Friday, November 19, 2021

Tak się zastanawiam...


 

Wracam dziś z tematem dbania o siebie na różnych poziomach i znowu mam przemyślenia. Może ktoś wie i mi powie, bo sama nie potrafię znaleźć odpowiedzi na takie pytania:

Dlaczego w sytuacjach kryzysowych, pełnych nerwów zapominam o sobie?

Dlaczego, gdy przyjdzie smutna poważna wiadomość albo pojawia się duży problem, odcinam część mojej rutyny, która mi służy i pogrążam się w rozmyślaniach i snuciu scenariuszy, zamiast tym bardziej pamiętać o zadbaniu na przykład o swoje zdrowie i kondycję?

 


 

Od początku listopada codziennie dzielnie ćwiczyłam jogę, poświęcałam czas na medytację i robiłam raz dziennie przynajmniej 15-minutowy spacer. Aż do 8 listopada, kiedy to przyszła do nas nagła wiadomość o chorobie prowadzącej do śmierci członka rodziny, i o różnych potencjalnych kłopotach, jakie mogą być tym wydarzeniem spowodowane. I co? I ja, zamiast nadal utrzymywać tę rutynę zaczęłam odpuszczać, a zamiast tego zabrałam się za siedzenie na kanapie i rozmyślanie, i wymyślanie co będzie, jak będzie, i co dalej, i w ogóle... Nie mając wszystkich faktów, nie znając każdej sytuacji do końca. Z góry założyłam, że jest się czym martwić tak więc ja martwić się będę, i kropka!

 

Szare kluski z boczkiem i bryndzą, idealne jedzenie na utulenie! ^^*~~

 

Chcę zmienić takie moje zachowania raz na zawsze, bo to nie może być tak, że każdy większy problem przejmuje nade mną władzę i dosłownie mnie obezwładnia. Że przestaję robić to, co mi służy, co jest inwestycją w moje zdrowie i szczęśliwą sprawną przyszłość! A zamiast tego daje mi myślówę, gryzienie się, rozgrywanie w głowie scenariuszy nie popartych żadnymi faktami! Też tak macie? Jak sobie z tym radzicie?




Przyszedł nasz nowy garnek do nabe, ale też do innych potraw, bo jest to po prostu żeliwny gar z pokrywką (kupiłam go na allegro). Średnica 26 cm to nadal jest dużo i nie wiem dlaczego myślałam, że to będzie to dużo mniejsza pojemność od średnicy 28 cm... No, ale wyboru nie było, zależało mi na naczyniu płaskim, a płaskie były dostępne tylko w tym rozmiarze. W niedzielę zrobiliśmy próbne nabe (czyli danie z mięsa i warzyw w bulionie, gotowane w nabe, czyli garnku). *^v^* Klopsiki wieprzowe, paluszki krabowe, do tego grzyby, daikon, dynia, konjak cięty z bloku, makaron shirataki, tofu, wakame i kiełki fasoli mung. Wydaje się, że to ogromna porcja, ale to dużo warzyw/glonów i niewiele kalorii. Pożarliśmy wszystko ze smakiem! ^^*~~




Skończyłam czytać "Ciepło" i teraz zabiorę się za tę książkę jeszcze raz, powoli. Znalazłam tu dużo informacji z dziedziny Ajurwedy, czego wcześniej nie znałam, i chcę sobie to usystematyzować, rozpoznać mój typ ajurwedyczny i wynotować sobie korzystne dla mnie zalecenia, a potem zastanowię się, co z tego mi pasuje i z czego skorzystam na co dzień. Jest tu też kilka przepisów kulinarnych, żadne fikuśności, tylko takie domowe ciepłe gotowanie, na przykład żółte curry z tofu i mlekiem kokosowym. Autorka jest wegetarianką, ale nie zieje nienawiścią do mięsożerców i z nimi nie walczy tylko proponuje, podpowiada jak komponować dania, gdzie mięsa użyć jeśli je jadamy, pokazuje nam swoje ścieżki i daje wybór, i to mi się podoba.


 

Przypomniałam sobie też o innej książce, którą przeczytałam 10 lat temu ale cały czas stoi na nocnej szafce obok łóżka i postanowiłam do niej wrócić. To "Different kind of luxury" Andy Couturiera i jest to 11 historii Japończyków, którzy wybrali życie proste ale pełniejsze i bardziej ich satysfakcjonujące. A ponieważ chcę ograniczyć gapienie się w telefon wieczorem, a książki głównie czytam na telefonie (bo kupiłam abonament w Legimi), to chcę mieć takie specjalne książki na wieczorne czytanie w łóżku przed snem. No i znowu piję złote mleko, znacie? Lubicie? Mnie on przypomina się zimną jesienią, a wiosną odchodzi w zapomnienie. Badania wskazują, że jest to świetny środek na wzmocnienie układu odpornościowego, ma m.in. właściwości przeciwzapalne, przeciwbakteryjne, antydepresyjne, wpływa na trawienie, na mocne kości, poprawia stan serca i poziom cukru we krwi, a ja po prostu lubię jego smak i właściwości rozgrzewające!

 


 

Przepis jest bardzo prosty - najpierw robimy pastę: 1/2 szkl. mielonej kurkumy mieszamy z 1 ł mielonego pieprzu i 1 szkl. wody, podgrzewamy ok 3 minut mieszając, żeby się nie przypaliło. Potem zdejmujemy z ognia i dodajemy 4 Ł oleju kokosowego. Pastę przekładamy do słoika i trzymamy w lodówce, spokojnie wytrzyma kilka miesięcy.

A żeby zrobić napój, mieszamy 1 szkl. dowolnego mleka (zwierzęcego, roślinnego) i 1/2 ł pasty, można do tego dodać cukier i szczyptę cynamonu. Podgrzewamy na mały ogniu ok. 1 minuty i gotowe. Ja po przelaniu do kubka dodaję łyżeczkę miodu.

 



Przy okazji, farbowanie wełnianej chusty się udało! *^v^* Wcześniej była nieładnie żółtawo-beżowa, teraz jest buraczkowo-wiśniowa, nie jest to jednolity kolor bo widocznie nie wymieszałam dobrze barwnika, ale mi to wcale nie przeszkadza. Użyłam 11 litrowego garnka i farby Simplicol do wełny i jedwabiu, a chusta ma wymiary 100 cm na 250 cm. Można farbować też w pralce, ale bałam się, żeby barwnik nie został do następnego prania... Gotowałam 1 godzinę w 65-70 stopniach (trzeba mieć termometr).

 


To ja teraz pójdę nabrać wreszcie oczka na te skarpety bez palców i pięt, a Was zostawiam z pozytywnymi wibracjami na weekend! *^V^*

Sunday, November 07, 2021

I myślę sobie tak...


Ostatnio ciągle słyszę albo czytam - "nie znoszę jesieni!", "nie znoszę deszczu i wiatru!", "jest zimno/ciemno/buro/ponuro"... 

I myślę sobie tak: straciliśmy umiejętność życia w zgodzie z rytmem natury. W Polsce mamy mniej lub bardziej zaznaczone cztery pory roku, ale rozwój cywilizacyjny przyzwyczaił nas do tego, że przez cały rok działamy na tych samych obrotach, wstajemy o tej samej godzinie, kładziemy się tak samo późno latem i zimą - czasami zapalamy światło a czasami nie trzeba bo jest jasno. Nie twierdzę, że należy wrócić do rytmu dobowego czy rocznego naszych przodków żyjących z uprawy roli i hodowli zwierząt, bo wiadomo, że zmianowy pracownik fabryki albo pracownik biurowy będzie miał inny harmonogram dnia niż rolnik (również współczesny), ale może dla samego siebie warto przestać narzekać (psuje się humor sobie i innym dookoła...*^o^*) i spróbować inaczej.

 


 

Ja wiem, świat nam tego nie ułatwia. Ledwo 1 sierpnia w sklepach zobaczyliśmy napisy "Witaj szkoło!" i naszą głowę 'zasypały' przybory szkolne, to potem we wrześniu pojawiły się znicze, żeby natychmiast 2 listopada zamienić się w bombki i mikołaje, potem będzie tylko kilka dni od 27 grudnia, gdy zaleje nas fala reklam fajerwerków i od stycznia na nowo - Walentynkowe serduszka, 15 lutego wjadą pisanki i kurczaczki, a po Wielkanocy wakacyjne oferty last minute, i tak w koło Macieju!... Czy widzicie pewien schemat?

 

Kasza gryczana z jajkiem sadzonym i maślanką, ponadczasowa i ponad sezonowa pyszność! *^0^*
 

Nie ma czasu na odpoczynek. Nie ma okresów bez świętowania. Nie ma oddechu. Ledwo coś jednego się odbyło, już biegniemy szykować siebie i nasze otoczenie na następny punkt w czasie, i staramy się to jak najbardziej przyspieszyć. Kiedy byłam dzieckiem, w naszym domu choinkę ubierało się rano 24 grudnia - nie na tydzień przed świętami, nie na dwa, dekoracje nigdy się nie opatrzyły bo pojawiały się w domu na chwilę przed świętowaniem a znikały na początku stycznia. Teraz kalendarze adwentowe można kupić już w październiku, a jak ktoś kupi, to postawi na widoku, bo taki ładny, albo i nawet zajrzy do środka, bo ciekawe co w środku, i już ma po świętach w listopadzie!...

 

Hasamiyaki w korzeniu lotosa, pyszna propozycja na jesień! (mrożony lotos kupuję online).
 

I tak samo próbujemy zrobić z pogodą. Tempo życia i rozwój cywilizacyjny przyzwyczaiły nas, że możemy mieć wszystko na zawołanie, i kiedy przychodzi ciemny deszczowy bury listopad, to jesteśmy niezadowoleni, bo już teraz chcemy lata! Nie umiemy wyhamować, poczekać, a ten listopad, grudzień to jest przerwa na zatrzymanie się, odpoczynek, dla natury ale też dla nas. 

 

Japoński klasyk i jedno z moich ukochanych dań - nikujaga (wołowina, ziemniaki, makaron shirataki, warzywa duszone w sosie).
 

A może by tak przestać truć dupę sobie i innym dookoła, *^n^*, i wykorzystać ten zimny ciemny czas na odpoczynek fizyczny i psychiczny, nacieszyć się tym, że posiedzimy w domu z bliskimi, pod kocem, z herbatą, z książką, z rękodziełem, że znajdziemy czas na maseczkę na twarz i peeling na pięty (te z Was, które deklarowały, że malują paznokcie u stóp cały rok, nie tylko latem - przyznajcie się, regularnie dbacie o pięty? *^v^* Bo ja, wstyd przyznać, często o nich poza okresem letnim zapominam i biorę się za nie dopiero, jak zaczynają przypominać tarkę do stóp!...). Zamiast dołować samych siebie jojczeniem można się ciepło ubrać i znaleźć swój fajny sposób na miłe spędzenie tego jesienno-zimowego czasu, na przykład ugotować coś pysznego. Specjalnie nie używam czasowników "przeczekanie" "przetrwanie", bo to od razu nastawiałoby nas negatywnie. Tak jak cieszymy się czasem wiosny czy lata, możemy również cieszyć się jesienią i zimą, wszystko jest w naszej głowie!

Można też skupić się na zadbaniu o siebie. Kobieta zadbana - co jako pierwsze przychodzi Wam do głowy? Makijaż, fryzura i modne ciuchy? Takie jest popularne rozumienie tego określenia, ale moim zdaniem to osoba raz w roku porządnie przebadana, z wyleczonymi zębami, z zaliczonym usg piersi i ginekologicznym, która tak ułożyła swoje życie, że poświęca tyle samo czasu na dawanie z siebie innym jak i na swoją przestrzeń, zdrowie fizyczne/psychiczne i rozwój. Osoba otaczająca się ludźmi którzy ją inspirują i wspierają, nie ciągną w dół, znająca swoje priorytety. Tak, makijaż i fryzura są miłe i poprawiają nasze samopoczucie, ale to fikuśności które są na liście dalej. I wiem, nie jest łatwo być kobietą (czy ogólnie - osobą) zadbaną, bo cały czas próbujemy spełniać wiele oczekiwań a te często nie są zgodne z naszymi potrzebami. Ale uważam, że warto próbować, bo jak ostatnio przeczytałam "życie to nie zupa, żeby zaraz było drugie"!..... *^O^*



Mój plan na listopad - więcej dbania o ciało i głowę (bo o twarz dbam całkiem nieźle, a co z resztą?...) - czyli regularna joga, wymuszona niestety powrotem rwy kulszowej, medytacje, które mnie wyciszają, nawilżanie, bo chwilami jak patrzę na swoje nogi to jestem sucharkiem!!! - w tym pomoże mi np.: Boska Kostka czyli balsam w kostce, bardzo mi się spodobała taka forma balsamu (kostkę ogrzewamy w dłoniach i smarujemy ciało tym co nam na dłoniach zostaje), ma świetny cytrusowy zapach, a do rąk kremy Soraya Plante, są trzy rodzaje, wszystkie bardzo lubię i używam wymiennie i cała bateria kremów do stóp z dużą zawartością mocznika. Oczywiście gotowanie - przypominam sobie o gorących owsiankach i jaglankach, ale też o bulionie na ramen i gorących kociołkach pełnych niespodzianek nabe (kupiłam nawet nowy garnek, mniejszy od tego podwójnego, żebyśmy mogli cieszyć się nabe we dwoje!), kusi mnie bigos, zapiekanki i groch z kapustą. ^^*~~ Kupiłam też książkę, która jest właśnie o tym - o wyciągnięciu z tego jesienno-zimowego czasu jak najwięcej pozytywów. Położyłam ją przy łóżku i dawkuję sobie przed snem, jest tam trochę o Ajurwedzie, trochę gotowania i inszych inszości mogących uprzyjemnić nam życie w czasie między listopadem a marcem (ale można też je stosować przez cały rok! ^^*~~), a wszystkie pomysły sprawdzają się u autorki od lat. (Nina Czarnecka pisze bloga Blimsien, który podczytuję od dawna.) Mam też w tym roku fazę na olej i zioła, i tropię kosmetyki i zapachy, które łączą te dwa składniki. 

Rękodzieło - wyciągnęłam zaczęty rok temu Piórkowy sweter i włóczkę na skarpetki do jogi (takie bez palców i pięty, dla przyczepności do podłoża), bo mi stopy marzną podczas ćwiczeń, a pierwsze podejście do wydziergania takich skarpetek kilka miesięcy temu spełzły na niczym... (Popatruję na rower, ale jeszcze nie jestem kondycyjnie gotowa na powrót do pedałowania w pełnym wymiarze.) A na poniższym zdjęciu macie drugą wersję bluzy, którą jak obiecywałam uszyłam z poprawionego wykroju - zwęziłam korpus, zmniejszyłam podkrój szyi i kaptur, na mankietach i na dole jest ściągacz. Dwa razy podchodziłam do zrobienia zdjęć tej bluzy i dwa razy się nie udało z przyczyn niezależnych... No to niech pojawi się teraz na blogu w zajawce, a być może kiedyś doczeka się porządnej sesji! Na razie jest już w stałym noszeniu, co można poznać po kocich kłakach!... *^w^*

 


 

Na koniec, ciasto na weekend (ale nie ma żadnych przeciwwskazań, żeby je upiec w poniedziałek albo w środku tygodnia! ^^*~~) - migdałowe z ricottą. Mocno rośnie a po wystudzeniu środek opada, ale chyba dlatego że robiłam je z połowy składników w małej tortownicy to moje nie klapnęło za bardzo. Pyszne - wilgotne, cytrusowe, miękkie ale też chrupiące, mój nowy faworyt na jesień zaraz obok pomarańczowego ciasta z semoliną Ottolengiego! *^V^* 

 

 
 
Dzisiaj tyle miałam do powiedzenia, idę teraz wyjąć z farbowania chustę wełnianą (tkaną), którą kupowałam online i jak przyszła, to kolor wcale mi się nie spodobał... Ciekawe, czy kolor po farbowaniu mi przypasuje?.... >)(<