Monday, September 25, 2023

No więc, jesień...


 

Wiem, wiem, jeszcze są upalne dni, ale ta kalendarzowa już się rozpoczęła, zresztą powietrze o poranku i wieczorem już rześkie, zrobiło się bardziej wietrznie co mi w tym roku bardzo odpowiada, to bardzo dziwne bo ja zazwyczaj nie lubię wiatru... Dogadzamy sobie jesiennymi potrawkami, np.: ugotowałam kitchari (zwane ajurwedyjskim risotto), 



 

a Robert wyszukał przepis na wegańską potrawkę z jackfruita i mnóstwa warzyw, gotujemy, zjadamy i pakujemy resztę w słoiki na później. Kupujemy kolejne dynie, jabłka, śliwki. W tym roku jak nigdy wcześniej czuję zmianę sezonu i dostosowuję się do tej zmiany. Na przykład, z końcem lata odechciało mi się jeść surowych pomidorów, czekam na sosy i zupy. Poza tym, cały czas smaruję ręce kremem, bo strasznie mi wysychają, mam zapas maseł do ciała i balsamuję się jak szalona!... *^W^* Od tygodnia piję gorące kakao a lada dzień zacznę palić pachnące świece - coś, czego nie robię przez całą wiosnę i lato. 

 


Kupiłam spirulinę i spożywam wedle zaleceń mojej fizjoterapeutki. Zapisuję sobie przepis na spirulinowy shake dla pamięci proporcji:




1 czubata łyżeczka spiruliny

1 banan

1 figa

1 szkl. mleka roślinnego

(składniki w kolejności dodawania do miksera, jeśli nasypiemy spirulinę na wierzch, to nie zmiesza się dokładnie bo się rozpyli pod samą pokrywkę, a kiedy będzie pierwsza na samym dnie, to się ładnie wymiesza) 

Można dodać też inne owoce, np.: 0,5 szkl. jagód powoduje, że kolor zmienia się w bakłażanowo fioletowy.


Poza tym, przekonałam się, jaka jestem wybredna jedzeniowo! Wiedziałam, że uwielbiam kukurydzę - z kolby, ziarna z puszki albo w formie zupy-kremu, ale NIE ZNOSZĘ tortilli kukurydzianych!... Coś takiego dzieje się z mąką kukurydzianą w trakcie smażenia, że wydaje mi się okropna w smaku i zapachu, a teraz tylko takie tortille mogę jeść (więc nie jem żadnych). Za to nie mam problemu z makaronem kukurydzianym, nie jest to pszenica ale smak i tekstura są w porządku. Za to mimo, iż kocham ryż nad życie, to wciąż nie lubię makaronów ryżowych!... Na szczęście są makarony kukurydziane, jaglane i z konnyaku (te dodatkowo prawie nie mają kalorii). Chleby kukurydziane są takie sobie, ale odkryłam bułki z mąki ryżowej z Putki i duże nadzieje wiążę z ich bezglutenowym chlebem owsianym. *^V^* Nastawiłam też bezglutenowy zakwas i chcę spróbować sama upiec chleb na tym zakwasie.


W zeszłym tygodniu spotkałam się z przyjaciółkami na plotki w barze Sombremesa na Koszykach. Bardzo polecam to miejsce, to hiszpański tapas bar i karmią tam naprawdę przepysznie!!! (Za to drinki jakoś dziwnie cienkie...)



 

A w niedzielę poszliśmy do klubu niedaleko naszego domu, gdzie nasz przyjaciel grał szanty. ^^*~~


REMONTOWO - po falstarcie z jednym panem z firmy remontowej, który nie przykładał się do swojej pracy zaczynam jeszcze raz z inną panią. W czwartek idziemy na spotkanie na którym mamy już podpisać umowę i wybrać pakiety wykończeniowe, to jest ten fajny ekscytujący moment w trakcie remontu! ^^*~~ Trzymajcie kciuki, żebym znowu nie musiała robić awantury, bo wcale tego nie lubię, a mamy już dwa miesiące opóźnienia... Niby nam się jakoś strasznie nie spieszy, ale wiadomo, że skoro mieliśmy już ruszyć z pracami to chciałoby się zobaczyć pierwsze postępy!


Na koniec zostawiamy jeszcze zdjęcia pierwszej jesiennej sukienki testowej (złapane na szybko w drodze na szanty! ^^*~~). Muszę dopracować wykrój bo coś mi się nie podoba w rękawach i na górze korpusu, ale po to właśnie uszyłam ten egzemplarz, żeby sprawdzić wykrój. Materiał to mieszanka lnu/wiskozy/poliestru z Kameleona (nie ma już w sprzedaży tej wersji kolorystycznej, ale jest granatowa, którą też mam w moich zapasach), dość luźno tkany ale nosi się go bardzo przyjemnie. Materiał na następną wersję jest już uprany i czeka na swoją kolej! *^V^*




Tyle na dzisiaj ode mnie, nowy tydzień przed nami, w którym czekają nas m.in. przygotowania do dorocznej uczty Draconii, grupy historycznej, w której działa mój mąż. I nie mogę się doczekać spotkania w sprawie remontu, wszystkie kciuki mile widziane i życzę Wam cudownego tygodnia! ^^*~

Monday, September 18, 2023

Co ci lekarze, naprawdę?...

Ktoś tu zrobił sobie pierwsze w życiu okulary!... *^V^*

 


 

Z innych spraw nie mniej ważnych - nie chciałabym deprecjonować kompetencji lekarzy, ale... dlaczego tak jest, że większość lekarzy patrzy na człowieka wycinkowo?!... Kiedy w zeszłym roku z powodu blizny po operacji zablokował mi się bark i poszłam z tym bólem do ortopedy, on zadał mi tylko jedno pytanie - czy się uderzyłam lub miałam jakiś inny uraz ręki. I kiedy odpowiedziałam, że nie, to nie drążył, nie dopytał o inne niedawne zmiany w moim stanie zdrowia, tylko siedział za biurkiem kręcąc głową i powtarzał, że nie ma pojęcia do czego mnie boli, i niech idę do fizjoterapeuty.

Teraz mam inne dolegliwości, m.in. bólowe, i wyniki badań krwi wskazują na konkretną diagnozę, ale usg i rtg pokazują, że nie ma nic niepokojącego... I ponownie - specjalista rozkłada ręce i mówi, że nie ma pojęcia co mi jest. Ale poszłam po rozum do głowy i znowu wybrałam się do fizjoterapeutki, tym razem do takiej co również zajmuje się akupunkturą, pinoterapią i medycyną chińską, a przede wszystkim patrzy na człowieka jak na całość - na zmiany jakie zaszły w moim zdrowie na przestrzeni ostatnich lat, na dietę, na wygląd skóry, sposób poruszania się, mówienia, itd. Miałam masaż leczniczy, dostałam wytyczne dotyczące zmiany diety - mam nadzieję, że jest to czasowe, bo musiałam odstawić gluten i nabiał..., co ma mi pomóc w uspokojeniu stanu zapalnego i spowodować, że przestanę być taka napuchnięta (podobno moja nadwaga to zatrzymanie wody i śluzu w organizmie, zresztą mięśniak w macicy też był z tego powodu). Druga wizyta już za mną i naprawdę zaczynam się już czuć lepiej!

 

 

jajka w fasolce (Jamie Oliver)

 

Od tygodnia nie jem pszenicy i nabiału, i wiecie co? Da się tak żyć! Nie powiem, tęsknię za makaronem pszennym, o chlebie już nie wspomnę, bo bezglutenowe pieczywo to raczej ciasto niż chleb, nie ma tej struktury za którą chleb kochamy - dużych przestrzeni gdzie gluten stworzył komory powietrzne. Zrobiłam już jedno podejście do pieczenia chleba bezglutenowego z gotowej mieszanki i poległam, bo czegoś nie doczytałam i źle go przyrządziłam przed pieczeniem. Ale się nie poddaję, mam dwa przepisy do przetestowania "od składników", jeden na chleb a drugi na bułki. Poza tym, Piekarnia Putka sprzedaje duży wybór bezglutenowego pieczywa (i nawet mają drożdżówki i pizzę!) i ich bułki z ziarnami (te pakowane po trzy sztuki) dają radę. Niestety, bezglutenowy chleb rustykalny to raczej ciasto, ale na grzanki do dżemu jest w porządku. 

 


 jajecznica i wędzony łosoś na grzance (Jamie Oliver)

 

Nie narzekam, nie traktuję tego jako karę tylko jako moją drogę do zdrowia. Owszem, muszę się pilnować, żeby odruchowo nie sięgnąć po masło do potrawy albo nie posypać sobie obiadu tartym parmezanem, ale nie wystąpiło u mnie zjawisko "tego mi nie wolno więc oczywiście strasznie mi się tego chce". Całe lato jadłam biały ser jak szalona, a teraz nie mam na niego ochoty, tak samo z kefirem czy maślanką, a do kawy już od dawna używam raczej mleka grochowego albo owsianego. Wiem, że nie mam celiakii więc nie muszę zrezygnować z jedzenia glutenu do końca życia, na razie skupię się na wyleczeniu moich dolegliwości i jeśli pomoże mi w tym tak nieduże wyrzeczenie jak lekka modyfikacja diety na jakiś czas, to jestem gotowa podjąć to wyzwanie! ^^*~~

Da się zrobić carbonarę bez glutenu i nabiału? Da się. Makaron kukurydziany (nawet niezły!), no i dla mnie nie było parmezanu, ech... Ale smak bardzo dobry, bo użyłam włoskiego guanciale obficie obsypanego przyprawami (kupuję na Allegro).





*** 


Coś Wam pokażę - znalazłam w szafie sukienkę, którą się jeszcze nie chwaliłam! *^V^* (okay, mam jeszcze ze dwie takie, uszyte w zeszłym roku).

 


 

Różowy muślin, który jest cudowny w dotyku, miękki, przewiewny ale też nada się na jesień pod cienką kurtkę. Niestety nie pamiętam, z jakiego wykroju korzystałam... To znaczy, to na pewno była Burda i wydaje mi się, że to była bluzka, do której dodałam prostą zmarszczoną spódnicę z rozcięciem na udo. 

 


 

2 cm nad talią są dwa tunele w które wpuściłam gumkę. I widzę, że nie zrobiłam porządnego zdjęcia rękawom - sięgają do nadgarstków i są zbierane gumką, ale na tyle luźną, że można je swobodnie podwinąć do łokci. Mimo, iż szyłam tę kieckę w czerwcu zeszłego roku to wciąż jest na mnie idealna i wygodna, bardzo się z tego cieszę! ^^*~~



Poza tym, 15-go września był nów w Pannie i odczułam jakiś dziwny przypływ energii, co zaskutkowało posprzątaniem dwóch szaf z ubraniami w niedzielę! Spakowałam letnie i za małe sukienki, to było duże wyzwanie psychiczne przymierzyć niektóre kiecki i uświadomić sobie, że aktualnie się w nie nie mieszczę... Niby powinnam mieć tę wiedzę, bo przecież dokładnie wiem ile ważę teraz a ile ważyłam, kiedy je szyłam, ale wiecie - co innego sucha wiedza, a co innego zobaczenie tego w praktyce. W każdym razie, zostawiłam na wieszaku część jesienną garderoby,  a nowe kiecki już się planują i szyją, a nowe materiały są w drodze!

 

Jesień za rogiem, a my gotujemy potrawki. Był już gulasz z pieczonej dyni i ciecierzycy, było leczo z cebuli, papryk i pomidorów (nic więcej, przysięgam, i jest tego kilka słojów, ale szybko znika zawartość... *^w^*), a ostatnio ugotowaliśmy feijoadę. Miała pójść do słoików, ale jedna porcja została zjedzona tego samego wieczora w czwartek, z salsą i z hamburgerem z grilla (i Robert dostał jogurt, ja nie...), drugą porcję zjedliśmy na obiad w sobotę i został już tylko jeden słoik, który pewnie zniknie na którąś kolację w tym tygodniu, więc na razie stoi w lodówce, okazuje się, że nie było sensu wekować słoików!.... *^O^*~~~

 


 

Miłego tygodnia! Mnie w tym tygodniu czekają dwa fajne wyjścia i szycie nowych sukienek, czego chcieć więcej!... *^V^*~~~

Monday, September 11, 2023

Na górze róże, na dole hortensje!...

 


Ubieracie się sezonowo?

 


 

Oczywiście nie mam na myśli tego, czy nosicie krótki rękaw latem i swetry zimą, to wiadomo! ^^*~~ Ale czy zwracacie uwagę, jakie tkaniny nosicie w poszczególne pory roku? Albo po jakie kolory i wzory na materiałach sięgacie?

 


 

Ja jestem sezonowa. Jesień i zima to dla mnie miękkie wełniane swetry, chusty w które się zawijam i warstwy, kolory ciepłe (czerwienie, fiolety, zielenie) ale też szarości, wojskowa zieleń, biel, szkocka krata. Wiosną wprowadzam więcej żywych kolorów i wzory kwiatowe, wełnę powoli zamieniam na bawełnę i gruby len. Lato to kreton, len, wiskoza a wzory - dużo bieli, błękitu, paseczki cienkie i grubsze, kwiaty niezmiennie (duże, wyraziste, mocne kolory, nie dla mnie blade łączki!). A potem przychodzi jesień i znowu zaczynam myśleć o szkockiej kracie, nasyconej czerwieni, bakłażanie, butelkowej zieleni, granacie, wielkich kwiatach na ciemnym tle, biele i niebieskie paseczki odwieszam do maja.  Jeans noszę cały rok na okrągło, najchętniej też ciemnogranatowy. *^v^* 




A w zeszły weekend uszyłam pierwszą jesienną sukienkę na nowy sezon.  Skorzystałam z wykroju z magazynu Moda na szycie, nr 2/2022, znacie już go z sukienek Chaber i Czapla Siwa. Wygrzebałam z zapasów bawełniany interlock wydrukowany w Cotton Bee jakiś czas temu i jak już kiedyś wspominałam ten materiał według mnie nie nadaje się na ubrania dopasowane, obciskające, bo się rozciąga i to rozciągnięcie zostaje (uszyłam z interlocka spodnie, w których wypychały się kolana!...). Ale na luźną sukienkę nadaje się jak najbardziej! *^V^* Pozbyłam się rękawów i przy okazji kombinowania ze zmianą kształtu odkryłam fason idealny dla mojej aktualnej figury czyli dla brzuchatych - podniosłam talię prawie pod biust i jest super! ^^*~~~



 

Mam spory brzuch i nie ma sensu go ukrywać wpychaniem do środka, bo i tak się nie da, a ta sukienka mi go nie uciska, za to ładnie opływa. Nowa figura to nowe wyzwania szyciowe! *^0^* 

 


 

A tak w ogóle, to miałam w planach szycie innej kiecki, bardziej zabudowanej, jesiennej, ale ponieważ lato postanowiło jeszcze trochę pozostać w Warszawie, to nie będę się mu przeciwstawiać i pochodzę w letniej stylówce! Następna sukienka jest świetna, bo również szanuje brzuchatych (chociaż jak ktoś jest szczuplaczkiem i chce to może do niej założyć pasek i też będzie super wyglądał!). Mam na nią mieszankę lnianą w łączkę i jeśli wykrój się sprawdzi, to uszyję sobie więcej takich! A sukienki bez rękawów o kroju empire będę szyła przyszłej wiosny i latem niezależnie od tego jaką będę miała figurę, bo są superwygodne. *^o^*~~~


***

 


 

Pochodziłam sobie ostatnio po lekarzach, porobiłam wiele badań i dowiedziałam się, że diagnoza jest niewiadoma, bo nie ma się do czego przyczepić... Szereg badań pokazał, że mam wiele zdrowych organów w ciele, a jednak jest jakiś stan zapalny i dolegliwości bólowe. Na razie nie wiem co o tym myśleć i w jakim kierunku się udać z diagnozowaniem, ech...
 

Monday, September 04, 2023

Co też te komary, naprawdę!...

(śniadaniowa wariacja na temat tego przepisu Jamiego)

 

Zauważyłam, że ostatnio męczy mnie i wkurza narracja, w której: wszystko jest do niczego, pogoda do luftu, poniedziałek jest do dupy i trzeba jakoś dociągnąć do weekendu, jesień i zima są beznadziejne, wypada narzekać na wszystko - na siebie, na męża, na pracę, na teściową, na wszystko co nam się w życiu przydarza i w zasadzie nie wypada być zadowoloną ze swojego życia. (Mam na myśli ogólnikowe narzekanie, nie konkretne problemy, o których ktoś mówi, to inna sytuacja.) Kiedy trafiam na takie memy i obrazki w Sieci, to szlag mnie trafia i zaczęłam się nad tym zastanawiać - ja wiem, że to takie śmichy chichy, że dla rozładowania stresu, że to tylko takie żartowanie, ale... jeśli cały czas trwasz w takiej narracji, że życie to walka, że wszystko jest do dupy i warto tylko narzekać i marudzić, to przyzwyczajasz swoją głowę, że tak jest. Przyciągamy to, na czym się skupiamy, czemu poświęcamy nasze myśli, więc jeśli cały czas bombardujemy się przypominaniem sobie, jak beznadziejne jest nasze życie, że to ciągła walka, że bez butelki wina i melanżu w weekend nie przetrwamy - to ono właśnie takie będzie. Jest początek września i już widzę w mediach społecznościowych nastawienie, że oho, idzie jesień czyli idzie beznadzieja i nic, tylko się powiesić i jakoś dowisieć do wiosny, która w sumie też na pewno będzie zimna, deszczowa i do kitu... 

 

 

I jak czuję taki wkurw w sobie to wiem, że to jest ten moment, kiedy powinnam dać krok wstecz i zrobić sobie odpoczynek od mediów, odobserwować kilka kont, które mi nie służą i skupić się na celebracji dnia codziennego po mojemu. Polecę Wam osoby, które są mi bliskie światopoglądowo i tworzą wartościowe treści ani bez lukrowania ani obrzydzania rzeczywistości. Po pierwsze, Blimsien czyli Nina Czarnecka - mam jej obydwie książki o życiu zgodnie z ajurwedyjskim cyklem rocznym, byłam na Kobiecym Kręgu przez nią prowadzonym, prowadzi też bloga. Po drugie, Jestem Erill czyli Gabriela Orłowska -  kobieta która ubiera w słowa to, co często dojrzewa gdzieś we mnie i nie umiem tego nazwać, a ona o tym pisze i trafia w punkt. I najnowsze odkrycie - Las Kobietas czyli Ola Sikorska, lepi ceramikę w Oslo i pisze tak dosadnie, że to kłuje ale daje do myślenia.

 


Upiekłam bagietki. Dawno nie bawiłam się z pieczywem i chyba trochę zawiodły mnie składniki, ciasto słabo rosło, no i przy nacinaniu mogłam być odważniejsza. Smak jest świetny a bagietki wyszły treściwe, nie francuskie chmurki tylko takie porządne pieczywo. Przepis jest fajny, na noc nastawia się zaczyn na mące żytniej a rano dodaje mąkę pszenną i pracuje z ciastem, ale uwaga - to nie jest pieczywo typu "wieczorem mieszam wszystko a rano tylko piekę", rano trzeba mu poświęcić kilka godzin na wyrabianie, przebijanie, podwójne wyrastanie, zaczęłam o 7:30 a piekłam bagietki o 11:00. W każdym razie, kupiłam świeżą mąkę i drożdże, i znowu chcę się pobawić z pieczeniem chleba w domu, tym bardziej teraz kiedy wstaję o 6:30 i mam rano czas na pieczenie, są przecież przepisy które pozwolą mi nastawić chleb czy bułki wieczorem a rano tylko je uformować i upiec na śniadanie. Czas odkurzyć stare przepisy! ^^*~~

 


 

***

 

Poniedziałek był szarawy i w okolicach obiadowych deszczowy, więc zrobiłam ciepłą zupę - włoskie minestrone.  Przepis Jamiego, ma on kilka pomysłów na tę zupę, ta jest z książki "Jamie Cooks Italy" i jest bardzo zielona - moja od szpinaku, cukinii, natki pietruszki, do tego ryż arborio, a na koniec pesto z roztartego czosnku, tartego parmezanu, soku i skórki z cytryny, oliwy, to słono-kwaskowe pesto nadaje zupie charakteru.





Kto nie lubi wątróbki? ^^*~~

 


 

Kontrowersyjny składnik. Ja uwielbiam, Robert lubi zapach, ale nie przepada za smakiem, chociaż to danie zajadał z dużą przyjemnością. Pasta z wątróbki i cebuli, z towarzyszeniem jajka na twardo, sałaty/rukoli i szybko marynowanych jabłek, w bajglu. Spróbujcie, bo to kanapka zaskakująco idealna! *^V^*~~~ 

 


 

Szybko się to danie przygotowuje, chociaż jest trochę czekania, żeby pasta wystygła i się związała, można ją przygotować w trakcie dnia i zjeść na kolację. Jabłko marynuje się 30 minut. A bajgiel zawinięty w papier i przekrojony na pół jest wygodny do jedzenia, bo nic nam z kanapki nie wypada.

 

Pierwsze jesienne ciasto - marcepan i śliwki.  

 


 

Na wierzch oprócz śliwek dałam kuleczki z marcepana, bo go uwielbiam i świetnie pasuje do śliwek, podkręcił smak mielonych migdałów w samym cieście. Lekkie jak chmurka, śliwkowe, pyszne. *^v^*

 


Jakby mi było mało, dopadł mnie katar, w piątek mało widziałam na oczy... I pojawiły się komary, u Was też?... Całe lato ich nie widziałam, a 1 września nagle komarowy atak, wróciły z wakacji do szkoły czy jak?... W sobotę miałam pięć ugryzień po nocy! Co te komary, naprawdę!... >< 

Za to kiedy wyciągnęłam pewien materiał kupiony 4 lata temu i go zmierzyłam, to okazało się, że mam miłą niespodziankę - byłam przekonana, że mam go 2 metry, a są 3!... *^O^*~~~ W sam raz na pewną jesienną sukienkę, mam już papierowy wykrój i chcę się za nią zabrać w tym tygodniu, jak mi się uda to następnym razem pokażę Wam nowy uszytek! ^^*~~ 

W tym tygodniu czeka mnie jeszcze trochę chodzenia na różne badania i czas przypomnieć panu z firmy remontowej, że czekamy na kontakt z jego strony w sprawie nowych okien. Pogoda ma być całkiem letnia, to miłe, więc nie chowam jeszcze letnich ciuchów i nie będę na razie za dużo myśleć o jesieni. Miłego tygodnia!

Monday, August 28, 2023

Skubany!...


 

Kupujecie słonecznika do skubania? Ja kiedyś byłam nałogowcem i całe lato skubałam jak szalona, potem na wiele lat zapomniałam o tym, a w zeszłym tygodniu Robert kupił mi słonecznika i nie mogłam się od niego oderwać!... >0<




Tak sobie pomyślałam o czymś, w związku z moim poprzednim wpisem a propos mojej tuszy - po pierwsze, kiedy ktoś bardzo schudnie żałujemy go bo zakładamy, że pewnie zapadł na jakąś poważną chorobę, natomiast gdy przytyje to jesteśmy przekonani, że się objadał leżąc na kanapie czyli zaniedbał, zapuścił. Choroba nie jest w naszych głowach pierwszym wyborem, a często niestety to jest przyczyna. Oczywiście generalizuję, nie każdy tak myśli, ale wiecie o co mi chodzi. A po drugie, kiedy ktoś schudnie, to albo nic nie mówi albo po prostu mówi że stracił kilogramy, kropka. Przeważnie wtedy zbiera pochwały i zachwyty. A kiedy ktoś przytyje - od razu się tłumaczy, że powodem było to czy tamto, np.: choroba, żeby ktoś nie pomyślał, że to z lenistwa i nas nie oceniał. 

Te dwa spostrzeżenia nie mają nic na celu poza zauważeniem tych faktów, zazwyczaj się nad tym nie zastanawiałam, ale kiedy kwestia przybrania na wadze dotknęła mnie osobiście przyszły mi do głowy.

Poza tym, druga sprawa - kto zdecydował, że zdanie "jaka gruba/chuda osoba" jest pejoratywne? To przecież stwierdzenie faktu, ktoś jest chudy, ktoś jest gruby, ktoś jest średni. Tak samo ktoś jest wysoki, niski, średniego wzrostu. Kiedy to się stało, że zwyczajne stwierdzenie faktu stało się obelgą? Dlaczego nas to obraża? Podobno żadne słowa nie są w stanie nas obrazić, jeśli nie mamy w sobie gotowości na to obrażenie, to my decydujemy jak zareagujemy na cudze słowa, więc dlaczego przeważnie postrzegamy zwykłe stwierdzenie faktu jako atak na naszą osobę? I dlaczego "gruby" jest obraźliwe, a "chudy" jest przesłaniem pozytywnym, jakby szczupła sylwetka była równoznaczna ze zdrowym człowiekiem, dobrze wiemy, że nie zawsze tak jest! I po co w ogóle mówi się do kogoś "ale jesteś gruby/chudy!", przecież ta osoba ma oczy i lustro, i doskonale widzi, jak wygląda, a jednak to zdanie często wyrywa nam się z gardła na widok kogoś, kto zmienił swoją objętość. 

Ot, takie moje zeszłotygodniowe przemyślenia. ^^*~~


 

***

 

Marzena prosiła mnie o kilka słów na temat możliwości żywieniowych dla wegetarian w Japonii i podczas wakacji starałam się zwracać na to uwagę. Nie szukaliśmy specjalnie wegetariańskich miejsc do jedzenia, ale zauważałam je na mapie Tokio częściej niż w poprzednich latach, pojawiały się nawet restauracje wegańskie. 

 


 

Jeśli wegetarianin będzie chciał zaopatrywać się w jedzenie w sklepach - supermarketach albo konbini, będzie miał bardzo dużo dań do wyboru. Sklepy oferują świeże warzywa i owoce, to oczywiste, ale poza tym mamy wybór sałatek, kanapki (z jajkiem albo na słodko z bitą śmietaną i owocami), onigiri (np.: z umeboshi, siekaną kapustą, glonami), tofu, natto (fermentowana soja), dania obiadowe (np.: makaron z warzywami, pierożki), przekąski typu gotowane edamame, warzywa w tempurze, jajka ugotowane na twardo lub na miękko, gorące pieczone słodkie ziemniaki prosto z pieca. Jak widać na poniższych zdjęciach, wszystko jest opisane również po angielsku, więc wiemy po jakie smaki sięgamy. Jest też duży wybór jogurtów (pitnych i gęstych), mleko (krowie, sojowe i migdałowe), krojone owoce, desery galaretkowe, słodkie bułeczki. Tylko twarożku nie znajdziemy... ^^*~~







Jeśli chodzi o jedzenie na mieście - wegetarianie znajdą coś dla siebie w knajpkach ogólnoskładnikowych, ale trzeba brać pod uwagę, że nawet dania nie zawierające mięsa mogą mieć element odzwierzęcy pod postacią bulionu, w którym się gotowały albo sosu opartego na bulionie zwierzęcym, nie dowiemy się tego z opisu w karcie. W barach typu kushikatsu czyli "smażone małe porcje na patyczku" wegetariańskie będą warzywa grillowane lub smażone w tempurze. Możemy zjeść np.: okomomiyaki bez mięsa (smażony placek z siekanej kapusty z dodatkami, zalany ciastem naleśnikowym), ale najpewniej zostanie on polany sosem okonomi (normalny nie jest wegetariański, w sklepach są wegetariańskie wersje) i posypany płatkami suszonej ryby bonito. Koleżanka która chciała odpocząć od mięsa zamawiała frytki, edamame, pierożki z warzywami, zimne silken tofu, ale ona nie jest wegetarianką i nie przeszkadzał jej element odzwierzęcy w daniach. Czyli lepiej poszukać barów wegetariańskich, co aktualnie jest proste, jak się wpisze na mapie Google Tokio "vegan" lub "vegetarian restaurants" to wyskakuje naprawdę dużo do wyboru, wysoko oceniane! Co ciekawe dla wegan, w kawiarniach dostaniemy kawę z mlekiem krowim. Wyjątkiem jest podobno tylko Starbucks, który oferuje mleko sojowe, wiem to od koleżanki mieszkającej w Tokio, napoje ze Starbucksa są dla nas bardzo za słodkie i nie kupujemy tam. 

A już pobyt w tradycyjnych japońskich ryokanach z opcją wyżywienia to raczej na pewno uczta mięsno-rybno-warzywna, nigdy nie widziałam podczas robienia rezerwacji żeby był w ogóle wybór kuchni mięsnej/niemięsnej. Jeśli trafimy na hotel w którym posiłki serwowane są na stołówce pod postacią szwedzkiego stołu, to być może damy radę wybrać dania bez mięsa (ale nie będziemy wiedzieć, czy nie ma w nich np.: bulionu na bazie mięsa lub suszonej ryby), jeśli w pakiecie jest kaiseki podawane do naszego stolika, to połowa posiłku będzie się składała z mięsa czerwonego i/lub białego, ryb, owoców morza, będzie zupa na bazie bulionu rybnego, itd.


***

 

Nie mieliśmy chleba na śniadanie i nie chciało mi się iść do piekarni, to upiekłam scones. Szybkie i proste, kilka składników, nie trzeba wyrabiać ani czekać, aż wyrosną, rozwiązanie idealne! Przydadzą się też, jeśli znienacka ktoś do nas wpadnie z wizytą i fajnie by było coś poskubać do herbaty, a nie ma w domu ciastek. 

(Co ja z tym skubaniem?... *^W^*)

 

 

- 200 g mąki

- 1,5 ł proszku do pieczenia

- 50 g zimnego masła pokrojonego w kostkę

- szczypta soli

- 20 g cukru

Szybko zmieszać powyższe składniki, aż będą miały konsystencję kruszonki.

Dodać: 1 jajko plus tyle mleka, żeby z jajkiem dały wspólnie 125 ml płynu.

Szybko uformować zwarte ciasto,  rozklepać na grubość ok. 1,5 cm, foremką z ostrym brzegiem wycinać kółka, posmarować resztką masy jajeczno-mlecznej i piec 15 minut w 220 stopniach.



 

Na naszym stole wylądowała dynia pod postacią gulaszu z pieczonej dynii i ciecierzycy według Jamiego, kolejny jednogarnkowy cud, przepyszny, słodziutki! Jest trochę krojenia, ale danie w zasadzie samo się robi, a potem można je zawekować i sięgać po słoiki, doprawiając wedle uznania np.: pastą curry lub ziołami czy posypane słonym serem, i zajadać z ryżem, kaszą, chlebem. *^v^*

 

 

A w niedzielę zrobiliśmy sobie makaronową przyjemność - Robert zrobił makaron a ja do niego dodałam sos carbonara. *^o^*~~~

 


 

To szybki i prosty przepis, i jeśli ktoś Wam zaproponuje carbonarę z dodatkiem śmietany to pognajcie go kijem za siódmą górę!!! Robimy tak: gotujemy osoloną wodę na makaron, w tym czasie wrzucamy na patelnię ok. 100 g pokrojonego w słupki guanciale z łyżką oliwy, i smażymy przegarniając. Do miseczki wbijamy dwa jajka, 50 g tartego parmezanu, dużą szczyptę pieprzu, lekko mieszamy. Kiedy woda się zagotuje wrzucamy makaron i gotujemy chwilę (taki cienki domowej roboty to w ogóle będzie tylko do wrzucenia i już go wyjmujemy!), wyłączamy gaz pod patelnią z guanciale i dorzucamy makaron plus łyżkę lub dwie wody z gotowania makaronu, mieszamy intensywnie. Po chwili dodajemy jajka z parmezanem i znowu mieszamy, już nie grzejąc, temperatura skwarek i makaronu wystarczy żeby stworzył się gładki sos. W razie potrzeby dolewamy jeszcze chochelkę wody spod makaronu. Podajemy posypane chmurką parmezanu. *^v^*~~~



Koniec sierpnia i wrzesień to dla mnie w tym roku czas ogarnięcia mojego zdrowia, chodzę po różnych lekarzach, robię badania, odpowiadam na różne pytania. Nie pomagam w postawieniu łatwej diagnozy - nie palę, jem mało mięsa, dobrze śpię, nie mam problemów gastrycznych, cukier, serce i tarczyca w normie. Trudno się do czegoś przyczepić i w oczywisty sposób wyjaśnić wyniki niektórych badań! Normalnie, pacjent uparty, bo pozornie zdrowy, a nie do końca... *^w^* No cóż, trzymajcie kciuki za szybką diagnozę, wtedy będzie można się zabrać za naprawienie mojego dobrostanu. Miłego tygodnia! ^^*~~

Monday, August 21, 2023

Until fat lady wears a red dress!...

Uszyłam sukienkę! *^v^*




No, już dawno temu uszyłam, jakoś w zeszłym roku na jesieni chyba, ale nie było okazji jej obfotografować, aż do teraz. Sukienka jest lniana (czerwony len kupiłam w Amstii) i jest kombinacją karczka z sukienki nr 33 z czasopisma Szycie Wydanie Specjalne 2/2019 i luźnego rozkloszowanego dołu mojego pomysłu, chciałam czegoś super długiego i obfitego, ale żeby ramiona i plecy pozostały odkryte. Karczek jest sprytnie skonstruowany z gładkiego spodu i zmarszczonej warstwy wierzchniej, wygodnie trzyma biust na miejscu. Tył jest mojego pomysłu, szelki można wiązać na trzy sposoby - na szyi i na plecach (tak jak miałam dzisiaj), skrzyżowane na plecach albo zawiązane w pionie tworząc ramiączka. W górnej części spódnicy na plecach jest wpuszczona w tunel gumka, żeby ta część ładnie przylegała do ciała.

 


 

Patrzę na siebie na tych zdjęciach i tak sobie myślę, że jeszcze niedawno nie wyszłabym tak ubrana między ludzi. W grudniu 2021 roku miałam operację, o tym wiecie. Tyć zaczęłam na rok przed operacją (mimo, iż nie zmieniłam nawyków żywieniowych, nie jest dużo, nie jem śmieciowo), a po niej miałam kłopoty z unieruchomionym barkiem, więc nie mogłam się ruszać, i kilogramów przybywało. Wiecie jak wyglądałam wcześniej, jest mnóstwo zdjęć na blogu. Teraz ważę ok. 15 kilogramów więcej niż te kilka lat temu, co po części jest wynikiem braku ruchu, a po części efektem mojej dolegliwości i operacji. Czy chciałabym schudnąć? Oczywiście. Moja aktualna sylwetka powoduje, że nie mieszczę się w kilka moich ukochanych sukienek! Operacja obejmowała usunięcie macicy i jak się okazuje nie wszystkie aktywności fizyczne są dla mnie, np.: nie wolno mi robić brzuszków. Jestem teraz pod opieką fizjoterapeuty uro-ginekologicznego i zamierzam się wszystkiego dowiedzieć o ćwiczeniach, które są dla mnie dobre, ale zanim zacznę ćwiczyć i da to efekty odchudzające minie jakiś czas. Chociażby dlatego, że do uroginfizjo powinnam była iść tuż po operacji, żeby od  razu zacząć fizjoterapię i uczulić mnie na pewne sprawy, które mogą się pojawić po tego typu zabiegu, czego nikt z lekarzy nie dopilnował i musiałam sama się tego dowiedzieć w nieprzyjemny sposób półtora roku później.  Czy do tego czasu miałabym siedzieć w domu owinięta w namiot, bo jestem gruba? Nie zamierzam! Jest lato, jest gorąco, noszę to co chcę - krótkie spodenki, bluzki na ramiączkach i tę czerwoną sukienkę. *^o^*




 ***

 


 

Kulinarnie w zeszłym tygodniu pozostaliśmy wśród letnich inspiracji - na lunch jedliśmy np.: sałatkę z młodych cukinii i ricotty (Jamie Cooks Italy).  Ricottę mieszamy z pecorino, doprawiamy solą i pieprzem. Na to idzie warstwa młodych cukinii pokrojonych w plasterki wymieszanych z dressingiem - sok z cytryny, oliwa, sól/pieprz, liście mięty. Na koniec kilka łyżeczek oliwkowej tapenady, więcej tartego pecorino i garść kwiatów cukinii i jadalnych kwiatów (u mnie malwa). Wygląda niepozornie, ale to naprawdę przepyszne połączenie, brawo Jamie! *^V^*~~~

 


 
 

Udało nam się kupić kwiaty cukinii, i zrobiłam odwróconą tartę tatin.

 


 

Najpierw zrobiłam kruche ciasto:

100 g mąki 00
40 g zimnego masła pokrojonego w kostkę
1 jajko
5 g tartego pecorino
2g soli
Zmieszać wszystko szybciutko mikserem, zagnieść w kulę, zawinąć w folię i do lodówki. 

Nadzienie z kwiatów cukinii:

15 kwiatów cukinii
8 filetów anchovies
250 g sera ricotta
1 żółtko
40 g posiekanych pistacji
4 Ł oliwy

szczypta pieprzu

 


 

Ricottę, żółtko, pieprz i pistacje mieszamy, nakładamy po łyżce nadzienia plus kawałek anchovies do każdego kwiatu i zamykamy go starannie. Następnie obsmażamy kwiaty na oliwie przez kilka minut , układamy w formie wyłożonej papierem do pieczenia, na wierzch układamy rozwałkowane ciasto (dodałam na środek resztę nadzienia, bo moje kwiaty były nieduże i został mi ser. Trochę z tym zabawy, radziłabym kupować jak największe kwiaty cukinii.) Pieczemy 30 minut w 180 stopniach C. Od razu po wyjęciu odwracamy tartę do góry nogami na talerz, kroimy i podajemy. 

 

Na deser zrobiłam mus z mleka kokosowego i mango. Jest bardzo prosty i szybki, można go zrobić przed obiadem i podać tuż po nim!

 


 

350 ml musu z mango

240 ml mleka kokosowego

60 g nasion chia

2 Ł miodu

Wszystko wymieszać, wstawić do lodówki na 15 minut. Wyjąć, wymieszać ponownie, rozłożyć do miseczek, wstawić do lodówki, wyjąć tuż przed podaniem. Można udekorować owocami lub bitą śmietaną. Z tych proporcji wychodzą cztery porcje.

 

 

W sobotę zrobiliśmy sobie wcześniejsze świętowanie moich imienin i pojechaliśmy na miasto, na obiad do Port Royal na Koszykach. I powiem Wam, że to jest miejsce, które chcę odwiedzać częściej!!! Cudownie świeże owoce morza przyrządzone tak, że nie ma się do czego przyczepić, a mówimy o restauracji w centrum Warszawy a nie w nadmorskiej miejscowości! Wszystko było pyszne, obsługa fachowa, szybka i przemiła, na pewno tam wrócimy! *^0^*~~~

 


 

Natomiast w niedzielę był obiad na bogato i deser również, chociaż miałam z nim trochę problemów... Najpierw obiad - zrobiliśmy pieczony boczek z szałwią i fenkułami plus risotto, pomysł Jamiego Olivera

 


 

Boczek koniecznie musi być ze skórą, żeby się spiekła i była chrupiąca, co nam wyszło cudownie!... To świetny pomysł na obiad kiedy zapraszamy kilka osób i chcemy ich nakarmić czymś pysznym - półtorakilowy boczek wystarczy spokojnie dla czterech - sześciu osób, z towarzyszeniem risotto i michy surówki. Kombinacja wyszła tak dobra, że mój mąż - Nie Jem Dwa Razy Pod Rząd Tego Samego Robert - zażyczył sobie zjeść dokładnie tę samą kombinację kolejnego dnia!!!... *^O^*~~~



A na deser postanowiłam zrobić tartaletki z kremem cytrynowym i bezą szwajcarską na migdałowym spodzie. I wiecie co? Nie pieczcie kruchego ciasta w upały, naprawdę nie polecam!.... Zagniotłam szybko ciasto, wylądowało w lodówce na 30 minut, a potem kiedy je wyjęłam i wycinałam foremkami koła ciasto dosłownie topiło mi się w rękach!... (był środek dnia) Jakoś wylepiłam nim foremki, ale mimo schładzania w zamrażarce upiekły się dość grube i puszyste, nie tak to powinno wyglądać... 

 


 

Za to krem cytrynowy i beza szwajcarska wyszły mi wspaniale, chociaż tyle!... *^V^* Z kolejnymi podejściami do tego deseru poczekam, aż temperatura trochę spadnie, bo 27 stopni w mieszkaniu to ewidentnie za dużo na pracę z kruchym ciastem! (ciasto do tarty z kwiatami cukinii robiłam późnym wieczorem i było chłodniej)

 

 



A z nowych gadżetów kuchennych, w zeszłym tygodniu kupiłam deskę do robienia makaronu cavatelli, garganelli, gnocchi. Zrobiona jest z orzecha, ma rowki i rolkę do formowania klusek, jest funkcjonalna ale też piękna, świetnie wykonana. Co ciekawe, firma I Wood Say ma siedzibę kilka przecznic od mojego domu, nie mogłabym zrobić zakupów bardziej lokalnie!... *^V^* Kolejny makaron będzie w prążki!

 


 

Mimo upalnego zeszłego tygodnia już czuję jesień w powietrzu... Chodzą mi po głowie sukienki bez rękawów ale też wełniany płaszcz, który czeka na realizację już drugi sezon. Wciąż jem arbuza, jednak wszędzie na stoiskach widzę już figi, śliwki, dynie... No, idzie jesień! 

Nie narzekam. Cieszę się każdą porą roku. Wycisnę z niej wszystko, co jesienne, kiedy przyjdzie czas. Ale na razie jeszcze lato! *^o^*~~~