Wednesday, February 18, 2009

Wątpliwości / Doubts

Ogarniają mnie wątpliwości.
Wiem, że teraz, kiedy teściowie są już kompletnie wyprowadzeni a my dostaliśmy klucze, kiedy zgodziliśmy się na zamieszkanie w ich mieszkaniu i uzgodniliśmy przeniesienie mamy Roberta do mieszkania po nas, kiedy już mamy zaklepaną na marzec ekipę remontową i prawie podpisany wniosek kredytowy,... to trochę późno na zastanawianie się, czy to wszystko jest aby na pewno dobrym krokiem w naszym życiu, ale...
I'm having doubts.
I know that it's a bit too late, just when the PiLs took all their belongings and gave us the keys to the apartment, when we finally thought things through and agreed to move into their flat while Robert's mum decided to move into ours, when we have the renovation team ready for March and we almost signed all the credit papers...


No właśnie, ale... mam wątliwości.
But, well... I'm having doubts.

Naszły mnie w sobotę, kiedy siedzieliśmy w pustym mieszkaniu ze znajomymi, na jednej kanapie i przy starym stole, kiedy oni zachwycali się, jak będzie fajnie, kiedy po remoncie zamieszkamy w świeżym nowym lokum, i będziemy mieli bliżej do nich, więc będziemy mogli częściej się odwiedzać, kiedy wszyscy bawili się świetnie przy dobrym piwie, drinkach i zakąskach. A ja myślałam o tym, jak to będzie.
I've been having them since Saturday house warming party, when we were sitting it the new flat with our friends, on an old sofa at the old table, having bear and drinks and eating snacks, when they were talking about how fun it would be to live closer to each other, about how great our flat would be after the renovation. And I was thinking how it's going to be.

Kiedy pierwszy raz wyprowadziłam się z domu i wynajęliśmy z Robertem wspólne mieszkanie, tego dnia wieczorem, kiedy wnieśliśmy ostatnie paczki i na szybko odmalowaliśmy sypialnię, bo była w tragicznym stanie, a ja wyrzucałam z kuchennych szafek stare garnki i paczki z kaszą pełną robaków (to było mieszkanie dziadka-staruszka, którego córka zabrała do siebie), usiedliśmy wreszcie na stercie pudeł i miałam ochotę się rozpłakać. Albo złapać torebkę i uciekać z powrotem do domu rodziców.
Oczywiście potem było dużo lepiej, przyzwyczailiśmy się do tamtego mieszkania i tamtej okolicy (warszawskie Powiśle), zapoznałam się z panem z warzywniaka i panią z mięsnego ("nie, proszę pani, nie chce pani tego kurczaka, dzisiaj niech pani weźmie coś innego"... ^^)i po niecałym roku trochę żal było mi się stamtąd wyprowadzać.
When I first moved out of the parents' flat and we rented an old apartment with Robert, on the very day when we moved in, after all the bags were brought in and we did a quick repainting of the bedroom because it was in an awful state, and I was cleaning out the kitchen cabinets of the old pots and containers full of grits with maggots (it was the flat of a very old man whom his daughter took to her place), we sat down on the boxes and I wanted to cry. Or grab my purse and run back to my parents'.
Of course a few days later everything was better, we got used to that flat and that part of Warsaw, I made friends with a man from the vegetable shop and a lady from the butcher's ("no, my dear, you don't want this chicken today, you'd better get something else..." ^^) and after almost a year living there I felt a bit sorry to leave.

Potem przez prawie 10 lat mieszkaliśmy na Ursynowie. Nigdy nie czuliśmy, że to nasze miejsce, zresztą było nam użyczone przez mamę Roberta i tak naprawdę wcale nam się tu nie podobało, nie traktowaliśmy tego mieszkania jako docelowe, zawsze gdzieś tam majaczyło się wielkie marzenie o własnym DOMU. Wprawdzie wymieniliśmy stare spaczone okna na nowe, zrobiliśmy kilka pomniejszych remontów, ale nigdy nie planowaliśmy żadnych większych inwestycji, bo nie zamierzaliśmy zapuszczać tu korzeni na dobre. Jednak mieszkając tyle lat w jednym miejscu, jakkolwiek złe by ono było (a to nie jest takie złe *^v^*), człowiek się przyzwyczaja. Do różnych rzeczy - do widoku z okien, do hałasów z korytarza, do wspaniałego dozorcy, do przemiłych listonoszy, którzy przynoszą nawet największe paczki z włóczką czy ogromne blejtramy i długo dzwonią domofonem, bo wiedzą, że o 9 rano to ja jeszcze smacznie śpię, ale trzeba mnie obudzić, żebym nie musiała iść potem po paczkę na pocztę ~^^~ , udają, że nie widzą mnie z kołtunem na głowie i w szlafroku ^^, i kiedy długo nie robię żadnych zamówień i nie dostaję paczek, mówią "Coś dawno nic do Pani nie było, prawda?" ^^, do kiosku przed domem i budki z warzywami, w której cię znają, do takiego a nie innego układu mieszkania, itp, itd.
Then for almost 10 years we lived in the current apartment. We never felt it was our place, and it was only as if lent to us by Robert's mother, we never really liked it and never treated it like our final destination flat, there was always a big dream about a HOUSE in the back of our minds. We changed the old warped windows and did some renovation over the years but we never planned any big investments because we didn't want to grow our roots here. But living so much time in one place, no matter how great or bad this place is (this wasn't that bad ^^), you get used to it. To many things - to the view from the windows, to the noises from the corridor, to the great housekeeper, to nice postmen who always bring the parcels, no matter now big they are and know that at 9 am they have to ring for some time to wake me up, so I wouldn't have to go to the Post Office to bring the parcels myself, who notice when I don't get parcels for some time and pretend not to notice me in the dressing gown with some crazy after-sleeping hair ^^, to the kiosk in front of the building and the veggie shop where they know you, to the specific set-up of the apartment, ect.

Nie lubię zmian. Nie znoszę totalnych niespodzianek, wakacji za jeden uśmiech, żartów Prima Aprilisowych. Moje życie musi mieć odpowiednią dawkę stabilizacji i przewidywalności, inaczej czuję się zagubiona. A przeprowadzka to przecież wielki krok w nieznane. Będę się musiała przyzwyczaić do nowego - do nowej okolicy, nowych sklepów, nowych sąsiadów, nowych listonoszy. Będę musiała przetrzeć nowe szlaki, wypracować nową rutynę. Owszem, czasami zmiany wychodzą nam na dobre, coś poruszają wewnątrz, przewietrzają umysł, rozćwiczają zastane kości i skostniałe przekonania, zmuszają do szukania nowych rozwiązań. Tylko, że zanim się o tym przekonam, musi minąć ten nieprzyjemny okres niepewności, przyzwyczajania się.
I don't like changes. I hate surprises, unexpected holiday routes, April Fool's jokes. My life requires a good dose of stability and predictability, otherwise I feel lost. And moving out is a step towards the unknown. I'll have to get used to new things, new places, new shops, new neighbours, new postmen. I'll have to find new ways and work out new routines. Of course, sometimes changes are good after all, they move something inside us, ventilate the minds, exercise numb bones and numb opinions, make us look for new solutions. But, until I get used to it all there is this unpleasant period of uncertainty.

Dodatkowym aspektem całej przeprowadzki jest fakt, że nadal nie zrezygnowaliśmy z marzenia o DOMU. Dlatego bierzemy kredyt tylko na 10 lat, z maksymalnie wyśrubowaną ratą, a moglibyśmy na 30 lat i spłacalibyśmy go sobie na wielkim luzie - żeby za te 10 lat poszukać wreszcie DOMU. Czyli, jest to nasz kolejny przystanek, a kto wie, na jak długo...
Additionally, of course we still did not abandon the dream about the HOUSE. That is why we decided on the 10 year credit, with a higher installment, instead of the 30 year credit with a low installment and plenty of financial freedom - because in 10 years time we want to be debt free and finally look for a HOUSE to turn into our HOME. So, this apartment is only another temporary stop, who knows for how long...

***

Żeby nie kończyć tego wpisu w stanie pesymistycznego zadumania - na okrasę przesmak Wiosennego - skończyłam lewy przód i udało mi się go ładnie upiąć na manekinie razem z rękawem, zabraknięta włóczka już do mnie bieży, a na razie chyba zajmę się znowu "łapami" Driady. *^v^*
I don't want to leave you in a state of the pesimistic reverie - so here is the foretaste of the Wiosenny cardigan - I finished the left front and managed to pin it on the manequin together with the sleeve, the missing yarn in already on the way to me but for now I might get back to Driada for a moment. *^v^*


18 comments:

  1. Ja też miałam takie rozterki...wiem co czujesz. Zawsze bałam się zmian a przyzwyczajenie to najgorszy stan jaki może nas zastać. Musisz byc dobrej myśli strach ma wielkie oczy :)

    Ale pięknie udało Ci sie z tymi koralami :) Podtrzymuję swoje zdanie-kolorki zdecydowanie mają się ku sobie :)))))

    ReplyDelete
  2. to oczywiste,że trzeba się troszkę poużalać - to koniec kolejnego etapu w życiu, a nowe zawsze wzbudza lekki lęk (przynajmniej u mnie). myślę, że każdy przeżywa takie momenty, po to żeby się "oczyścić" psychicznie, pożegnać a potem budować wszystko od nowa. ja co prawda przez rok jeździłam na "stary" bazar po warzywa :)))))
    ale nowy listonosz jest nawet milszy niż poprzedni :)
    w starym domu łachudra wjeżdzał w uliczkę i trąbił (!!!!) kto wybiegł -dostawał przesyłkę. no i oczywiście trzeba się było spieszyć bo listonosz do cierpliwych nie należał...

    ReplyDelete
  3. To normalne że nachodzą Cię wątpliwości. Mieszkanie w jedym miejscu przez dluzszy czas przyzwyczaja do wielu rzeczy. Ale popatrz, wprowadziliscie sie do starego mieszkania i nie bylo ono dla was niczym wiecej niz 4 scianami. Teraz, wyprowadzacie sie z miejsca, ktore znaczy dla ciebie o wiele wiecej niz 4 sciany. Mieszkanie stalo sie dla ciebie domem, wlasnym katem. I tak samo bedzie z nowum. Jako artystka powinnas spojrzec na nowe mieszkanie jak na czyste plótno. Wprowadzic sie i zakasac rekawy. Poprzestawiac meble, porozwieszac obrazy, rozstawic kwiaty... nie minie miesiac a bedziesz zadowolona i zdziwiona ze tak sie martwilas o to co bedzie.

    nie lubisz zmian ... ja z kolei nie znosze rutyny. Jestem jej zacieklym wrogiem. Meble w mieszkaniu przestawiam kilka razy w roku. Mieszkania w Irlandii zmienialam juz 4 razy (w przeciagu niecalych 6 lat) i za kazdym razem potrzeba mi czasu zeby w nowym miejscu poczuc sie swobodnie i "u siebie". I za kazdym razem wszystko dobrze sie konczylo.

    Tobie tez sie uda. Tylko nie panikuj.
    Kto wie, moze nastepnym razem przeprowadzicie sie do domku ;o)

    PS: a tak w ogole to wiosenny zapowiada sie swietnie!

    ReplyDelete
  4. Oj Joasiu doskonale Cię rozumiem , chociaż ja podobnie jak Jagienka nie lubię rutyny, jestem zoodiakalnym baranem i potrzebuję enrgii i ciągłych zmian:)))
    Wiesz co to było dla mnie wyjechać z Polski??Zostawić wszystkie znajome i pokochane miejsca, ludzi z którymi zżyłam się przez kilkanaście lat??
    Do tego wyjazd w nieznane , wtedy jeszcze nie marzyłam nawet o własnym mieszkaniu , a dzisiaj już je mam i jestem szczęśliwa. Tutaj urodziła się Jula , tutaj odnalazłam miejsce dla siebie i swoich najbliższych.
    Polska pozostała i zawsze mogę tam wrócić , chociaż gorzej byłoby z mieszkaniem:))

    Zobaczysz ,będzie dobrze.
    Ty masz zapas SWOICH rzeczy , a nie tylko walizkę wypchaną po brzegi ciuchami i pamiątkami:)))

    ReplyDelete
  5. Och tak się rozpisałam ,że zapomniałam, Wiosenny jest cudny:))) , kolorki miodne:))

    ReplyDelete
  6. Joasiu, czas wszystko wygładza i twoje rozterki rozpłyną się, bo wy tworzycie to miejsce.
    Sweter b. mi się podoba.:)))

    ReplyDelete
  7. Hmmm... przeciez to normalne, ze masz rozterki w takiej sytuacji... Kto by ich nie mial? :-) Zycie to jest proces, nigdy nie jest tak, ze jak skoncze TO, to juz bedzie wszystko swietnie i sie ulozy; w miedzyczasie wyskoczy 25 innych rzeczy. I trzeba sie uczyc takie zmiany akceptowac, ale to chyba zadanie na cale zycie :-)

    Sweterek cudniasty, nigdy bym sie nie porwala na laczenie niebieskiego z zielonym, a tu prosze :-)

    ReplyDelete
  8. Wiem, co przeżywasz bo też miałam podobne rozterki. Grunt to nie dać się obawom. (w moim związku to ja jestem optymistką, więc na każde narzekanie Kochanego musiałam mieć dobry kontrargument).

    ReplyDelete
  9. Ja się przeprowadzałam 100 metrów dalej a nie do pojęcia dlamnie było to, że nie będę mogła wejść od tak jak do siebie, tylko juz z wizytą. Też nie lubię zmian. Ale są one potrzebne. Czasem na lepsze czasem na gorsze ale bez nich niczego byśmy się nie nauczyli - nowe jest potrzebne. Czasem dobrze jest diametralnie zmienić otoczenie, zacząćod nowa jak biała kartka. Wszystkie obawy zostaw za sobą w starym miejscu, w nowym wszystko się może zdarzyć :) A może będzie jak z wakacyjnymi wyjazdami na kolonie? Ronisz łzy za machającymi rodzicami, ale tylko co czasu aż znikną Ci z oczu? Bo zaraz potem tyle sie wydarza :)
    A żakiecik - cudności!

    ReplyDelete
  10. i can understand where your coming from. This is a huge change. I was the same way as you when we bought our house-i was analyzing everything that would be different and how i wouldn't like it or what if it wasn't as nice as i hope or what if our neighbors where terrible to live next to. Before i could walk to work now i would have to drive-i kept thinking we were making a big mistake that we would regret. With time you will come to like your new place and even if it never fully grows on you you always have your house to look forward to :) Change is good for us all and things may be much better in your new apt!!! Think about all the positive things and soon you will not care so much about the rest :)

    ReplyDelete
  11. Brahdelt - zmiany to esencja życia :-) Jak mawiał mój szef: "jedyną stałą rzeczą jest zmiana" ;-) Popatrz na to jako na szansę na coś lepszego, ciekawszego, wzbogacającego

    ReplyDelete
  12. Wszyscy piszą, że to normalne. Bo wątpliwości to naprawdę normalna rzecz. Każda zmiana ma dobre no i złe strony. Ale nasze życie, niestety, składa się z nieustannych wyborów. Nie martw się na zapas. Będzie dobrze. Masz mnóstwo życiowej energi, kochającego męża, ułożycie sobie życie na nowym mieszkaniu. Zobaczysz i wspomnisz moje, nasze słowa. Czas, tylko czas łagodzi i leczy wszelkie wątpliwości. Trzymaj się.

    ReplyDelete
  13. I know how you feel. We want to move from the place we are living now to another city. Even though I am not particularly happy about living in Kamnik just the thought about having to start all over again in another city (though maybe just 15km away) makes me nervous.
    But, but.. As you said - change is good from time to time. There will be plenty of new things to ocupay you and to be excited about. Just relax :)

    ReplyDelete
  14. Sweter zapowiada się absolutnie rewelacyjnie!
    A co do rozterek...będzie dobrze! To co najważniejsze masz w swoim sercu i obok siebie :-)

    ReplyDelete
  15. its just settling in nerves... you'll be fine after a few weeks there - I;m sure. But at the same time dont give up on your dream of having your own place too! good luck in your new place!

    ReplyDelete
  16. Just found your blog...... Interesting.....I’ll be back to read more.

    ReplyDelete
  17. Do wieku 23 lat mieszkalam w tym samym domu, w tym samym pokoju, z tymi samymi (mniej wiecej) sasiadami, ale piorki w tylku zawsze mialam i uwielbialam ( i nadal tak mam) przemieszczac sie, ale to bylo zawsze z baza w domu...a pozniej, jak sie rozpedzilismy to przez 10 lat malzenstwa zmienilismy miejsce zamieszkania 14 razy, ba w tym kilka krajow i raz na inny kontynent (i tam w 3 domach mieszkalismy i dwoch miastach)...cos mnie scisnelo w dolku, jak czytalam, co napisalas...ale z zcasem doszlam do wniosku bardzo podobnego do przedpiszacych - TY tworzysz dom...o mnie Babcia mojego meza powiedziala , ze mnie wystarczy miec wokol siebie pewien zestaw taki bezpieczenstwa i klece gniazdko, ktore jest MOJE...bez wzgledu czy na kamieniu czy w palacu. No wiec jest to gniazdko a pozniej nastepuje obrobka materialu ;)))) na nowym , ktore znacie raczej dobrze, na pewno bardzo szybko namierzysz sympatycznego listonosza i kogos w miesie/warzywniaku/na poczcie - do tego duzonie trzeba! a z domu, jasne, ze nie rezygnuj, ale nie staraj sie pedzic ku temu nie zauwazajac wszystkiego dobrego i ciekawego w najblizszym otoczeniu, bo strasznie latwo to przychodzi - ja przez ok 10 lat tu, w domu, w ktorym mieszkamy od 23 lat, mialam ksiazki powiazane sznurkiem, gotowe do przeprowadzki, zaluje, naprawde zaluje, ze tyle mi zajelo, zeby uznac ten dom za NASZ...a rozterki to kazdy ma, nawet jak sie przenosi dwa domy dalej...ja mam dwa miejsca, ktore sa "domem"...wierz mi, kompeltne rozdwojenie jazni i nie wiem, gdzie co mam ;PPP
    pewnie przejdziesz przez faze pt "co ja tu robie, to mnie drazni , tamto"... to norma i chyba kazdy to ma, no to pamietaj,z e Ci podtrzymujemy na duchu i zyczymy jak najlepiej :)
    No i mysl poza tym, ze bedziesz miec PRACOWNIE!!!! :)))
    a sweterek - swietny!

    ReplyDelete
  18. ano czas watpliwosci..kazdy go ma gdy podejmuje decyzje zmieniajce radykalnie sytuacje w ktorej sie znajdowalismy..obawy..strach przed nieznanym...ale to wlasnie zmiany posuwaja nas do przodu..zmieniaja nas i nasza sytuacje a co bedzie dalej? tego nie wie nikt bo zycie pisze zadziwiajace scenariusze...pozdrawiam ania

    ReplyDelete