W tym roku jak chyba nigdy w życiu płynnie weszłam w jesień. Jakbym na nią czekała, i to nie na tę piękną słoneczną ciepłą tylko właśnie na pluchy i wiatry! Nie tęsknię za latem. Oszalałam na punkcie typowo jesiennych kolorów, ubieram się najchętniej w bordo, fiolety, śliwki, popatruję w kierunku ceglastych pomarańczy. Owijam się w warstwy i chodzę po mieście wolniej, żeby napawać się tym zimnem i wichrem na policzkach. Dziwne, c'nie?
Październik był miesiącem zmagań z dziwnymi problemami zdrowotnymi. Nie wdając się w szczegóły powiem tylko, że mój organizm nie przestaje mnie zaskakiwać poziomem uciążliwości tego, jak i na co potrafi zareagować fizyczną chorobą... Poza tym, kontynuowałam epopeję zębową - poszłam wyrwać drugą szóstkę i zajęłam się dziąsłami. Okazuje się, że samo szczotkowanie zębów dwa razy dziennie nie wystarczy!... Należy jeszcze płukać, nitkować i używać szczoteczek międzyzębowych, a można by jeszcze dołożyć irygator... Na szczęście moja szczęka jest wciąż w nie najgorszym stanie, jeszcze dwie wizyty w grudniu u periodontologa i potem większa uwaga poświęcona dokładniejszej higienie, i będzie czym gryźć!... *^W^*~~~
W październiku spotkałam się z Fretką która wpadła do Warszawy z wizytą, poszłyśmy na ciasto i kawę do Vita Cafe na Nowym Świecie i bardzo Wam polecam ich ciasto marchewkowe, gdybym mieszkała tuż obok to jadłabym je codziennie!... *^V^*~~~
Zrobiłam też sobie nowy tatuaż, drobiazg uzupełniający wolne miejsce. Znacie Koziołka Matołka? To była kiedyś zmora mojego dzieciństwa... Nie wiem czemu, ale kiedy słyszałam w czołówce filmu to jego "Meeee!....." to strasznie się bałam i uderzałam w płacz!... Do dziś się wzdrygam na myśl o początku tej kreskówki, ale postanowiłam oswoić potwora i mieć go zawsze przy sobie/na sobie. *^0^* Większe projekty zostawiam już na nowy rok, mam kilka konkretnych pomysłów. *^V^*
Chciałam wziąć udział w Birdtober, nawet we wrześniu wyszukałam w Sieci zdjęcia wszystkich trzydziestu jeden ptaków do namalowania i wybrałam szkicownik... Niestety, udało mi się skończyć tylko dwa pierwsze rysunki. Wciąż mam w planach kontynuację, może uda się w listopadzie?
Jedno z naszych szybkich dań na jesienną kolację - ziemniaki pokrojone w cząstki i usmażone na patelni (ok. 25 minut), do tego można dorzucić pod koniec smażenia inne warzywa jak papryka, dynia, bakłażan, wykładamy to na talerz na pokrojone doprawione pomidory, a na to idzie stek (brudzimy tylko jedną patelnię do smażenia najpierw warzyw a potem steka, czysty zysk! ^^*~~). Na wierzch można dać posiekane orzechy albo pistacje.
Pamiętacie pierogi dynia-feta-szałwia? To sobie przypomnijcie, bo to jest przepyszne!!!
Naszło mnie też na dyniowe gnocchi, znalazłam fajny przepis i podałam je z podsmażonym guanciale.
***
W zeszłym miesiącu Ela Kos zapytała, czy jeszcze szyję i postanowiłam napisać kilka moich przemyśleń w tym temacie, bo sporo się nad tym zastanawiałam w trakcie zeszłego roku.
W poprzednim mieszkaniu, mimo, iż było mniejsze, mieliśmy dwie bardzo duże szafy na ubrania, dodatkowo wielki balkon, na którym trzymałam aktualnie nienoszone sukienki letnie albo zimowe, w zależności od sezonu. W tym mieszkaniu mamy jedną szafę i komodę, i nagle okazało się, że nie mam gdzie trzymać dużej ilości sukienek... Zgromadziłam je wszystkie na widoku i zaczęłam się zastanawiać, po co jest mi ich tyle?... Pomińmy fakt, że wiele z nich szyłam i nosiłam 10 kilo temu, i na razie wciąż się w nie nie mieszczę a chciałabym. Oraz to, że w tym roku nosiłam głównie spodnie dresowe, bo wciąż biegałam na rehabilitację rwy kulszowej... Ale wiele z nich powstało sama nie wiem dlaczego, bo nie kochałam ich już w momencie zdjęcia z maszyny do szycia, rzucałam się na jakiś materiał i fason, koniecznie chciałam to uszyć, a potem odwieszałam do szafy i brałam się za coś nowego, a ja wcale aż tak często nie chodzę w sukienkach... Był ku temu jakiś powód, pewnie taki sam jak kupowanie tony włóczek i nieprzerabianie ich na swetry (tego na szczęście już od dawna nie robię!), zresztą swetrów też człowiek może mieć ograniczoną ilość, prawda? Nawet człowiek mieszkający na Alasce, gdzie w swetrach chodzi się okrągły rok. *^w^*
Wraz z wiekiem zmienia się mój gust co do sukienek, poza tym w 2023 zorientowałam się, że mam 20 kilo menopauzalnej nadwagi i nie podoba mi się, jak wyglądam w sukienkach, które wcześniej leżały na mojej figurze inaczej. Przeprowadzka dała mi też do myślenia co do ilości rzeczy, jakie posiadam - im tego więcej tym bardziej czuję się przytłoczona, dlatego w tym mieszkaniu staram się mieć tyle wszystkiego (ubrań, naczyń), żeby się mieściło w zamkniętych szafkach, nie przeładowywać przestrzeni durnostojkami, nie zapychać szafy ubraniami tylko po to, żeby w niej wisiały, chociaż ich nigdy nie wyjmuję i nie noszę (ciągle mam sporo takich ubrań, z tym tematem jeszcze muszę się zmierzyć...). Wciąż jestem w procesie odchudzania i dałam sobie czas do przyszłego lata, żeby zobaczyć, czy schudnę na tyle, żeby cieszyć się moimi ulubionymi sukienkami, bo jeśli nie, to się z nimi pożegnam i przestanę już się tym zadręczać. Nie może być tak, żeby kiecki nami rządziły i wisiały nad nami jak miecz Damoklesa!...
Czy już nigdy nie usiądę do maszyny do szycia? Na pewno usiądę! Mam nowe pomysły i zapas fajnych tkanin, powoli na nowo przyzwyczajam się do myśli, że jestem "osobą szyjącą". Brzmi to dziwnie? Ja też jestem zdziwiona. Myślałam, że się przeprowadzimy, ustawię meble, podłączę maszynę do szycia i ruszę z kopyta, a tu... niespodzianka. Stół do szycia wprawdzie przestał już być biurkiem do pracy dla męża, ale przez wiele miesięcy stał się składowiskiem rzeczy które nie znalazły jeszcze swojego docelowego miejsca w pracowni, dokumentów, pudeł, ciuchów historycznych... Przyznaję, że nie spieszyłam się z jego ogarnięciem, częściowo było to związane z rwą kulszową, która czasami nie pozwalała mi normalnie siedzieć czy się poruszać, ale częściowo z jakąś blokadą psychiczną.
W zeszłym tygodniu posprzątałam wreszcie stół i podłączyłam maszynę, wyciągnęłam ciepłą bluzę kupioną kiedyś i wymieniłam jej tasiemki na mankietach rękawów na porządny ściągacz. Tym samym oswoiłam nowe miejsce i zainaugurowałam proces szycia w nowym mieszkaniu, i być może teraz już pójdzie gładko? W kolejce czekają materiały, ale też przeróbki, przydałoby się zwęzić spodnie mężowe szyte kiedyś przeze mnie, bo schudł ponad 20 kilo i nie da się już ich zebrać paskiem tak żeby to ładnie wyglądało a nie jak z grubszego brata!... >0< Mam piękne wzorzyste dresówki i rolki jedwabiu przywiezione z Japonii, na bieżąco oglądam kolejne wydania Burdy ale nic mi się od ponad roku nie spodobało na tyle, żeby kupić magazyn, same nudy albo powtórki. Zastanawiam się też, co chciałabym uszyć, czego mi brakuje, na przykład przydałaby się nowa para wygodnych spodni takich jak Złoty Pył, tamte wciąż kocham i próbuję nosić, ale o ile pierwsza wersja Złota Jesień szybko się sprała i materiał przestać ładnie wyglądać, to tutaj problem jest inny - nadruk wciąż jest żywy i piękny, ale tkanina się rozciągnęła i spodnie na mnie wiszą a z każdym krokiem czuję jak zjeżdżają mi z tyłka... Wykrój mam, materiał też, może czas się zabrać za nową parę? *^v^*
***
Czytelniczo zaczęłam inaczej niż w poprzednich miesiącach, a mianowicie od zbioru króciutkich esejów podróżniczych Ryszarda Kapuścińskiego "Gorzki smak wody", które powstały w pod koniec lat 50-tych XX wieku, kiedy 25-letni Kapuściński pisał dla "Sztandaru Młodych". Podróżujemy z autorem do Indii, Afganistanu i Japonii, i tej Japonii byłam oczywiście ciekawa najbardziej. I tu się trochę rozczarowałam, bo Indie i Afganistan są rzeczywiście opisane z perspektywy autora - przyjechał, doświadczył, podaje nam swoje pierwsze wrażenia, opisuje rzeczywistość, czujemy atmosferę, widzimy otoczenie, jesteśmy tam razem z nim! Niestety, Japonia była wtedy dla Kapuścińskiego tylko krótkim przystankiem w drodze do Chin i powstało kilka rozdziałów analizy historyczno-polityczno-społecznej, takie rzeczy można sobie przeczytać w encyklopedii!....
A propos gorzki, wróciłam jeszcze do Mieczysława Gorzki. *^v^* Zostały mi jego dwie książki z cyklu "Wilk i Lesiecki" - "Poszukiwacz zwłok" i "Wilczyca". Trochę przekombinowane, nie sama historia tylko charaktery bohaterów, nie podobało mi się tak bardzo jak książki z Zakrzewskim jako głównym bohaterem.
Potem pozostałam w okolicach Wrocławia i przeczytałam cykl kryminalny Tomasza Duszyńskiego "Małomiasteczkowy" - "Małomiasteczkowy", "W imię ojców" i "Z innej gliny". Całkiem niezłe, wciągające, ale mam jedną uwagę - w pierwszym tomie jednym z kluczowych bohaterów był mężczyzna o imieniu Kamil. W drugiej części znowu się pojawia, ale zmienił imię na Krystian.... Autor zapomniał, jak nazwał jedną z postaci czy redaktor nie dopilnował korekty? W trzeciej części ta osoba znowu staje się Kamilem, a nawet przez chwilę Kamilem Krystianem, jakby autor chciał usprawiedliwić pomyłkę z drugiego tomu. Dodatkowo, w jednym miejscu pomylone są ksywki dwóch różnych bohaterów, nie mówiąc już o wielu literówkach albo całych "zjedzonych" w zdaniu słowach, kolejne niedopatrzenia korektora. (Nie wiem dlaczego, ale takie pomyłki zawsze zauważę i strasznie mnie denerwują...)
Porzuciłam na chwilę kryminały i przeczytałam dwie odmienne książki - najpierw "Dźwięki ptaków" Arka Kowalika. To zbiór opowiadań "o zagubieniu, samotności i poszukiwaniu bliskości", dzieje się to w Warszawie ale mogłoby się dziać w każdym mieście i na wsi, bo problemy, przemyślenia, lęki bohaterów są dość uniwersalnie ogólnoludzkie.
A potem "Wszystko dla N" Kanae Minato - książka, w której pierwsza część zapowiada sytuację banalną jakich wiele, a potem poznajemy historie poszczególnych bohaterów i odkrywamy kolejne warstwy wydarzeń, bardzo ciekawie skonstruowana powieść!
Sięgnęłam po polski kryminał w wydaniu kobiecym i przeczytałam "Noc kłamstw" Izabeli Janiszewskiej. Krótkie rozdziały, wartka akcja i nieoczywiste sytuacje, chce się czytać dalej i dalej, żeby wiedzieć co się naprawdę wydarzyło, polecam!
Przy zakupach w księgarni dorzuciłam za grosze książkę Katarzyny Drogi "Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej". Nie jest to wybitna pozycja, jeśli zna się Autobiografię to nic tu nas nie zaskoczy, ale jeśli ktoś nie zna tych sześciu tomów autobiografii napisanych przez Chmielewską to ta książka jest zwięzłym obrazem życia pisarki.
Zabrałam się też za czyszczenie mojej listy książek na Legimi, bardzo łatwo dodaje się tam kolejne pozycje, a kiedy to czytać? Nawet zapomniałam, co ja tam zgromadziłam!... Dlatego postanowiłam ruszyć od końca, od najstarszych dodanych książek i jedną z nich był "Song nauczycielki" Vigdis Hjorth. 57-letnia nauczycielka akademicka prowadzi szczęśliwe poukładane życie aż do momentu, kiedy jeden ze studentów pojawia się w jej życiu i nagrywa film dokumentalny z jej codzienności. Trochę nie rozumiem co autorka chciała pokazać - że starsze pokolenie dba o zagadnienia społeczne a młodzież chce się tylko wygodnie prześlizgnąć przez życie?... Hm...
W październiku zrobiłam kilka zakupów książek w formie fizycznej. "Drzewa" Ayi Koda to zbiór esejów o drzewach właśnie.
"Miękko" to najnowsza książka Niny Czarneckiej, autorki "Ciepło" i "Rześko", ajurwedyjskich poradników jak dobrze przeżyć pory zimną i ciepłą. Tym razem to już nie jest poradnik a coś innego, dopiero zaczęłam przeglądać kilka pierwszych stron.
A "Hummusy i pasty" Konrada Budzyka to zbiór wegańskich przepisów, mam już tego autora książkę o tofu i nagle zapragnęłam tej pozycji.
 
Polecę Wam jeszcze kilka jesiennych herbat, które w tym roku szczególnie często pijam. Basilur, Dear Tea Society i G'Tea to mieszanki czarnej herbaty z przyprawami i aromatami, natomiast Supertea i P&T to czyste ekologiczne składniki takie jak imbir, cynamon, kurkuma, lukrecja, pieprz, kardamon, skórka cytrynowa. Jest jeszcze jedna wersja od Supertea Chai Krishna którą lubię, w ciemnośliwkowym opakowaniu, to bio mieszanka czarnej herbaty, goździków, pieprzu, kardamonu, cynamonu i imbiru. Wszystkie można pić zaparzone wodą albo z dodatkiem mleka, pycha!
Tyle się działo w październiku, a co do listopada na razie nie mam żadnych planów czy oczekiwań. Może będę malować, może szyć, na pewno będzie dużo gotowania i spacerów w deszczu (jakoś łatwiej mi wtedy wyjść z domu), wciąż chodzę na fizjoterapię z rwą kulszową, będę żyć powoli jeden dzień na raz.
A teraz idę świętować moje urodziny. *^V^*~~~
Do zobaczenia za miesiąc!
 


























 
 
No comments:
Post a Comment