Monday, February 20, 2023

Zdziczałam

Zdziczałam. Siedzę w domu i nie chce mi się nigdzie wychodzić.

Nie, no raz w miesiącu spotykam się z przyjaciółkami, czasami idziemy na wódkę i tatara, czasami poruszać się na parkiecie a czasami zasiadamy u którejś z nas, wypijamy butelkę wina i plotkujemy na lewą stronę!... 

 


 

Ale żebym była zbyt chętna, żeby wyjść do ludzi to już nie bardzo. Dlatego żeby się rozruszać międzyludzko w zeszłym tygodniu poszłam na Krąg Kobiet organizowany w Warszawie. Prowadzącą znam z jej bloga, książki "Ciepło" i Instagrama, pozostałe 9 kobiet do były dla mnie obce osoby. Jak się okazało na miejscu, one dla siebie też były zupełnie obce (z wyjątkiem dwóch koleżanek). Było jak w życiu - my w różnym wieku, wysokie i niskie, chude i grube, rozgadane i cichutkie. I nie wiadomo kiedy minęły dwie godziny spotkania, i wszystkie zgłosiłyśmy chęć do przedłużenia go o kolejne pół godziny, a mam wrażenie, że gdybyśmy miały tam spędzić razem kilka godzin to też nie byłoby wystarczająco.

 


 

Cudowne miejsce w śródmiejskiej kamienicy na poddaszu, rozgrzewająca herbata, prowadzona medytacja na początek, potem karty z pytaniami. Można było siedzieć albo leżeć, można było mówić albo milczeć, wszystko na luzie. Nie wyszłam stamtąd z telefonami do nowych koleżanek ale też nie o to chodziło. Wyszłam trochę ugruntowana, ze świadomością innej perspektywy z jaką te kobiety patrzyły na różne tematy pojawiające się w rozmowach, bardzo ciekawe doświadczenie które nie jest mi dane zbyt często, bo obracam się w niewielkim gronie tych samych ludzi. Jaki z tego morał? Czasami warto wyjść z domu do ludzi i do świata! 

Bo ten świat sam do nas nie przyjdzie, nie wyciągnie nas z domu, nie przyprowadzi nowych znajomych, nie poda na tacy nowych doświadczeń. Następnego dnia po Kręgu Kobiet pojechałam do sklepu z instrumentami muzycznymi po guiro - tykwę wypełnioną kamykami. Spodobał mi się jej dźwięk, który poznałam kiedy Nina pokazała ją u siebie na Instagramie, zapytałam skąd wzięła to cudo, dostałam adres sklepu. Zanim dotarłam do tego miejsca przeszłam się kawałek po Mokotowie, kupiłam chleb i pączki w lokalnej piekarni, znalazłam sklep z antykami do którego obiecałam sobie wrócić, kiedy już będziemy na etapie meblowania nowego mieszkania, zajrzałam do sklepu z tkaninami, odetchnęłam powietrzem innej części miasta, niż ta w której mieszkam. Zanim wyruszyłam z domu byłam o krok od zrezygnowania "bo w sumie to mi się nie chce wychodzić...", "bo zimno...", "bo po co mi ten instrument, na pewno go nie kupię...". Rzeczywiście, nie kupiłam guiro, na żywo jego dźwięk wcale mi się już tak bardzo nie podobał, za to kupiłam małą grzechotkę. Na chwilę wyszłam z własnej skorupy, doświadczyłam czegoś nowego, zmieniłam mój codzienny schemat, mam poczucie, że stworzyłam w głowie nowe połączenie nerwowe które być może popchnęło mnie na nowe tory. A jakby tak spróbować wychodzić z domu raz w tygodniu i zrobić tego dnia coś nowego, innego, odwiedzić kompletnie nieznane nam miejsce? Co się wtedy zmieni w naszym życiu?




***


Najważniejsze sprawy związane z wyjazdem do Japonii mamy ogarnięte - bilety lotnicze kupione, wycieczki zaplanowane, hotele zarezerwowane. Odgrzebuję notatki sprzed trzech lat, gdzie pozapisywałam co chcę zobaczyć, jakie miejsca w Tokio odwiedzić, skreślam wystawy, które już się zakończyły, dopisuję nowe rzeczy. Napisałam maila do osoby, która potencjalnie umożliwi nam bardzo fajną jednodniową wycieczkę - ciekawe, czy mnie pamięta i czy realizacja tego pomysłu jest wciąż możliwa?... Robię listy - co ze sobą zabrać, jakie ciuchy spakować, co chcę uszyć przed wyjazdem, czy mam wygodne buty (mam! ^^*~~), trzeba kupić kostium kąpielowy (czy w ogóle będzie mi potrzebny?...), wydrukować potwierdzenia szczepionek anty-covidowych (jak to w ogóle będzie w tej nowej post covidowej Japonii?...). Powoli strach przed pojechaniem zamienia mi się w niecierpliwe radosne oczekiwanie. 

W środę zaczynamy kolejne wegańskie DOJadanie, więc siedzę i planuję co trzeba kupić, co ugotować na pierwsze kilka dni. Jak co roku mamy kilka ulubieńców, znalazłam nowe przepisy do wypróbowania, jestem ciekawa czy pojawiły się nowe wegańskie knajpy w mojej okolicy. Zapas roślinnego mleka do kawy zamówiony, pozostały dwa dni do wyjedzenia reszty jajek, sera i wędlin z lodówki.


9 comments:

  1. No co tu tak nikt nie komentuje?
    Zniechęci się nasza Brahdelt i znowu zniknie.
    Mnie też jakoś mało ciągnie do ludzi, ale z drugiej strony, brakuj mi ich też.
    Fajnie wyglądasz w rybkowym stroju.

    ReplyDelete
    Replies
    1. *^v^* Na razie chyba zostanę na jakiś czas, ale dziękuję za wsparcie!
      To jest chyba odwieczna walka wewnętrzna introwertyków, przesycenie ludźmi, ale z drugiej strony jakby ich nie było wcale, to byłoby dziwnie... Okazuje się, że lubię sobie ludzi dawkować!
      Mam onesie szarodresowe, a to rybkowe teraz może być moim "wyjściowym", hi hi hi!....

      Delete
  2. Ja ostatnio musialam pojawic sie na imprezie mojego szwagra, nie chcialo mi sie jechac jak nie wiem co ale finalnie bylo bardzo, bardzo fajnie. Z jednej strony podoba mi sie ten siostrzany trend i wspieranie sie kobiet ale jakos sama nie czuje sie dobrze w takich klimatach, wole meski swiat i troche mi tego szkoda.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja tak mam często, szczególnie kiedy trzeba wyjść z domu wieczorem, zimą, podczas brzydkiej pogody - strasznie mi się nie chce wychodzić!!! Ale jeszcze tak nie było, żebym wtedy dokądś poszła i żeby było źle, zawsze było fajnie! Czyli morał z tego taki, żeby się wykopać z domu, nie będziemy żałować. *^v^*
      Co ciekawe, na tym Kręgu nie było wspierania, dyskusji wspólnych. Mówiła tylko jedna osoba, reszta słuchała w milczeniu, a potem kiedy przyszła kolej następnej osoby to mogła nawiązać do tematu, który poruszała ta poprzednia kobieta, ale nie było komentowania jej słów, tylko mówienie o sobie. Taka inna formuła, w sumie fajna, bo nie skończyło się to terapią cudzych problemów tylko przekazaniem wielu punktów widzenia i został w nas materiał do refleksji po wyjściu do domów.

      Delete
  3. ps. jak widac ze sluzbowego komputera moge komentowac. (stad tez brak polskich znakow)

    ReplyDelete
  4. O dziczeniu właśnie myślę! Od pandemii (kiedy było trudno wyjść) i od przejścia na emeryturę (kiedy w ogóle nie muszę wyjść) zauważyłam, że osiadam w pieleszach. I koniecznie muszę się wykopać, bo z ludźmi trzeba. Fajnymi oczywiście. Pozdrawiam serdecznie!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Jak napisałaś o emeryturze to od razu przypomniałam sobie, jak przestałam chodzić do pracy i bardzo szybko wrosłam w dresy i wychodzenie tylko po zakupy spożywcze... Trzeba się przed tym bronić, bo człowiek się zamyka w sobie i kapcanieje!

      Delete
  5. Właśnie wróciłam z urlopu, na który nie miałam najmniejszej ochoty jechać, ale mąż się uparł, no i się okazało, że było super :). Dość często tak się zdarza, że im mniej mam ochotę na wyjście "do ludzi", tym fajniejsze te wyjścia bywają.
    Ja staram się co jakiś czas, średnio 2-3 razy w miesiącu, pojechać w jakieś nowe miejsce, albo chociaż pójść we własnym mieście takie miejsce, gdzie sto lat nie byłam. Nowe sklepy, knajpy itp. Pracuję, więc czasu nie mam na to zbyt wiele czasu. Zmieniam trasy z domu do pracy, czytam książki/artykuły lub oglądam programy/filmy o tematyce, która dotychczas mnie nie interesowała, ot tak żeby doświadczyć czegoś nowego, ruszyć komórki mózgowe, otworzyć jakieś klapki w głowie. W miarę możliwości staram się poznawać nowych ludzi. To dobra strategia :). Też jestem introwertyczką, więc nie lubię mieć ciągle wokół siebie gromady ludzi, ale właśnie lubię poznawać nowych.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak! To jest jakiś powtarzający się schemat, im bardziej nam się nie chce ruszyć z domu, tym fajniej bywa! Czyli morał z tego taki, żeby wychodzić. ^^*~~
      Może jak już zacznie się wiosna, to nabiorę większej okazji, żeby połazić po Warszawie, chociażby po mojej dzielnicy, bo tutaj też mam utarte ścieżki i nie zmieniam ich zbyt chętnie. A może warto, może otworzyły się nowe kawiarnie czy sklepy? Byle do wiosny! *^0^*

      Delete