Tuesday, January 22, 2013

Recenzja na zamówienie

Kiedy powiedziałam Squirk, że kupiłam książkę "Japanese women don't get old or fat", dla porównania pożyczyła mi "Francuzki nie tyją" autorstwa Mireille Guiliano, a ja obiecałam Hannah, że napiszę, co o tej książce myślę.


Obydwie książki zaczynają się tak samo - bohaterki pojechały na studia do USA i po roku wróciły do swoich krajów o 10 kilo cięższe. Uznałabym to za cliche na potrzeby chwytliwego wstępu, gdyby nie to, że moja własna kuzynka pojechała na studia do USA i po roku wróciła ... o 10 kilo cięższa! *^-^*
Powody są oczywiste - gargantuiczne porcje, ciągłe sięganie po przekąski, brak warzyw i owoców (w rodzinie, u której mieszkała moja kuzynka, matka nie lubiła warzyw i owoców, więc się ich w ogóle nie kupowało i nie jadało, a była tam trójka dzieci!...), tłuszcz i cukier, brak ruchu, i tu autorki się ze sobą zgadzają.
Dalej jednak książki prezentują odmienne podejście do tematu jedzenia. 

Książka Moriyamy opisuje domową codzienną kuchnię japońską i pokazuje, dlaczego na takim jedzeniu Japonki pozostają szczupłe i młodo wyglądające przez wiele lat.
Guiliano zastrzega się, że jej książka nie opisuje kolejnej cudownej diety i ... zaczyna się od diety, jaką zastosował u niej lekarz domowy, żeby zgubiła nadmiarowe kilogramy (przez całą książkę ciągle o niej wspomina), a na początek serwuje nam dwa kompletnie dziwaczne przepisy - "magiczną zupę z porów" - wygotowany bez przypraw wywar, który należy pić przez trzy dni rozpoczęcia diety, a same rozgotowane pory podjadać przez ten czas... Oraz szarlotkę na liściach kapusty zamiast ciasta (?!...) 
Ideą szarlotki jest równowaga między kruchym słodkim ciastem, kwaskowymi jabłkami z cynamonem i może jeszcze kulką lodów waniliowych albo łyżką kwaśnej śmietany. Jeśli chciałabym schudnąć, to zamiast dużej porcji szarlotki zjadłabym małą. Albo schrupałabym surowe jabłko. A nie piekłabym jabłek z cynamonem na liściu kapusty (który Guiliano pozwala nam nie zjadać ^^).
(ale i tak moim "faworytem" jest przepis na croissanty z dalszej części książki, które są łatwe do przygotowania pod warunkiem, że poświęcimy im trochę czasu w piątek, trochę czasu w sobotę i około 4 godzin (!!!) w niedzielny poranek - na wałkowanie, wyrastanie, wycinanie, pieczenie i studzenie, żeby zjeść świeże rogaliki na leniwe niedzielne śniadanko po porządnym wyspaniu się, he, he...... ^-^)

Kolejnym etapem diety odchudzającej według Guiliano (a przecież ta książka wcale nie jest o żadnych dietach... *^w^*) jest "znalezienie naszych wrogów" - czyli zidentyfikowanie w swoim jadłospisie takich potraw, którymi się obżeramy i od których tyjemy. Nie lubię patrzenia na jedzenie jako na "wroga" - nie stosuję żadnych diet eliminacyjnych bo jem wszystko, tylko w rozsądnych porcjach i ilościach, więc żadne produkty żywnościowe nie są moim wrogiem. Uważam, że takie myślenie, nastawianie się w taki sposób do jedzenia jest błędne bo programujemy nasz organizm na obronę przed "atakiem jedzenia", a nie na czerpanie z niego przyjemności. Ja tak nie patrzę na żywienie się.

Czy ta książka nie ma według mnie dobrych stron?
Ależ nie. Znajdziemy w niej zdroworozsądkowe porady dotyczące jedzenia, z którymi jak najbardziej się zgadzam i sama je praktykuję: jedzenie niewielkich porcji podanych na ładnej zastawie (nawet, jeśli jem sama!), niejedzenie "na stojąco" i "z pudełek i garnków", różnorodność składników i potraw, produkty sezonowe, regularny ruch zamiast ciągłego siedzenia - na kanapie, przy biurku czy w samochodzie. Znalazłam w niej kilka ciekawych przepisów do wypróbowania, np.: halibut en papillote, cykoria z szynką w sosie pomidorowym czy kurczak w szampanie. Pod rozdziałem 12 Etapy życia mogłabym się podpisać obiema rękami! Opisuje on kolejne etapy życia kobiety i podpowiada, jak np.: wyrobić w dziecku przyzwyczajenie do zdrowego urozmaiconego jedzenia, jaki jadłospis pasuje nam w okresie dojrzewania, dojrzałości i w starszym wieku. Gdyby wyjąć z tej książki 80% przegadanego tekstu chwalącego, jakie to Francuzki są mądre i sprytne, ach, och, ą, ę, i w ogóle, *^o^*, to byłaby to bardzo wartościowa pozycja kulinarna i światopoglądowa. (być może w taki właśnie sposób pisze się książki na rynek amerykański?...)

Na koniec: zauważyłam, że autorka przyznaje: "(...)znałam jedną czy dwie grube Francuzki" a wcześniej przez całą książkę co chwilę powtarza "Francuzki nie tyją, Francuzki nie tyją", natomiast  światowe badania otyłości pokazują, że wskaźnik otyłości dla Francji to ok. 16% populacji. (dla porównania np.: Japonia, Korea i Chiny to ok. 3 %, UK 22%, Ameryka 33% a Polska 18 %). *^w^*~~~~

17 comments:

  1. Czyli wychodzi na to że nie jest z nami ani tak źle, ani nie za dobrze :)

    JA tez wychodze z założenia, że jeść należy wszystko, tylko w rozsądnych ilościach. Niestety ta moja wiedza niezupełnie przekłada się na codzienność dlatego tez mam parę kilo do zrzucenia, ale trudno mi z nimi sie rozstać :)))

    ReplyDelete
    Replies
    1. Tak, jesteśmy w środku stawki. *^o^*
      Ta idea "wrogów" najbardziej mi się nie spodobała, to prosta droga do nienawidzenia jedzenia...

      Delete
    2. I dziwią się potem skąd tyle anorektyczek dookoła...

      Delete
  2. O też nie znoszę demonizowania jedzenia, to jest kompletnie niezdrowe. Zwłaszcza, że przy odpowiednim przygotowaniu da się wszystko niemal przygotować zdrowo. Nie wspominając o tym, że stres nie służy absolutnie niczemu. Szarlotka na kapuście brzmi podejrzanie, aż mam ochotę spróbować z ciekawości :D. Podsumowując - cieszę się, że nigdy nie byłam na diecie.

    ReplyDelete
    Replies
    1. Ta szarlotka to po prostu jabłka z odrobiną cukru i cynamonu, zapieczone na liściach kapusty, pewnie dlatego, żeby nie leżały bezpośrednio na blaszce do pieczenia. ^^*~~

      Delete
  3. Miałam wykładowce na filozofii, który też był w Stanach i wrócił jako 3X większy człowiek. Byłam też na winobraniu we Francji przez dwa tygodnie i wszyscy jedliśmy w dużej sali wspólne posiłki, które trwały z godzinę, codziennie było na stole wino, pyszne zupy zmielone na blender, mało mięsa, dużo warzyw. Baaardzo misię te posiłki podobały

    ReplyDelete
    Replies
    1. Mąż koleżanki, kiedy pojechał w delegację do USA, z przerażeniem obserwował wielkość porcji w hamburgerowniach, a sam był słusznych rozmiarów i myślał, że może dużo zjeść! *^v^*
      Podoba mi się francuski (także grecki i włoski) zwyczaj picia kieliszka wina do posiłku, przeniosłam ją do mojego domu.

      Delete
  4. Bardzo fajnie opisała jedzenie Amerykanów Pimposhka podczas swojej podróży do Stanów. Ja nie byłam, więc się nie wypowiadam, ale Francja już mi zdecydowanie bliższa i faktycznie kobitki tam są raczej szczupłe. Natomiast myślę, że najlepiej mieć zdroworozsądkowe podejście do jedzenie i nie przeginać w żadną stronę. A piękna Cathrine Deneuve - ikona Francuzek, jakby nie było - powiedziała coś, co uważam za bardzo trafne - "W pewnym wieku to albo twarz, albo dupa"...

    ReplyDelete
    Replies
    1. Coś w tym jest, bo niestety nasz metabolizm zwalnia po 35 roku życia i organizm zaczyna wolniej trawić to samo, co wcześniej spalał w oka mgnieniu, więc nie możemy już bezkarnie się objadać, ech... *^-^*

      Delete
  5. Och, kolejny dowod ze przeklad moze naprawde zarznac dobra ksiazke. Po pierwsze ta nieszczesna zupa z porow (lub wielowarzywna jesli sie woli) nie jest traktowana jako dieta odchudzajaca per se tylko rodzaj detoksu, wake up call for the body - mistycy takze sie zgadzaja, ze takie podejscie wyostrza twoja swiadomosc w kwestii jedzenia. Dni w rodzaju Srody Popielcowej mnie najdobitniej uswiadamiaja, ze wiele razy je sie po prostu z nudow, nawet nie dlatego ze jestes specjalnie glodna. I ograniczenie jedzenia w przypadku osoby zdrowej na jeden dzien lub weekend w naszej kulturze nadmiaru i bezmyslnych przekasek moze byc bardzo pozyteczne. To pomaga zrekalibrowac twoje porcje i w ogole podejscie do jedzenia.
    Kolejnym etapem na drodze do schudniecia - bo Mireille nie widzi tego jako diety - jest wlasnie przyjrzenie sie swoim nawykom zywieniowym czesto automatycznym, kiedy opychamy sie bezmyslnie. To nie sa wrogowie. Mireille bylaby przerazona konceptem "wrogow" - ona przeciez wlasnie pisze ze to grzech odmawiac sobie np. czekolady i chleba calkowicie, ze wszystko jest dla ludzi, byle z umiarem. Umiar i rownowaga to czeste slowa w tej ksiazce. Jesli chodzi o tych nieszczesnych wrogow to po angielsku jest offenders, cos w rodzaju - jedzenie przy ktorym musisz po prostu zwracac wieksza uwage na to ILE jesz, musisz wlaczyc swiadomosc na wyzszy poziom.

    Ta szarlotka na lisciach kapusty tez mnie rozbawila. Mysle ze chodzi glownie o rynek amerykanski - oswojenie z konceptem ze owoce same w sobie moga byc deserem i przestawienie podniebienia, zeby nauczylo sie czerpac przyjemnosc z rzeczy MNIEJ slodkich. Calkiem tworcze podejscie ;) O ile pamietam to bylo w kontekscie przyzwyczajen zywieniowych bardzo mlodej kobiety, niemal nastolatki, ktora z domu wyniosla koncept odgrzewanych mrozonek, olbrzymich porcji spaghetti i superslodkich deserow.

    A jeszcze bardziej rozbawilo mnie opowiadanie Amerykanom o zbieraniu jagod i grzybow. Jasne, to przeciez dla nich TAAAAAKIE egzotyczne.

    ReplyDelete
    Replies
    1. No wiesz, grzyby i jagody pochodzą z LASU... tego dziwnego miejsca POZA miastem - naturalnym środowiskiem człowieka! *^O^*~~~~~
      Jakby nie patrzeć na słowo "offender" to jest to "somebody who offends" - ktoś kto nam szkodzi, złoczyńca, przestępca, czyli nawet wróg, tłumaczenie zostało moim zdaniem wykonane poprawnie i właśnie to miała autorka na myśli, jakby nie próbować, nie da się tego słowa zrozumieć neutralnie ani przetłumaczyć bardziej gładko. ^^
      Natomiast zgadzam się co do wartości dni postnych, kontrolowane głodówki dobrze wpływają na nasz organizm i być może ta nieszczęsna woda z porów jest pomysłem na taką głodówkę oczyszczającą. *^v^*

      Delete
    2. No ja sie mimo wszystko bede upierac, ze to nie to samo co enemy. Ale to juz prywatne odczucia. Zwlaszcza w kontekscie calej ksiazki - jak juz mowilam zachecajacej do cieszenia sie czekolada i nie tylko - nie mozna mowic, ze Mireille uwaza jakies dobre jedzenie za naszego wroga.

      Delete
    3. I jeszcze - nigdy nie bylam w Stanach, moje doswiadczenie jest pojedyncze, kiedy to kolezanka z pracy przywiozla nam ciastka z maslem orzechowym. Nigdy nie daloby sie nazwac tego ciasteczkami. Zjadlam pol i przez reszte dnia chodzilam bez najmniejszej ochoty na jedzenie, a zoladek pracowal wytrwale i lagodnie dawal mi do zrozumienia, ze on ogolnie duzo zniesie no ale bez przesady. Takie slodkie? Takie tluste?
      Moja kolezanka ktora zjadla cale skarzyla sie. A Amerykanie potrafia zjesc kilka. Brrr.

      Delete
  6. Dzieki za recenzje :) Wynika z niej, ze ksiazka Guiliano nie jest specjalnie odkrywcza i przychylam sie raczej do zakupu ksiazki Moriyamy. Ale na razie zastanawiam sie nad jakas japonska pozycja o szyciu (moze potrafisz ktoras polecic?), zaczelam od ksiazki z wykrojami na dzieciece ciuszki ("Carefree Clothes for Girls: 20 Patterns for Outdoor Frocks, Playdate Dresses, and More" autorstwa Junko Okawy).

    ReplyDelete
    Replies
    1. Niestety nie znam żadnych japońskich książek o szyciu, nie pomogę. :-(
      Jeśli lubisz albo chcesz poznać domową kuchnię japońską, to polecam Moriyamę.

      Delete
  7. Guiliano sympatycznie się czyta, ma się wrażenie, że to miła, urocza kobieta która rozumie dziewczyny na diecie bo sama też miała nadwagę. Porady w większości sensowne choć nic szalenie odkrywczego. Książka skłoniła mnie do robienia domowego jogurtu więc korzyść jest. To nie jest książka o diecie ale o zmianie stylu życia, o tym, żeby nie jeść kiedy się tego naprawdę nie potrzebuje, żeby jeść mniej ale lepiej. Sporo dobrego można z niej wyciągnąć jeśli przymknie się oko na np. niektóre przepisy :-)

    ReplyDelete
    Replies
    1. Moim zdaniem za bardzo przesiąknęła amerykańską manierą pisania, to zupełnie inna książka niż Moriyamy, która pisze skromnie a przekazuje ogrom informacji. Może po prostu wolę inną estetykę pisania? ^^

      Delete