ^^*~~

 


 

No i tak się u mnie dzieje. Zima już chyba poszła sobie na dobre, przed nami Majówka na którą jeszcze nie mam planów, ale ma być ciepło i słonecznie. I tego się trzymajmy, miłego tygodnia! *^O^*~~~