Friday, February 03, 2017

Nie bój się życia!!!

Dzisiaj chciałbym trochę filozoficznie i bardzo osobiście, bo nachodzą mnie ostatnio "różne psie myśli" i takie tam... ^^*~~ A myślę sobie, że często przeżywamy nasze życie bez sensu.
Today will be a personal philosophical post because recently I've been thinking about different things, for example about the way we live our lives. 




Dom rodzinny wpajał mi od dziecka ostrożność, wybór pewnych znanych bezpiecznych ścieżek. Dlatego przez wiele wiele lat właśnie takie były moje wybory w różnych aspektach życia. Do szkoły średniej poszłam tej, do której szła moja przyjaciółka, studia wybrałam takie, jakie podpowiedziała mi mama (chociaż miałam swoje inne pomysły, ale nie zaryzykowałam ich wypróbowania...), po studiach zasiedziałam się na etacie w korporacji i z własnej woli nic z tym nie chciałam zrobić. Nie zastanawiałam się nad sobą za bardzo, nie brałam odpowiedzialności za moje wybory, tylko płynęłam na bezpiecznej fali środkiem rzeki, bez przyspieszania, bez gwałtownych ruchów, bez ryzyka. Nie mówię, że tak jest źle, jeśli to ci się właśnie podoba, ale mnie to uwierało. Patrzyłam czasami na koleżanki, które łapały życie za gardło i wyciskały jak cytrynę, z uśmiechem na twarzy, a ja się bałam. Nie podejmowałam żadnych działań, żeby to zmienić, bo bałam się zmiany. Potem już jako dorosły człowiek podjęłam kilka odważniejszych decyzji i zawsze reakcją mojego otoczenia rodzinnego było "to nie jest bezpieczna opcja", "lepiej by było z tego zrezygnować i wrócić do tego co znane".
My parents always taught me to be careful, to choose the known and safe paths. That's why I lived my life along those rules for a long long time. To be on the safe side I chose the same highschool as my best friend did, studies were suggested by my mother (I had my own ideas but never dared to follow my dreams...), later I got stuck behind the desk in a company and never wanted to do anything about that. I never thought about what to do with my life, didn't want to make my own choices and take responsibility for them, I just went with the flow at a medium pace. I'm not saying it's always wrong, but I didn't like it, it was like a breadcrumb under my shirt but never tried to do something about it. I remember watching my friends grab the life by the throat and squeeze it like a lemon till the last drop to achieve what they wanted, but I didn't venture, I was too scared of changes. Then when I was an adult I managed to make a few risky steps and my family's reaction was always "it's not a safe option", "it would be better to leave it and go back to what you know".




Co powiedziałabym sobie 18-stoletniej, gdybym mogła? Nie bój się życia! Próbuj! Nie wszystko się uda, ale próbuj! Testuj, smakuj, sprawdzaj siebie. Przekonasz się, że coś jest dla Ciebie a coś innego nie jest, ale dopóki nie spróbujesz, to nie będziesz wiedziała. Wybierz studia, jakie Cię interesują, jedź zbierać truskawki do Norwegii, idź na spotkanie z nowymi ludźmi o podobnych do Twoich zainteresowaniach. Nikogo tam nie znasz? To poznasz! Najwyżej ich nie polubisz i wrócisz do domu. Świat się nie skończy! ^^*~~
What would I tell the 18-years old me if I could? Don't be afraid of life! Try! You will not always succeed but try anyway! Try, taste, test yourself. You will find out what's your cup of tea and what's not but you won't know that before you try. Choose studies you're interested in, go to Norway to pick up strawberries, go out and meet new people that have interests similar to yours. You don't know anybody there? So what? You will get to know them. The worst thing that can happen is you won't like them and go back home. The world won't stop because of that! ^^*~~




Kiedy straciłam pracę na etacie, zamiast szukać nowej na rok założyłyśmy z przyjaciółką firmę i sklep. Czy odniosłyśmy sukces? NIE! *^v^* Z wielu powodów, ale nabrałyśmy nowych wartościowych doświadczeń i wiecie co? Ona teraz od kilku lat ma swoją firmę i sklep, bo nauczyła się na naszych złych doświadczeniach. Ja też wiele dowiedziałam się wtedy o sobie, spróbowałam i już wiem, że sklep to niej jest opcja dla mnie.
Kiedyś nawet w najśmielszych marzeniach nie przypuszczałam, że dane mi będzie wyjechać do Japonii - kraju który znałam z książek i filmów, i który kochałam od dziecka. Wyobrażałam sobie tysiące przeszkód - finanse, brak znajomości języka, egzotyczność tego kraju, itp, itd. Kilka lat temu nadarzyła się okazja wyjazdu i gdybym dała zawładnąć sobą mojemu strachowi przed obcym i nieznanym to nigdy nie dowiedziałabym się, że TAM jest moje miejsce na ziemi! ^^*~~ I od tamtej pory wracam tam, kiedy tylko się uda.
To tylko dwa przykłady z mojego życia, kiedy pokonałam mój strach przed nieznanym i przed porażką, i przyniosło to pozytywne wyniki, w taki czy inny sposób.
When I lost my desk job instead of looking for a new one me and my best friend decided to have a shop together. Was is a total success? NO! *^v^* Because of many reasons but we gained new experiences and you know what? My friend has had her own successful shop now for a few years because she learnt from our bad experiences. I found out some things about me too, like - the shop is not a good option for me.
As long as I remember I loved Japanese culture and dreamt about visiting this country but I was sure it'd never happen. I imagined various cons, like money, language, ect. A few years back the circumstances lead us to the opportunity to go to Tokio and if I allowed my fears and prejudices win I'd never find my place on Earth! ^^*~~ Since that time I keep coming back to Japan as often as I can.
Those two examples from my own life show that when I managed to overcome my fears it gave positive results, one way or the other.




Powiedziałabym sobie nastoletniej - nie czekaj! Nawet jeśli jesteś osobą młodą, zdrową i bogatą, to nigdy nie wiesz, ile masz czasu przed sobą. Zakładamy, że będziemy żyć o ile nie wiecznie, *^v^*, to na pewno do późnej starości, i na wszystko znajdziemy jeszcze czas. Często człowiek, który usłyszał od lekarza, że ma śmiertelną chorobę i zostało mu kilka miesięcy życia, zaczyna nadrabiać niewykorzystane lata i żyć tak jak naprawdę chciał, oglądaliśmy to w milionie hollywoodzkich filmów. A dlaczego nie zacząć już dzisiaj, młody zdrowy człowieku? Skąd wiesz, ile masz czasu? Może jutro lub za tydzień wpadniesz pod samochód i twoje życie się skończy? Dlaczego nie  wykorzystać każdej dostępnej nam chwili i cieszyć się nią? Makneta napisała bardzo ciekawy wpis dotykający tej kwestii, polecam Wam serdecznie!
To the teenage me I would say - don't wait! Even if you're young, healthy and wealthy, you never know how much time you have left, noone knows. We always presume that, if not forever *^v^*, we will live till very old age, long enough to find the time for everything we want to do. It's often the case that a person hearing a terminal diagnose and having a few months to live starts to make up for the lost time and do what he/she really wanted, we've seen it in many Hollywood movies. But why not start today when you're still young and healthy? How do you know you have plenty of time? Maybe your life ends tomorrow or next week in an accident or something? Why not try to live in every moment to the fullest? Enjoy our lives in every second? My friend Makneta wrote a very interesting piece about this (in Polish), if you can I recommend it for you to read.




Oczywiście nie mam na myśli rzucania się w przepaść z zamkniętymi oczami, to byłaby głupia brawura, ale chodzi mi o nasze częste dylematy życiowe, od których ja uciekałam w nudne i znane bezpieczeństwo, i w związku z tym nie doświadczyłam wielu rzeczy, które być może na mnie czekały, które by mnie kształtowały, rozwijały, pokierowały w stronę nowych doświadczeń życiowych - dobrych i złych, oczywiście, nie twierdzę, że za każdym rogiem czeka na nas tylko miód i skowronki. Ale nigdy się tego nie dowiem, bo nie spróbowałam.
Of course I'm not saying one should just close his/her eyes and jump into the abyss, that would have been a stupid bravado. I mean our life dilemas that we often sweep under the carpet and choose not to venture anything. I often hid in the "known" so "safe" solutions and so I didn't experience many things that might have waited for me, might have shaped me, developed me, directed me towards the new life paths - good and bad probably, I'm not saying that's life is always a bed of rose petals. But I'll never know that because I didn't try.






Postępuj z rozwagą ale nie daj się zniechęcić głosom trzymającym Cię w kokonie bezpieczeństwa! - powiedziałabym sobie nastoletniej. Ja wiem, że te wszystkie rady zawsze pochodziły z dobrego serca i troski o mnie (oraz strachu wpojonego moim rodzicom przez poprzednie pokolenia), ale jednocześnie podcinały mi skrzydła, uniemożliwiając popełnianie moich własnych błędów i wyciągnięcia moich własnych wniosków. Nawet, kiedy wychodziłam poza schemat, to czułam się otoczona atmosferą przerażenia, co to będzie, jak jej się noga powinie... (Kilka razy się powinęła, ale nie zmieniłabym tego na coś innego, bo jestem bogatsza w najróżniejsze doświadczenia, które podpowiadają mi którędy iść lub nie iść dalej.) Nie czułam wsparcia, zagrzewania do zrobienia kolejnego kroku. Raczej oczekiwanie na moment, kiedy można będzie powiedzieć "a nie mówiłam, że tak będzie? trzeba było tego nie robić!".  A decyzja o każdym nowym przedsięwzięciu była obudowana strachem z powodu braku oparcia, bo wiedziałam, że nie usłyszę "tak! próbuj i gdybyś spadała to cię złapiemy!" tylko "raczej nie bierz się za to, to ryzykowne, nie wiadomo, co z tego wyjdzie, na wszelki wypadek zrezygnuj i zostań tam, gdzie jesteś, bo to znasz na wylot"... Dlatego postanowiłam wreszcie odrzucić tamte głosy - bo one są we mnie, nie muszę ich codziennie słyszeć wypowiadanych, żeby pamiętać, że otaczały mnie przez całe życie...
Be mindful but don't let the outside voices discourage you from trying! - I'd say. I know all the pieces of advice always came from my parents' good hearts and concern about me (and also fear engraved in them by their parents...), but it also cut my wings preventing me from making my own mistakes and drawing my own conclusions. When I went outside the safety zone I felt surrounded by the atmosphere of fright of what might happen when I fail... (I failed a few times of course but I wouldn't give it away what I went through because it taught me what to do or do not do later.) I didn't feel any support to do the next steps. Rather a standby to be finally able to say "I told you so! you shouldn't have tried it!". Every decision about any new undertaking was built on my fear because I knew I wouldn't hear the words: "yes! try and if you fall we'll be here to catch you!", but rather "don't even try it, it's risky, you don't know the result, give up just in case, stay where you are because it's known and safe"... I finally decided to stop listening to those voices - they are with me all the time, I don't have to hear them everyday to be haunted by them...




Gdzieś kiedyś przeczytałam, że człowiek zmienia się co siedem lat - coś w jego charakterze, nastawieniu do życia staje się nieco odmienne od tego, jaki był przez poprzednio. Jesienią zeszłego roku zakończyłam kolejne siedem lat mojego życia i jak nigdy poczułam, że coś się we mnie zmienia, jakbym fizycznie odczuła przestawiające się tryby gdzieś w środku mnie. Zaczęłam rozumieć wiele rzeczy, uświadamiać sobie błędy, jakie popełniałam i nabrałam siły, żeby moje życie zmienić. Późno, bo już nie mam osiemnastu lat, tylko jestem po czterdziestce? Chyba nie. Wydaje mi się, że jeśli człowiek chce, to nigdy nie będzie za późno na przeżycie swojego czasu tak
I read somewhere that a person changes one way or the other every 7 years of his/her life. In October 2016 I finished another seven years and felt something change in me, as if some clockwork changed it's preset state. I started to understand many things about me, realise the mistakes and I felt the strength to do something about my life. Is it too late, because I'm not 18 anymore, but in my 40's? I think not. I believe it's never to late to start living the way you want, irrespective of the age.




Jako dziecko i nastolatka bardzo dużo rysowałam, jednak nigdy nie było to traktowane jak coś poważnego, tylko jak zabawa (cytat dosłowny: "co robisz?", "rysuję", "a, bawisz się..." i pobłażliwy uśmiech). Pewnie dlatego szybko nabrałam przekonania, że nie mam talentu więc nie ma sensu się tym zajmować, bo też nikt mi nie powiedział, że technikę można wyćwiczyć ciężką pracą a z drugiej strony nie trzeba do tego podchodzić tak śmiertelnie poważnie, można rysować dla siebie, dla relaksu, trenować rękę i umysł. Utrwaliło się w mojej głowie, że rysują dzieci, a sztukę tworzą profesjonalni utalentowani artyści, nie ma nic pomiędzy i nie należy w związku z tym zawracać sobie tym głowy i tracić na to czasu.
Do tematu wróciłam wiele lat później próbując swoich sił w malarstwie akrylami, a w zeszłym roku zabrałam się za kredki i akwarele. Nie tworzę wiekopomnych dzieł sztuki, ale to co maluję sprawia mi radość i nie uważam czasu poświęconego na malowanie za stracony. Dzisiejszemu wpisowi towarzyszą moje najnowsze prace ze szkicownika, który zapełniałam w styczniu tego roku (kliknij i powiększ). Nie robię rysunków codziennie, jak w poprzednich miesiącach, bo nie mam na to czasu, ale sięgam po niego wtedy, kiedy mam ochotę coś z danego czasu pozostawić.
(przy okazji, szybka recenzja notatnika Venezia Book, 200 g/m2 - bardzo dobry papier do akwareli, faluje pod wpływem wody ale potem zamknięty klamrą pięknie się prostuje po wyschnięciu. Mój jedyny zarzut to taki, że jest tak zszyty, że niezwykle trudno rozłożyć go na płasko, muszę naprawdę mocno przyciskać rozłożony notatnik a i tak cały czas próbuje mi się zamknąć. Mimo to polecam do farb wodnych!)
As a child and a teenager I used to draw a lot but it  never was treated like something serious, just playing (literal citation: "what are you doing?", "I'm drawing", "oh, you're playing..." and a permissive smile). Maybe that's why I quickly understood that I have no talent so there's no point in doing it. Nobody told me that drawing technique comes with a lot of practice and on the other hand I don't have to treat it very seriously, I can draw just for fun, for relaxing, just training my hand and mind. I set my mind on the idea that drawing is just a children's play, real art is being created by real artists with real talent and there is nothing in between, so I shouldn't pay attention to this anymore.
I came back to making art many years later, first painting with acrylics, then taking up crayons and watercolours last year. I don't create the immortal pieces of art but what I come up with makes me happy and I don't think about the time devoted to painting as lost. In this post you can see my latest journal pages I created in January (click on each picture to enlarge). I didn't paint everyday like last year but I reach for the journal when I have time and inspiration.
(btw, my quick review of the Venezia Book, 200 g/m2 - very good paper for the watercolours, it wrinkles while wet but then it straightens nicely, only one thing - it's really hard to lay it flat, I have to press it really hard and it still wants to close)




Małymi krokami poznaję nową Joannę. Jeszcze nie wiem, co z tego wyniknie, bo zmiana nigdy nie zachodzi z dnia na dzień, czasami czuję, że mam już siłę, żeby góry przenosić, a za moment znowu chowam się do swojej bezpiecznej skorupy i przeczekuję. Wiadomo, wzorców wpajanych latami nie da się podmienić na nowe tak po prostu, człowiek to nie komputer, w który wgramy nowy system operacyjny (a i tak może on ryksztosować!... ^^). Dużo pracy przede mną, a pierwszym krokiem jest ten bardzo osobisty wpis, którym się z Wami dzielę, takie rozliczenie się z samą sobą. Mogę to teraz zostawić w przeszłości i spróbować ruszyć nową drogą. *^v^*
I'm getting to know the new Joanna step by step. I have no idea what happens next, changes don't finish overnight, sometimes I feel I have the strength of a giant and in the next moment I run away under the blanket and wait in silence. It's obvious you cannot erase the patterns engraved into you mind at one go, just like installing a new operating system on your computer (and sometimes even it has its problems... ^^). There's a lot of work to be done and my first step is this very personal confession, the reckoning with myself. Now I may leave the past in the past and go onto the new path. *^v^*




PS.: Następnym razem będzie włóczka i coś do jedzenia. ^^*~~
PS.: Next time I'll show you some knitting and food. ^^*~~

24 comments:

  1. Kiedys slyszlalam ze tylko ludzie inteligentni sa pelni watpliwosci...
    Moze dlatego tyle ludzi boi sie ryzyka, bo wlasnie nie sa motywowani wsparciem i komplementami, moze nasza polska kultura jest uboga w takie zwyczaje.
    Lubie CIe czytac, masz do tego talent i nie tylko do tego. Ladnie rysujesz, malujesz, szyjesz, drutujesz...mysle ze dlatego ze wkladasz w to pasje i serce.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czasami sobie myślę, że dobrze by było być taką przysłowiową "dresiarą blondynką", wtedy życie byłoby chyba łatwiejsze. A tu człowiekowi włącza się zastanawianie się nad sobą i już nie jest tak prosto... ^^*~~ No i rodzice chyba powinni przejść najpierw szkolenie psychologiczne, zanim postarają się o potomka, ale na to chyba nie ma co liczyć...
      Bardzo Ci dziękuję za przemiłe słowa!

      Delete
  2. Należę do pokolenia, którego nie chwalono, nie mówiono, że robi coś dobrze, nie rzucano na głęboką wodę. Tak jak napisałaś okopałam się w bezpiecznym kokonie. Każda zmiana wywołuje stres, lęk, utratę poczucia bezpieczeństwa. Od lat z tym walczę, kosztuje mnie to wiele sił, nerwów. Jestem teraz na takim etapie życia, że czeka mnie potężna zmiana, stylu życia, miejsca. Stracę wsZystko to co mnie trzymało w ryzach. Ale czeka mnie być może niesamowita przygoda, poznam nowych ludzi, inną kulturę, ciekawe miejsca.
    Dlatego też twój fantastyczny post idealnie trafił w mój obecny stan duszy, umysłu i ciała. Dziękuje ci za niego. Pozdrawiam:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ciekawe, czy takie wychowanie dzieci wynikało z tego, że nasi rodzice dorastali w czasach, kiedy o wiele trzeba było walczyć, więc kiedy już zdobyli pewną stabilizację, to okopali siebie i nas w kokonie bezpieczeństwa. Tylko, że nie pomyśleli, że my w pewnym momencie musimy sami ruszyć dalej, i nie będzie nam łatwo, gdy wyjdziemy spod klosza...
      Trzymam kciuki za Twoje zmiany w życiu!!! Sama nigdy takich radykalnych zmian nie zaznałam, chociaż od kilku lat mam na nie ochotę. Wydaje mi się, że w moim przypadku właśnie takie rzucenie się na głęboką wodę podziałałoby najlepiej, bo ja w sytuacjach radykalnych mobilizuję się i działam, a waham się i uciekam, kiedy mam przed sobą małe kroczki, i wtedy rozważam - zrobić je czy nie... W każdym razie, pamiętaj, że każde z nowych doświadczeń będzie cenne i czegoś Cię nauczy. Przesyłam masę pozytywnej energii!!! *^o^*

      Delete
  3. Ja myślę, że trochę też zależy od naszych predyspozycji, nie wszystko od wpajania. Ale tego nie wiadomo nigdy na pewno, bo w jednym życiu trzeba wpajać, a w drugim nie wpajać.
    W każdym razie chciałam napisać, że Twoje akwarele, czy ogólnie twórczość (nie jestem biegła w technikach plastycznych) sprawiają mnie (i pewnie nie tylko mnie) ogromną przyjemność. Lubię sobie na nie patrzeć i czasem o czymś myśleć, a czasem nie. I, OK, możemy mówić artyści, muzea, twórczość czy Twórczość, Sztuka oficjalna, ale najważniejsze, jeżeli ktoś jest nią poruszony. Ja osobiście jestem i dzięki za Internet - dzięki niemu trafiamy do osób, które nas ulepszają. Bo zawsze piękno (prawda, autentyczność) ulepsza. Pozdrawiam bardzo, bardzo serdecznie. :D

    ReplyDelete
    Replies
    1. Pewnie masz rację, widocznie ja byłam taką cielęciną, że trzeba było mi jednak coś powpajać i dać kopniaka na rozpęd. *^v^* Bo wygodniej i bezpieczniej mi było nie ryzykować.
      Serdecznie dziękuję za przemiłe słowa! *^o^* Ja też lubię przeglądać Internet i trafiać na prace ludzi tworzących ciekawe rzeczy, w najróżniejszych technikach, to nie muszą być dzieła wiekopomne, ale właśnie poruszające nas w jakiś sposób, niech to będzie chociaż uśmiech, którego nam tego dnia brakowało! ^^*~~

      Delete
  4. Mam w pamięci taki felieton M.Bojarskiej ,w którym to opisała swoje przeżycia z młodości.Lata 60-te,lata szalone.Życie ,które prowadziła, pokoleniu jej rodziców nie przypadło żadna miarą do gustu.Była krytykowana,czuła ograniczenia.I ona to przyrzekła,że pozwoli swojemu dziecku na życie po swojemu,przystanie na wszelkie "szalone" pomysły.A potem,cóż?Jej syn okazał się bardzo zachowawczym,spokojnym, religijnym człowiekiem.Okazało się to dla niej trudne....Może wpływ naszych rodziców (zakładam,że nie toksycznych)nie jest decydujący,może to my sami jednak kierujemy swoim życiem,i nasze wybory są naszymi wyborami i jak to w bywa ,nie zawsze trafnymi.Pozdrawiam E.D.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Widocznie jej syn był od początku mocnym charakterem i sam wiedział, co chce w życiu wybrać. Obejrzał wzorzec matki i dokonał innego wyboru. Ja byłam jak plastelina - nie dość, że nie potrafiłam zdecydować się na swoje wybory to jeszcze dałam się ukształtować w sposób, który przez większość życia mnie uwierał ale nie umiałam się z niego wyzwolić.
      A że wybory nie zawsze są trafne, to wiem, i w sumie uważam, że to dobrze, bo złe też nas czegoś uczą i procentują. O ile są to nasze własne wybory! *^v^*

      Delete
  5. Odkryłam szanowanie siebie i swojego życia całkiem niedawno, bo dwa lata temu w wakacje. Postawiłam tamę. Teraz ja. Zawsze, ale to zawsze dostosowywałam swoje plany do całego świata. Wszyscy się przyzwyczaili, że o cokolwiek poproszą- mają. Aż przyszedł moment kiedy potrzebowałam ja... I cóż. Jak to w życiu. Świat okazał się mnie mieć w odwłoku. Zostałam sama, samiuteńka z problemem. I dalej z nim jestem sama, ale już na moich warunkach. Można powiedzieć, że świat się sam zweryfikował. To, że nam się wydaje, że komuś na nas zależy wcale nie musi być prawdziwe. To bardziej nasze pragnienia i kreacje rzeczywistości. Trzeba polegać na sobie i swojej intuicji. Ona zwykle nas nie zawodzi. Czy jest mi lepiej z tą wiedzą... Cóż, pewnie nie zawsze, ale przynajmniej wiem.
    Co do Twoich niewątpliwych talentów! Kobieto, przecież Ty od nich aż kipisz! Malujesz, rysujesz, szyjesz, robisz na drutach, jesteś oczytana, ŁADNA! I o czym my tu! Tak trzymać! Pozdrawiam!

    ReplyDelete
    Replies
    1. Zgadzam się z pierwszą częścią Twojego komentarza, z tym, że niestety nasza relacja z rodzicami jest nieco inna niż ze wszystkimi innymi ludźmi. Dziecko czy nastolatek nie ma jeszcze takiej samodzielności psychicznej i rozwiniętej intuicji, żeby na nich polegać, patrzy we wzorce, nasiąka nimi i na nich buduje swoje życie. Wiesz, że ja byłam niesamowicie zadziwiona, kiedy poszłam do pracy i tam mężczyźni pili kawę?... *^v^* W moim domu rodzinnym kawę piła mama, a tata kawy nie tykał, tylko pił dużo herbaty, i taki obraz zakodował mi się na długie lata! Skoro taka bzdurka została w mojej podświadomości, to co dopiero powiedzieć o poważniejszych sprawach...
      Akurat, że ładna, to zasługa rodziców, no bo to ich geny, hihihi!.... *^-^* Bardzo dziękuję za komplementy! Staram się mieć ręce zawsze czymś zajęte.
      Trzymam kciuki za Twoje sprawy, żeby wszystko szło po Twojej myśli!

      Delete
  6. Coś jest z tym zmienianiem się co 7 lat! Jak to policzyłam, to u mnie się całkowicie zgadza, normalnie jak z zegarkiem w ręku :)
    Twoje rysunki są piękne, dla mnie jesteś artystką :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ja nie pamiętam za bardzo wszystkich siódemek wstecz, ale siedem lat temu miałam bardzo trudny rok i wtedy też zaszło wiele zmian, raczej wokół mnie niż we mnie. Teraz jest chyba pierwszy raz świadomych zmian wewnętrznych, czuję, że mogę nimi pokierować. *^v^*
      Bardzo Ci dziękuję za przemiłe słowa!!!

      Delete
  7. Ah, gdybym miała takiego rodzica... :p
    U mnie było to samo, skrzydła podcinane na każdym możliwym kroku. Dużo bym mogła o tym pisać, ale wydaje mi się to już zupełnie niepotrzebne.
    Za to powiem, że trzymam kciuki!
    Za Ciebie i za siebie, a co tam :)
    Lada chwila będzie moje kolejne 7 lat, więc może cos sie uszykuje i ułoży w końcu? Jakiś tam krok w głowie się kroi - codzienne myśli o ścięciu włosów już są, a w moim przypadku to jednak wielka część mnie samej i mojego życia i wspomnień w nich schowanych.

    A rysujesz i malujesz cudownie. Podziwiam za akwarele, bo są wg. mnie bardzo trudne. Ale za to efekty oszałamiające.

    Ściskam moją kapeluszowo - sukienkową guru, która co wpis wygląda młodziej. ^^

    A.

    ReplyDelete
    Replies
    1. A wiesz, że ja jako nastolatka zawsze chciałam mieć krótkie włosy, ale mama się nie zgadzała na ścięcie. A kiedy w liceum już marzyłam o długich lokach, to akurat stan moich włosów się pogorszył i cięłam, bo były słabiutkie... Ale czasami korci mnie, żeby tak na chłopaka, przecież odrosną!... *^w^*
      Bardzo dziękuję za przemiłe komplementy!!! I też trzymam kciuki za nas dwie, żebyśmy umiały się wreszcie wyzwolić spod wpływów wszelakich i odważyły pójść swoją drogą.

      Delete
  8. Brahdelt, masz prawo, a nawet obowiązek - ŻYĆ PO SWOJEMU.
    I wszyscy inni tak samo.
    Piękny post, piękna Ty.
    Pozdrawiam najserdeczniej:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Staram się. W zasadzie od momentu, kiedy wyprowadziłam się z domu rodziców i poszłam "między ludzi", i zaczęłam obserwować nowe wzorce i wybierać, co mi pasuje. Jednak wyzwolenie się spod wpływu domu rodzinnego jest bardzo trudne i zabiera czas. Ale staram się ze wszystkich sił! *^V^*
      Uściski!

      Delete
  9. Jonko, musze wyznać, że Twoje rysunki były dla mnie (i są) wielką inspiracją. Podobnie jak Ty zarzuciłam rysowanie wiele lat temu, choć sprawiało mi wielką przyjemność. Wśród celów na ten rok mam wykrojenie czasu na rysowanie przynajmniej raz w tygodniu. I to wszystko przez Ciebie :-) A w kwestii próbowania nowych rzeczy, to jestem Twoim przeciwieństwem, biegam za wszystkim, co mi się spodoba, nie widzę przeszkód, nie znam ograniczeń. W związku z tym kończę z 10 srokami w ręku i z żadnej pożytku :-P

    ReplyDelete
    Replies
    1. Skoro to przeze mnie, to się cieszę! *^v^* Pamiętam, że kiedyś robiłaś takie niesamowite szczegółowe grafiki-wycinanki, dobrze pamiętam? Strasznie mi się podobały!
      Ja też biegam za tysiącem pomysłów (co często kończy się na kupieniu dużej ilości różnych przyborów, materiałów, podręczników... ^^*~~), ale jak przychodzi do podejmowania różnych życiowych decyzji i wyzwań, to jestem cykorem. To znaczy, postanowiłam sobie, że już nie będę i zobaczymy, jak to moje postanowienie sprawdzi się w rzeczywistości... *^v^*

      Delete
  10. Bardzo lubię czytać Twoje posty i czytając ten, właśnie sobie uświadomiłam ,że rzeczywiście tak nas wychowywano , wpajając tzw normy bezpieczeństwa . Chociaż jako istota niepokorna wysuwałam często macki jak ameba i badałam nowe możliwości i jak się udawało rozszerzałam swoje terytorium działań . A teraz w wieku 50-lat zrobiłam nawet kurs kaletniczy i szyję różnorodne wyroby ze skóry. . Swoje dzieci po kolei wysyłałam na studia daleko od domu żeby nie mogli co tydzień przywozić prania i wywozić słoików i zawsze mówiłam im ,że chcieć to móc . I to chyba procentuje . Tak trzymaj ,ciekawe życie ciągle przed nami

    ReplyDelete
    Replies
    1. Czyli od urodzenia byłaś mocniejszego charakteru niż ja. *^v^* A potem wyrosłaś na dobrą matkę - taką, która pozwala wylecieć z gniazda, (wręcz wypycha do latania! ^^*~~), bardzo fajnie mi o tym czytać!
      I taką mam nadzieję, że jeszcze dużo ciekawego życia przed nami, postaram się tego nie przesiedzieć w domu ze strachem patrząc za okno. *^o^*

      Delete
    2. Pamiętam dzień kiedy po raz pierwszy przełamałam swój strach .Na drugim roku studiów mój tata zabrał mnie na czarny szlak w Tatrach. Trasa wiodła ze Świnicy przez Zawrat , Kozie Wierchy i Granaty . Tam ja z lękiem wysokości ( oczywiście zaprogramowany przez zapobiegliwych dorosłych) pokonałam łańcuchy , drabinki , półki skalne i po raz pierwszy w życiu poczułam tą adrenalinę i uczucie szczęścia z pokonania własnego strachu . To po prostu była euforia i nagle uzmysłowiłam sobie że ja mogę , że potrafię .

      Delete
    3. Miałaś wspaniałego tatę, który zabrał Cię w takie miejsce i pozwolił, żebyś podjęła tę decyzję - iść czy nie iść. I był obok, żeby Cię asekurować, ta świadomość, że jest ktoś kto Cię złapie gdybyś spadała jest bezcenna! *^V^*

      Delete
  11. tak bardzo to wszystko rozumiem...i cieszę się, że wreszcie to przerwałaś i zaczęłaś myśleć o sobie, poznawać siebie do głębi, że przestałaś się bać, że działasz!

    "tak będzie dla ciebie lepiej, bezpieczniej, czemu chcesz zmieniać, przecież to taka dobra praca, co z tego, że słabo zarabiasz, ale pewnie! na co się rzucasz, co będzie potem, masz zobowiązania, nie wydawaj na wyjazd, musisz odłożyć, musisz skończyć studia, te będą najlepsze, co z tego, że ci nie pasują..." i tak dalej, i tak dalej. słyszałam to nieraz. z różnych stron.

    kilka miesięcy temu postanowiłam to całe bezpieczeństwo kopnąć w zadek, po niemal 10 latach "bezpiecznej i spokojnej" pracy znalazłam nową. wreszcie wstaję bez guli w żołądku, bez myśli "do czego się znów ktoś przyczepi" i tak dalej.

    zrobiłam też kilka innych odważnych rzeczy, jest dużo lżej.
    trochę szkoda, że zmarnowałam tyle czasu, ale z drugiej strony - widocznie nie byłam jeszcze gotowa, może gdybym robiła coś za szybko, na siłę, coś poszłoby nie tak.

    dlatego nie żałuję, że dopiero teraz, kiedy dobiegam czterdziestki.

    mam jeszcze czas. a jeśli nie mam, to i tak nie żałuję:)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kiedy straciłam pracę w biurze postanowiłam nie szukać nowego etatu - cała rodzina była w wielkim strachu, jak to?... i wciąż szukali pracy za mnie. ^^*~~ Założyłyśmy z przyjaciółką sklep - wciąż słyszałam, że może jednak poszukam "prawdziwej pracy"... Nie udałoby mi się wtedy przeciwstawić tamtym głosom, gdyby nie wsparcie męża i przyjaciółki, ale rzeczywiście dopiero teraz nabieram świadomości moich działań i zmian, które chcę wprowadzić. Masz rację, widocznie trzeba do tego dorosnąć, żeby w dojrzały sposób dokonać swoich wyborów. Trzymam kciuki za nas obydwie! *^V^*

      Delete