Thursday, August 23, 2012

Pierwsze / First

I've written about our apartment's renovation and some problems with workers and moving in. Photos and more info about what's happening in our lives soon! *^v^*

Pierwsza noc w naszym mieszkaniu z niedzieli na poniedziałek.
Czy obudziło mnie trzaskanie drzwiami wejściowymi do bloku obok, znajdujące się naprzeciwko okna naszej sypialni? Nie. ^^ Czy obudziły mnie pijackie krzyki dochodzące z lumpen-ławeczki naprzeciwko naszego balkonu? Nie. ^^ A może gadający na cały głos ludzie chodzący tam i z powrotem chodnikiem pod naszymi oknami, gryzące się puszczone luzem psy albo dzieci na placu zabaw? Też nie! ^^


Obudził mnie, jak zwykle, głodny Ryszard. *^v^* Przywieźliśmy go od kolegi w niedzielny wieczór, po trzech tygodniach rozłąki, i od razu zafundowaliśmy mu niespodziankę - meble te same, ale mieszkanie inne, o co chodzi?!... Rysiek spróbował się schować pod łóżko (ale cała przestrzeń pod spodem jest zastawiona rzeczami, więc się tam nie wcisnął ^^), naprychał i nasyczał na regał z książkami, a potem schował się pod kanapą w pokoju dziennym i miauczał.
Miauczał tak też następnego dnia, dodatkowo nie opuszczając nas na krok i przeszkadzając w pracach remontowo-sprzątaniowych. Zasnął dopiero późnym popołudniem, kompletnie wyczerpany wrażeniami a był zmęczony do tego stopnia, że nie obudziły go ani prace w łazience (ekipa przyszła poprawić, co zepsuła...), ani wiercenie dziur w ścianie (mocowaliśmy wsporniki pod półki w szafie). Następnego dnia był już tak pełen wigoru, że aktywnie zwiedzał całe mieszkanie łącznie z balkonem. Nie do końca podoba mu się to wszystko, ale już widać, że się przyzwyczaja. ~*^o^*~


Złożyliśmy wielki koci drapak, kupiony dla Rysia jeszcze w czerwcu i teraz zastanawiamy się, jak nakłonić go do korzystania z niego... Do tej pory obejrzał go raz i drugi, i nic, a wsadzany na półeczki szybko z nich złazi. Być może okaże się, że był to nietrafiony zakup, ale poczekamy z decyzją jeszcze jakiś czas, może kot musi się najpierw przyzwyczaić do samego nowego miejsca, a dopiero potem będzie miał ochotę na brykanie po kocim słupku.

Remont, zgodnie ze wszystkimi prawami Murphy'ego, jest drogą po wybojach. Wspominałam już o dodatkowych nieplanowanych pracach w toalecie - nie wiedziałam, że będzie to robione na bardzo szybko, w ostatniej chwili, w związku z tym trochę niedbale i ze szkodą dla niektórych kafelków i okleiny drzwiowej... (a i tak pan, który to robił, był chyba najlepszy z całej ekipy). Ale wygląda to jako-tako i jest funkcjonalne, więc bardzo nie narzekamy, chociaż kwestie hydrauliczne musieliśmy poprawiać sami.
W ogóle nie jesteśmy zbytnio zadowoleni z ekipy... Szef ekipy się chwalił, że już składał szafki kuchenne z IKEA, a wyszło na to, że tego nie umie, nie zna podstawowych rozwiązań Ikeowskich i trzeba było po nim poprawiać (niektórych rzeczy nie dało się poprawić, ech...). Jego ludzie są pewnie świetni w kwestiach elektryczno-budowlanych, ale za nic mają detale i robią na odwal się, na chama, na szlifierkę i klej oraz nie czytają instrukcji... Podłączyli nam zlew do złego odpływu i ciekł, założyli drzwi do prysznica odwrotnie i woda podczas kąpieli lała się na łazienkę, spłuczka działała na dwa przyciśnięcia - pierwsze spuszczało wodę, drugie zatrzymywało wodę, która inaczej nie przestawała lecieć, i inne takie.

Najdroższym pojedynczym elementem całego naszego remontu jest markowa bateria podtynkowa z prysznicem, dyszami i deszczownicą, bardzo specyficzna, bo musi doprowadzać wodę jednocześnie do kilku miejsc w łazience więc zależało nam na tym, żeby to co idzie w ścianę pod kafelki było bardzo dobrej jakości i porządnie zamontowane, bo ma tam przetrwać lata użytkowania. Dostarczyliśmy ekipie instrukcję montażu, żeby nie mieli żadnych wątpliwości i trzeba było zobaczyć mojego męża - człowieka, który jest przyjacielem każdego - w stanie furii, kiedy okazało się, że pokrętła są źle pozakładane (pierwotnie pod prysznicem mieliśmy tylko gorącą wodę...), a kiedy się je zdejmie, widać poklejone grudami kleju maskownice, porżnięte śruby mocujące, zawory porysowane narzędziami.

Pomijam już taki drobny fakt, że od soboty jeździmy po mieście po sklepach budowlanych, dokupując brakujące elementy tego czy owego oraz przewozimy resztki naszych rzeczy z poprzedniego mieszkania psującym się z dnia na dzień samochodem, który nawet raz nam zgasł w środku miasta bez wyraźnej przyczyny... I modlimy się o ładną pogodę, bo nie da się prowadzić auta w ulewie bez wycieraczki od strony kierowcy, a ta nam się urwała... Jego naprawy obecnie w ogóle nie wchodzą w grę, bo nie mamy na to funduszy, więc jak się ostatecznie zepsuje, to będzie stał i czekał na lepsze czasy.

Ponarzekałam, a teraz pozytywy. ~*^o^*~
Przyzwyczajamy się do odnowionego mieszkania, które zmieniło się tak bardzo, że osoby czytające mojego bloga od lat chyba nie rozpoznają tych samych pomieszczeń w nowej szacie. ^^*~~ Dodaliśmy kilka ścian, które zostały ustawione w taki sposób, że stwarzają optyczną iluzję małego labiryntu i przez to nasze malutkie mieszkanie wydaje się większe, bo z każdego punktu widać kawałek tego, co jest dalej - trudno mi to opisać, może uda mi się pokazać to na zdjęciach. *^v^*


Na razie, ze względu na mały budżet mieszkamy bez klamek, bez jakichkolwiek szaf ubraniowych czy łazienkowych, bez wszystkich lamp, ale da się już mieszkać. Rośliny zniosły przewożenie bezstresowo, a jak zniosą warunki na nowym miejscu, to się dopiero okaże z czasem (mam tu na przykład zupełnie inną wodę niż w starym mieszkaniu, tamta była okropnie twarda). Z niespodzianek ogrodniczych - okazało się, że papryki wyhodowane z sadzonek, które kupiłam jako "czerwona słodka" są jednak lekko ostre... *^o^* Wyjadamy pomidory i zioła (na zdjęciu poniżej klasyczne śniadanie niskobudżetowe remontowe: mortadela, paprykarz szczeciński, pasztet podlaski, pasta jajeczna, upiększone pomidorami, papryką i ziołami z własnych upraw ^^*~~), chillisy ustawiłam na parapetach w kuchni i pokoju dziennym, gdzie mają warunki zbliżone do poprzednich (bezpośrednie światło do południa).


Jedyne, co pozostało prawie niezmienione to balkon, który został odmalowany i ma nowe parapety, i co do balkonu to czeka go jeszcze trochę pracy, planowanej na przyszłą wiosnę - musimy koniecznie zmienić tam podłogę, bo gres, który własnoręcznie położyłam na niej kilka lat temu okazał się złym wyborem, bo jest porowaty i chłonie każdą wilgoć (czy to smar czy zwykła woda), osiadającą na nim w postaci okropnych plam i smug, a poprzedni lokator nie zwracał uwagi, co mu się na podłogę wylewa.

Na razie wciąż ustawiamy, zawieszamy, montujemy, dokupujemy, sprzątamy, sprzątamy, sprzątamy...  Jestem tak zmęczona, że czuję, że mogłabym przez tydzień po prostu leżeć.
Obiecuję niebawem pokazać co nieco, jak już będzie coś do pokazania, czyli naszą najfajniejszą na świecie łazienkę w japońskim stylu, gotowanie w nowej kuchni i prezent, jaki dostałam od mamy z okazji przeprowadzki. Zostawiam Was z moją "słodką" ostrą papryczką i do następnego razu! *^o^*



20 comments:

  1. Jonko droga! najmocniej trzymam kciuki za auto, oby wytrwało; za napływ funduszy na brakujące wyposażenie... i za jakąś niemiłą przypadłość dla fachowców od siedmiu boleści!
    My jesteśmy właśnie w trakcie samodzielnego odświeżania mieszkania - nowe kolory, czyste ściany, takie tam. I Mariusz malując łazienkę jakoś się poślizgnął i zdruzgotał deskę sedesową :) On z łaski Pani nie ucierpiał, ale cena zwykłej sedesowej deski bardzo mnie dziś zaskoczyła w markecie budowlanym. Hm... i my planujemy dom przy naszych dochodach? :)

    Ryśkowi proszę przekazać ukłony uprzejme.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ryszardowi ukłony przekazałam, a za kciuki bardzo bardzo dziękuję!!! Samochód najwyraźniej postanowił przypomnieć o sobie, ale nic tym nie wskóra, bo naprawdę z pustego to i Salomon auta nie naprawi...
      Koszty elementów wyposażenia rzeczywiście są nieziemskie, a przecież mówimy o zwykłych rzeczach supermarketowych, nie z salonów łazienkowych czy oświetleniowych... I to one wykańczają podczas tzw. wykonczeniówki mieszkania, a przecież nie da się mieszkać bez muszli klozetowej czy żarówek.

      Delete
  2. I jeszcze słowo od Mariusza, któremu przeczytałam fragment o łazienkowej baterii: "Zabiłbym. I zjadł"

    ReplyDelete
    Replies
    1. Na razie tylko padły słowa: "Będzie to wymieniał na własny koszt, jeśli chce zobaczyć pieniądze za dodatkową pracę w wc...." Zobaczymy, jak to się skończy, bo na razie majster się nie odzywa, ciekawe, kiedy poprosi o ostatnią ratę zapłaty. ^^

      Delete
  3. Śledzę Wasze perypetie remontowe z zatrwożeniem. W najbliższej przyszłości czeka nas to samo... W sensie przeprowadzka i generalny remont mieszkania. Przeraża mnie wszystko, ale chyba najbardziej koszty. Na szczęście mój ojciec zajmuje się remontami, więc mam nadzieję, że chociaż w tej kwestii nie będzie źle ;)
    Przepraszam Cię, bo jeszcze nie wysłałam obiecanej szmatki. Postaram się to zrobić dziś albo jutro.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Kochana, spokojnie, nie spieszy mi się, sama widzisz, że na razie jestem po łokcie w ustawianiu i sprzątaniu, a jak przestaję to robić na chwilę, to siedzę z błędnym wzrokiem i wyłączam się, żeby podładować akumulatory. ^^*~~
      Koszty są niebagatelne, szczególnie jeśli robi się remont kapitalny - z wymianą instalacji elektrycznej, wodnej i np.: tynkowaniem ścian. Dużą zaletą jest tata remontowy, bo na obcej ekipie zawsze można się zawieść. Trzymam kciuki za Twój remont! *^o^*

      Delete
    2. No właśnie chyba taki remont z wymianą wszelkich rodzajów instalacji, tynkowaniem ścian nas czeka... Na szczęście stolarka okienna jest wymieniona.

      Delete
    3. Ale potem będzie fajnie, jak sobie zaprojektujecie wszystkie kontakty na nowo wedle potrzeb, jak będziecie dokładnie wiedzieli, gdzie idą w ścianach przewody i wieszając obrazek nikt się w nie nie wwierci. *^v^*
      Okna to kolejny spory wydatek, my wymienialiśmy okna 13 lat temu, ale wciąż działają, wystarczy je tylko przemalować (są drewniane).

      Delete
  4. remontowych perypetii nie zazdraszczam!
    a kota zachęcić do drapaka można kilkoma kroplami kocimiętki. :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. No właśnie jeszcze nie próbowałam z kocimiętką. Koty u przyjaciół wcale nie są nią zainteresowane, ale może Rysiek się skusi? Dobry pomysł, dziękuję! *^v^*

      Delete
  5. Majstra od baterii bym zatłukła, prawdopodobnie poziomicą, zostało mi ostatecznie narzędzie po naszych meblarzach cudownych :) I Robert ma rację, poczekajcie, zobaczcie, co powiedzą w kwestiach rozliczania się.
    Rysiu biedny, wygłupiony pewnie strasznie, ale skoro już potrafi zasnąć i przespać roboty hałasujące, to znaczy, że nie jest źle. Z drapaką to może być różnie. U nas Mały nasze dobre chęci potrafi kompletnie zignorować, w kwestii drapaki też (sklepowa nie, ale dywanik bawełniany - ten Jego dywanik - to owszem. I co tu takiemu zrobić?? :)
    Za samochód trzymam kciuki, niech wytrzyma choć tyle, ile potrzeba do ostatecznego pozałatwiania spraw wykończeniowo-przeprowadzkowych.
    I trzymaj się, nie sprzątaj 24 godziny na dobę.
    Aaaa, bez klamek można dość długo mieszkać :)))))) Czasem tylko gość się w łazience zatrzaśnie :)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Staramy się pamiętać o tym braku klamek, gości jeszcze nie było ale będziemy ich pilnować! Na szczęście metraż jest taki, że gość zatrzaśnięty i wołający pomocy da się usłyszeć nawet z balkonu. *^o^*
      Rysiek czasami obchodzi drapak dookoła, jakby jednak zamierzał być zainteresowany, damy mu trochę czasu i spróbuję obwiesić go kocimiętką (drapak, nie kota bezpośrednio). ^^*~~ Też ignoruje dobre chęci - sklepowy drapak nie, ale gablota owinięta szeleszczącą folią, bo jeszcze nie została odpakowana - jak najbardziej tak!
      Już tak często nie sprzątam, zorientowałam się, że nie ma to sensu, lepiej poczekać na końcówkę robót na dany dzień, bo inaczej robię wszystko kilka razy na próżno a i tak się nakurzy.

      Delete
  6. Trzymam kciuki za Was i koniec remontu.
    Czy Wy już w tym mieszkaniu kiedyś mieszkaliście?Jakoś tak zrozumiałam i nie wiem czy przeoczyłam Twój wpis o tym?
    Czekam na zdjęcia.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękujemy! *^v^*
      Tak, mieszkaliśmy w tym mieszkaniu przez 10 lat (wtedy jeszcze było własnością mamy Roberta), potem trzy lata temu wyprowadziliśmy się do innej dzielnicy, a teraz wróciliśmy.

      Delete
  7. Ja z chytrości się wszystkiego nauczyłam w zakresie remontowym, a szczególnie celuję w montażu mebli. Dwa lata temu podczas remontu kuchni wynikły nieoczekiwane dodatkowe koszty czysto budowlane, więc jak usłyszałam, że za montaż kuchni nabytej w ikei i sprzętów kuchennych musiałabym jeszcze zapłacić dobrze ponad pół tysiąca złotych, to prędko przeliczyłam kwotę na motki malabrigo i w trzy dni kuchnia stała, wtargana i złożona przeze mnie; stolarz tylko blat dociął i dziury pod zlew i płytę. Ustawiając płytę spuścił na nią wyrzynarkę, blat miał więc wgniecenie zanim ktokolwiek na nim coś postawił, a jak poprosiłam o nawiercenie otworu pod listwę ścienną, to go wywiercił centralnie w przewód elektryczny. Wiec montażu płyty gazowej, piekarnika, okapu, zlewu i baterii wolałam dokonać już samodzielnie ;D
    Jak w niegdysiejszej Powtórce z rozrywki - dobry Bóg już zrobił co mógł, teraz trzeba zawołać - FACHOWCA!
    W montażu mebli tak zagustowałam, że małżonek przy okazji skręcania przeze mnie przedwczoraj komody stwierdził, iż taki błogi wyraz twarzy, to mam tylko z imbusem w dłoni i garścią mimośrodów i może czasem jak śpię ;)
    Trzymam za Was kciuki, problemy miną, jak wszystko. Uściski :)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękujemy za kciuki! *^o^*
      W naszym przypadku czas grał ogromną rolę bo nas poganiał, od zmontowanych szafek zależało wykonanie kolejnych prac remontowych, a poza tym mój mąż nie mógł wziąć urlopu na czas składania mebli kuchennych, więc zajęłoby to więcej czasu, który nas poganiał... Ale doszliśmy do wniosku, że następną kuchnię z IKEA składamy sami (następną kuchnię, hahaha... śmiech tragikomiczny, tak jakbym spodziewała się nowego remontu w niedalekiej przyszłości...), bo do wszystkiego dołączone są instrukcje obrazkowe i dziecko by sobie z tym poradziło. I oczywiście to prawda, że na własnej pracy oszczędza się duże pieniądze! Dlatego sami będziemy lada dzień projektować i budować regały na książki i być może inne meble. Mamy wkrętarkę na baterie, więc wkręcanie śrubek nie jest nam straszne! ~*^o^*~

      Delete
  8. zycze cierpliwosci..wiem co to remont...a sniadanko przepyszne...a ryszard sie przyzwyczai....pozdrawiam ania...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję bardzo! Już się powoli przyzwyczajamy - my i on, z dnia na dzień jest coraz lepiej. *^v^*

      Delete
  9. 3mam kciuki... wszystko się ułoży...samo ;)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Dziękuję!!! *^o^*
      Niech już zacznie! ^^*~~

      Delete